Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:61323.98 km (w terenie 5379.79 km; 8.77%)
Czas w ruchu:3181:59
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:413759 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:462
Średnio na aktywność:132.74 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Matsue

  132.48  07:56
W końcu się doczekałem. Dzisiaj było pełne zachmurzenie. Czasem słońce przenikało przez cienką warstwę chmur, ale to nieporównywalnie lepsze niż przez ostatnie dwa tygodnie.
Opuściłem Tottori, wyjeżdżając po wzgórzach, a potem przyczepiłem się wybrzeża. Przyroda nadal mnie zaskakuje swoją urodą. Szata roślinna wyglądała dziś przepięknie.
Górami na dzisiaj był masyw Daisen. Niestety nie był jakoś wybitnie wyróżniający się. Może to tylko dzisiaj. Do tego szczyt okrył się gęstymi chmurami.
Z kolei problemem na dzisiaj było uciekające powietrze z tylnego koła. W połowie dnia musiałem co kilka kilometrów dopompować koło. Po kilku rundach odstęp między przerwami niestety zaczął się zmniejszać na tyle, że zatrzymałem się na łatanie. Jak przeczuwałem, przebicie powstało w miejscu, gdzie pojawiła się tajemnicza dziura w oponie. Szkoda, bo oponę kupiłem raptem 2 miesiące temu.
Zaczęło zmierzchać. Zaplanowałem zobaczyć dwie wysepki, ale było ciemno, gdy na nie wjechałem. Naprawdę ciemno, bo z jakiegoś powodu lampy uliczne były zgaszone. A może ich nie było. Dziwnie się jechało, bo zawsze w mieście czy na wsi można zobaczyć oświetlone drogi.
Dojechałem do Matsue. Temperatura nie zmieniła się przez cały dzień. Mimo wszystko czułem zmęczenie. Chyba pora na kolejny dzień bez roweru.
Kategoria za granicą, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, kraje / Japonia, góry i dużo podjazdów, Japonia / Tottori, Japonia / Shimane, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Autostrada, która udaje drogę

  144.14  08:28
Miałem do pokonania podobną drogę, co 2 lata temu. Tak kombinowałem ze skróceniem dziennego dystansu, że pokryłem zaledwie dwa niewielkie odcinki z tamtego okresu. Po niebie płynęło parę chmur, więc od czasu do czasu nie lał się żar. Przynajmniej podczas przedpołudnia. Potem było tak samo nieznośnie, jak wczoraj.
Dojechałem do Kanazawy i trafiłem do centrum. Minąłem mnóstwo turystów i kilka ładnych ulic, które przegapiłem podczas ostatniej wizyty w tym mieście. Nie zatrzymywałem się na zwiedzanie, aby zdążyć z dotarciem do celu.
Wjechałem na szerokie drogi z dwoma pasami ruchu dla każdego kierunku i dużym poboczem. Dodatkowo skrzyżowania zamieniły się w zjazdy, dzięki czemu kilka ładnych kilometrów mogłem pokonać bez zatrzymania, gdybym nie stanął na zrobienie zdjęcia. Po pewnym czasie nawet zacząłem się zastanawiać, czy aby nie jechałem autostradą, ale nie było znaków informujących o tym. Do czasu, gdy pojawiła się tabliczka z dopiskiem „IC”, co oznacza zjazd z autostrady. Dla pewności zjechałem z drogi, ale niczego szczególnego nie zobaczyłem. Nawet było przejście dla pieszych, więc to nie autostrada.
Kilka dni temu poznałem Sho. Zasugerował mi, abym odwiedził jedną świątynię, którą miałem po drodze. Niestety, gdy dotarłem na miejsce, było już zamknięte. Kontynuowałem jazdę, już bez wjeżdżania na tę niby-autostradę. Trafiłem na jeszcze jeden odcinek znajomej drogi i dotarłem do celu. Już po zmroku, ale zgodnie z planem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukui, Japonia / Ishikawa, Japonia / Toyama, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Drogi rowerowe nad morzem

  123.00  06:32
Wiatr się uspokoił, ale upał zaczął być nieznośny. Kontynuowałem podróż wzdłuż wybrzeża. Spotkałem też pierwszego od przylotu do Japonii sakwiarza. Potem jeszcze kilku kolejnych. Dlaczego dopiero dzisiaj?
Trafiła mi się droga dla rowerów. Wyjątkowa o tyle, że wybudowana na miejscu starej linii kolejowej. Było mnóstwo tunelów i spokojnych podjazdów. Przynajmniej przez 30 km, bo potem wygoda się skończyła, a ja włączyłem się do ruchu po krajówce. Zniknęły nawet pobocza, ale dzięki temu mogłem jechać po równych drogach. A za sprawą robót drogowych miałem całą drogę dla siebie i tylko przepuszczałem auta jadące w kolumnie (ruch wahadłowy).
Po przekroczeniu ostatnich gór znów trafiłem na drogę dla rowerów. Tym razem biegła wzdłuż wybrzeża i po spokojnych drogach. W pewnym momencie miałem wrażenie, że coś się stało, bo ruch zamarł. Niestety brak cienia oraz przebieg drogi (długość 100 km zdumiewała) skierowały mnie z powrotem na główne drogi. Całe szczęście szerokie pobocze pozwalało na jazdę równą ulicą.
Kilka dni temu popełniłem gafę, gdy robiłem rezerwację noclegów. Dzisiejszy nocleg w Toyamie zarezerwowałem z datą wczorajszą. Jechałem więc z obawą, że hostel mnie obciąży za mój błąd, ale udało się tego uniknąć, a do tego mieli wolne łóżko.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Niigata, Japonia / Toyama, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Wzdłuż wybrzeża, dzień drugi

  125.43  07:21
Wiało nudą. Znowu wybrzeże, choć było lżej niż wczoraj. Wyjeżdżając z Niigaty, rozpoznałem drogę sprzed dwóch lat. Aby nie jechać po własnym śladzie, skusiłem się na drogę wzdłuż linii brzegowej, więc poza widokami rodem z Islandii miałem też trochę podjazdów. Trafiłem na miasteczko Izumozaki, w którym znajduje się kilkadziesiąt chramów i świątyń, bo co chwila mijałem wejście do jakiejś. Zobaczyłem elektrownię jądrową, a właściwie ogrodzenie, które bardziej przypominało to w bazie wojskowej. Z nieba lał się żar, a u celu dojrzałem Japońskie Alpy. Reszta na zdjęciach.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Niigata, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Ciągle pod wiatr

  144.48  09:18
Jeden z najcięższych dni, jakie spędziłem na rowerze. Nawet nie wiem od czego zacząć. Może od początku.
Był chłodny poranek. Do tego wiało, że czapki trzymać. Niestety wiatr był idealnie z kierunku, w którym zmierzałem. Nie mogłem zmienić planów, więc mozolnie ruszyłem na zachód.
Dotarłem do wybrzeża. Wiało jeszcze gorzej niż w centrum miasta. Dobrze przynajmniej, że fale nie wlewały się na drogę.
Po kilku godzinach jazdy, gdy minąłem pewne skrzyżowanie, w miarę szybko zauważyłem brak wiatru. Zdziwiony, dostrzegłem swój błąd. Jechałem w kierunku doliny. Skuszony ulgą od gnębicielskiego wiatru, nie zawracałem. Pojechałem przed siebie, przez kilka tuneli i pagórków, potem jeszcze przez kilka gór i przedostałem się ostatni masyw górski.
Pozostały drogi płaskie jak stół, a co najważniejsze – wiatr prawie ustał. Zastanawiam się, czy gdybym kontynuował jazdę wzdłuż wybrzeża, to pokonałbym drogę szybciej?
Wjechałem na drogę prefekturalną nr 3. Wyglądała bardziej jak droga osiedlowa, ale osłonięta zabudowaniami z obu stron zapewniała schronienie przed resztkami wiatru. Brakowało chodników czy nawet pobocza, jednak auta jeździły kolumnami, więc dawałem radę. Zorientowałem się nawet, że jechałem tamtędy 2 lata temu. Do celu dotarłem wykończony. Przydałby się dzień odpoczynku.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Niigata, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Pagoda przy leśnej ścieżce

  103.41  06:46
Rano było chłodno. Do tego wiał wiatr, który nie był mi na rękę. Jechałem wzdłuż rzeki na północ. Po drodze niepotrzebnie skręciłem i wjechałem na nieprzyjazne drogi wiodące wśród pól ryżowych. Nieosłonięte od wiatru psuły radość z jazdy.
W sumie w najbliższym miasteczku nie było lepiej. Dopiero droga wiodąca przez góry przyniosła odrobinę odpoczynku. Przynajmniej od wiatru, bo pod górę było ciężko.
Trafiłem na kilka kwitnących drzew wiśni, a także na zaspy topniejącego śniegu. Na horyzoncie mogłem również dostrzec ulewę. Nie miałem żadnej w planach.
Olśniło mnie, gdy dojechałem do stacji drogowej (Michi-no-Eki). Jechałem tą samą drogą, co półtora roku temu, a do tego wtedy zatrzymałem się w tym samym hotelu, z którego wyruszyłem dzisiaj. Już wiedziałem, że reszta będzie z górki. Przynajmniej miała być.
Kilka kilometrów dalej lunęło. Udało mi się schować pod jednym z zadaszeń na drodze. Po kilku minutach deszcz ustał niczym woda z prysznica na monetę na Islandii. Potem jeszcze tak kilka razy, aż dojechałem do rozwidlenia dróg. Miałem w planie zobaczyć pewną pagodę i akurat pojawiła się na znaku drogowym, więc ruszyłem we wskazanym kierunku. Źle to rozegrałem.
Po kilku kilometrach za plecami pojawiła się burza z czarnymi chmurami i piorunami. Myślałem, że przejdzie bokiem, ale nic z tego. Kilka kilometrów dalej mnie złapała. Zmokłem tylko trochę zanim schowałem się pod dachem pobliskiej poczty. Deszcz przeszedł, ale potem wrócił jeszcze kilka razy. Na szczęście ze zmniejszoną siłą.
Doszedłem do momentu, gdy trzeba było zrobić podjazd. Nie miałem już wyjścia, więc metr po metrze piąłem się w górę. Na szczycie, który był trzykrotnie wyższy niż to sobie wyobrażałem, trafiłem na płatną drogę dla aut. Jeszcze kasjer wyszedł ze swojej budki, aby krzyknąć, że rowerem nie można. Sprawdziłem swoje opcje i... ruszyłem w dół. Kończył mi się czas, więc stwierdziłem, że sobie daruję atrakcję.
Jadąc w dół, jeszcze skręciłem w drogę, która biegła przy punkcie, który oznaczyłem na mojej mapie jako wejście do chramu. Zaskoczył mnie napis informujący o 10-minutowym spacerze. Tylko tyle zrozumiałem po japońsku, więc pomyślałem, że mogę zobaczyć, co takiego udostępnili.
Wszedłem do na leśną ścieżkę. Minąłem kilka klimatycznych widoków, dziesiątki potężnych drzew, kilkanaście kapliczek i dojrzałem mój cel. Pagoda Hagurosan Gojūnotō stojąca wśród drzew. 600-letnia wieża stała się niestety komercyjną atrakcją turystyczną, więc doczepili do niej schody, obok postawili kilka stoisk z pamiątkami i punkt opłat za wejście do wnętrza. Mimo to wygląda przepięknie.
Wróciłem do roweru i dokończyłem zjazd do miasta. Mogłem w sumie darować sobie podjazd i dotrzeć do pagody łagodniejszą drogą, ale cóż, uparłem się. Po drodze trafiłem na drogę dla rowerów, która obiecywała zabrać mnie do celu, ale biegła ona niestety dłuższą trasą, aby ominąć ruchliwe drogi, więc gdy zauważyłem podstęp, zjechałem na krajówkę i tak dostałem się do Tsuruoki.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Jak na Islandii

  124.37  08:23
Tylko wtedy było lato, ale może po kolei. Miało lać cały dzień. Padało, gdy się zbierałem, ale przestało, gdy wyszedłem.
Niebo było zachmurzone. Na jednym ze wzniesień zobaczyłem pejzaż górski, a na nim kilka miejsc z opadem konwekcyjnym. Było zupełnie jak na Islandii. Uciekałem od deszczu, który pojawiał się ze wszystkich stron. Kilka razy już byłem przygotowany na najgorsze, ale kończyło się na kilku kroplach.
Po kilku godzinach pojawiło się słońce, a ja zatrzymałem się na zjedzenie kanapek ryżowych (onigiri) i smarowanie łańcucha. Nie przeczuwałem tego, co miało nadejść. Gdy ruszałem, zauważyłem chmurę za plecami, a za wzniesieniem również przed sobą. Już wiedziałem, że będzie źle. Nie domyślałem się jednak, że miał spaść... śnieg. Najpierw był lekki deszczyk, ale krople zaczęły spadać z nieba dziwnym torem. Pomyślałem, że to śnieg z deszczem. W kilka minut przerodziło się to w gruby opad śniegu. Temperatura spadła prawie do zera, a ja zacząłem przemarzać w dłonie, bo tak rękawice przesiąkły wodą z topniejącego śniegu. Dopiero gdy zaczęło się przejaśniać, znalazłem schronienie i mogłem się ogrzać w suchym i bezwietrznym miejscu.
Dalej prószyło od czasu do czasu, aż dojechałem na samą górę, skąd planowałem dotrzeć do Fukushimy. Wielkie było moje zdziwienie, gdy zastałem zakaz wjazdu rowerem tuż przed tunelem. Jeszcze podczas planowania podróży sprawdziłem, czy drogą można poruszać się na rowerze. Znak musiał mi umknąć.
Zawróciłem, aby wjechać na drogę zaproponowaną przez mapy. Już gdy po kilkuset metrach wjechałem na zalegającą warstwę śniegu, powinienem był zrezygnować. Dojechałem bowiem do bramy informującej o zamkniętej drodze. Zawróciłem pod tunel, mając w głowie plan. Chciałem złapać stopa, aby przedostać się przez zakaz.
Stałem wytrwale, założyłem nawet dodatkowe warstwy ubrań, gdy wiatr hulał. Nie przestraszyłem się nawet zamieci śnieżnej, która przyniosła duże opady śniegu oraz pługi śnieżne. Niestety mój upór poszedł na marne, bo nikt się nie zatrzymał. Miałem dość czekania. Obejrzałem dokładnie mapę, aby dowiedzieć się, że zakaz obowiązywał na przynajmniej kilku kilometrach, więc nie chciałem łamać przepisów. Zawróciłem.
Nie chciałem zjeżdżać aż pod jezioro. Wypatrzyłem drogę biegnącą między szczytami. Martwił mnie zerowy ruch oraz znaki po japońsku, które przypominały ostrzeżenia o braku przejazdu. Ignorowałem je, bo było mi wszystko jedno dokąd dojadę. Ale dojechałem: na drugą stronę. Śnieg, który prószył od kilku godzin, zamienił się w deszcz, który towarzyszył mi jeszcze przez kilkanaście kilometrów. W pewnym momencie tak lunęło, że ciężko to opisać. Był też deszcz poziomy, którego spodziewałbym się bardziej po Islandii. No, nie cieszyłem się z niedzielnego wieczoru.
Zatrzymałem się w kilku sklepach, aby się ogrzać. Nie udało mi się kupić suchych rękawic, bo najwidoczniej było już po sezonie. Musiałem wytrzymać w mokrych. Pokonałem kilkadziesiąt kilometrów po zmroku. Trafiłem nawet na drogę, na której spotkałem Johna. Niedawno przeniósł się, więc tym razem nie mogłem go spotkać. Do Fukushimy dotarłem tak zmarznięty, że wziąłem gorącą kąpiel i poszedłem prosto do łóżka.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Z poślizgiem w Aizu-Wakamatsu

  134.49  08:50
Pochmurne niebo nie wróżyło dobrego. Dodatkowo wiało. Jak to w wietrznej Niigacie (jak powiedziała Shalaka: tu albo wieje, albo leje).
Jechałem po spokojnych drogach lokalnych, czasem też po wałach rzecznych. Bez ciekawszych widoków, ale trafiłem na sporo kwitnących moreli japońskich.
Po przekroczeniu pierwszego wzgórza trafiłem do Gosen, gdzie 2 lata temu odwiedziłem z Shalaką ogród tulipanów. W międzyczasie słońce przebiło się przez chmury.
Dojechałem do rzeki Aga-no-gawa. Przeraziłem się, gdy przekraczałem most. Wiało z doliny tak mocno, że przechylało rower. Całe szczęście tylko na moście trzeba było trzymać kask, bo droga wzdłuż rzeki była tylko trochę wietrzna.
Przejechałem kilka tunelów. Za jednym z nich powrócił śnieg wokół dróg, a za innym tunelem zaczęło kropić. Całe szczęście tylko na chwilę, choć po przekroczeniu kolejnej góry zaczęło padać i nie przestawało na długo. Robiłem kolejne podjazdy i zjazdy, i miałem dość. Ręce mi zamarzały, bo nie miałem rękawiczek na deszcz. W sumie w butach też było pełno wody.
Dystans do celu się dłużył. Deszcz ustał na kilkanaście kilometrów przed miastem Aizu-Wakamatsu. Niestety mokre ulice spowodowały, że wpadłem w poślizg – i to na takim małym (może miał ze 2 cm) krawężniku. O dziwo rower przetrwał. Ja też nie miałem żadnych otarć. Jedynie nadgarstek mnie trochę bolał, bo podparłem się podczas upadku, ale przeszło tak szybko, że potem nawet zapomniałem o tym.
Jeszcze miałem problem ze znalezieniem domu gościnnego, ale błądząc wokół zabudowań, pewien Japończyk podszedł do mnie i wskazał ścieżkę. Wąska na szerokość roweru, wyglądała bardziej jak przerwa między budynkami, ale rzeczywiście – na końcu były poszukiwane przeze mnie drzwi.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Niigata, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Ile dzieli wiosnę i zimę?

  107.14  07:11
Ruszyłem bardzo wcześnie ze względu na długi dystans do kolejnego hostelu, a tych, okazuje się, jest niewiele w tych okolicach. Dzień zaczął się słonecznie i ciepło, choć wiatr, który zerwał się poprzedniego wieczora, czasem doskwierał.
Kontynuowałem podróż na północ. Kwitnące drzewa wiśni (sakura) były coraz rzadziej widoczne, ale morele japońskie (ume), których okres kwitnienia wypada tuż przed wiśniami, mijałem najpierw pojedynczo, a potem nawet całymi sadami. Wybierałem oczywiście jak najmniej zatłoczone drogi, bo jazda niektórymi chodnikami nie należy do najprzyjemniejszej. Przynajmniej na grubych oponach mniej trzęsie.
Wzdłuż rzeki Tone-gawa trafiłem najpierw na drogę dla rowerów, a potem na spokojną ulicę, która jednak przyniosła dużo podjazdów. W mieście Numata zaczęły się schody. Zruszył się silny wiatr, do tego droga zaczęła piąć się w górę, a zjeżdżając z jednego wzgórza, wjechałem w kamyk, który doprowadził do klasycznego snejka. Dwie dziury w dętce. Pierwsza poważniejsza awaria podczas tej podróży (nie licząc złamanej stopki). Poprzednim razem też podczas czwartej wycieczki przebiłem oponę.
Dalej już było tylko ciekawiej. Wjechałem na drogę pięćdziesięciu pięciu zakrętów. Każdy z nich był ozdobiony tabliczką z numerem i długością. Za ostatnim stał tunel, ale wcześniej krajobraz zmienił się diametralnie. Na wysokości 800 m n.p.m. zaczął pojawiać się śnieg w rowach (na zmianę ze śmieciami, bo Japończycy – jak Polacy – mają gdzieś środowisko). Im wyżej, tym robiło się chłodniej, a śniegu przybywało. Martwił mnie znikomy ruch oraz znaki informujące o śniegu sięgającym 150 cm. W końcu jednak dotarłem do tunelu bez problemów, przejechałem go, a tam jak zimą. Wszystkie szczyty pokryte grubą warstwą śniegu, przy drogach nawet 2-metrowe zaspy, a gdy dostałem się do zabudowań, spotkałem ludzi wracających z nart. Kompletnie nie spodziewałem się, że jedna góra dzieli dwa sezony.
Miałem na sobie już dwie bluzy i grubsze rękawice, ale po kilku kilometrach zacząłem przemarzać. Z ponad 20 °C na południu zrobiło się 5 albo i mniej. Nawet Garmin pod koniec odmówił współpracy w tej temperaturze. Nie wiem, co dalej, bo w ciągu najbliższych dni ma padać, więc mogę gdzieś ugrząźć.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Gunma, Japonia / Niigata, wyprawy / Japonia wiosną 2019, rowery / Trek

Osowiec-Twierdza

  126.15  05:46
Wczoraj padało, więc wyszedłem z parasolką i aparatem zwiedzić miasto. Jest tutaj kilka ciekawych zabytków, które zostały podzielone na tematyczne „szlaki”. Dorzucam z tego parę zdjęć na końcu galerii.
Dzisiaj wiało z północy. Wymyśliłem, żeby wrócić z wiatrem. Szukając na mapie ciekawych miejsc wokół Białegostoku, trafiłem na ciek wodny o regularnym kształcie. Okazało się, że była tam sowiecka twierdza. Ruszyłem w jej kierunku.
Temperatura lekko podskoczyła. Kilka razy nawet pojawiło się słońce między chmurami. Wiatr nie był tak silny jak ostatnio, więc spokojnie jechałem na północ. Wybrałem lokalne drogi, aby nie tłuc się po krajówce pod wiatr. Wydłużyłem sobie tym dystans, ale miałem relatywnie spokojną jazdę.
W Goniądzu trafiłem na GreenVelo. Stamtąd, po śliskiej drodze dla rowerów, dojechałem do Osowca-Twierdzy. Niestety po drodze dowiedziałem się, że muzeum, które znajduje się na twierdzy jest otwarte do godz. 13, a była 14, gdy dotarłem na skrzyżowanie nieopodal celu. Nawet nie chciało mi się całować klamki i nie zobaczyłem nic.
Przygotowałem się do powrotu. Tym razem po drodze krajowej. Były tiry, były dostawczaki, było dużo aut. Kilka razy wylądowałem na grząskim poboczu, żeby przepuścić nitkę aut z tirem na przedzie. Po dwóch godzinach dotarłem do Białegostoku, który zabrał mi pół godziny, aby dostać się do mieszkania. Jest tu dużo dróg dla rowerów, ale brakuje im jakości i spójności. Miasto bije mimo to Poznań na głowę.
Kategoria Polska / podlaskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, wyprawy / Białystok 2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery