Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:61323.98 km (w terenie 5379.79 km; 8.77%)
Czas w ruchu:3181:59
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:413759 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:462
Średnio na aktywność:132.74 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Fukushima Waraji Matsuri

  101.32  05:33
W Japonii festiwale odbywają się chyba każdego dnia. Trudno było nie przeoczyć plakatów informujących o trzech festiwalach w Tōhoku. Nie chciałem wykończyć się w upale w Sendai, dlatego ruszyłem do Fukushimy.
Wystartowałem o poranku, gdy temperatura była jeszcze znośna. Termometr pokazywał w słońcu 34 °C, ale powiewał poranny, rześki wiatr.
Z tego gorąca pomyliło mi się i kilka razy przegapiłem swój skręt, a za większą rzeką nawet wybrałem zły zjazd, przez co do statystyk doszło nie tylko w dystansie (aż 20 km w stosunku do planu), ale też w wysokości.
Dwa i pół miesiąca spędzone w siodle, raptem dwa tygodnie odpoczynku i tyłek zaczął mnie boleć po dwóch godzinach jazdy. Szok i niedowierzanie. Już nie tylko upał dawał mi w kość. Jedna z najcięższych wypraw, jakie odbyłem.
Skwar zaczynał mocno doskwierać. Temperatura w słońcu wynosiła nawet 42 °C. Zacząłem zatrzymywać się w marketach, gdzie w klimatyzowanym pomieszczeniu mogłem się schłodzić. W jednym z marketów czułem się jakbym miał zemdleć (jeszcze mi się to nie przytrafiło, więc tylko domyślam się jakie to uczucie). Spędziłem wtedy chyba z godzinę na odpoczynku.
Skończył mi się pakiet danych w telefonie, więc miałem ograniczone pole manewru w nawigacji, a chciałem odwiedzić dzisiaj chociaż jedną stację drogową. Całe szczęście na pomoc przyszły znaki drogowe. Chociaż wyszło trochę zygzakiem w stosunku do dzisiejszego planu, to zdobyłem kolejną pieczątkę.
Trafiła mi się droga przez dolinę. Drzewa dały odrobinę ochłody, a ruch był niewielki. Zostały jeszcze dwa miasta do pokonania. Rozgrzany beton zmuszał do częstych postojów. Do miejsca noclegowego, którym był ryokan, dojechałem w porze otwarcia. Lata świetności to miejsce ma już za sobą i za wysoko się cenią przy oferowanej jakości usług. W każdym razie, odpocząłem, zostawiłem rzeczy i pojechałem do centrum.
Waraji Matsuri, czyli Festiwal Słomianego Klapka. Ludzie kłębili się w promieniu kilku ulic od centrum wydarzenia. Zająłem wygodne miejsce i obejrzałem kilka scen. Po godzinie zacząłem spacerować po okolicy, oglądając stragany z jedzeniem i mijając tysiące wesołych twarzy. Nadmiar napoju izotonicznego nie wpłynął na mnie najlepiej, więc odpuściłem sobie resztę wieczoru.
Kategoria kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

W deszczu i ulewie do Ōsaki

  100.06  06:27
Choć dzień zaczął się gorąco, to już pierwsze metry przyniosły deszczyk. Nic wielkiego, ale po kilku godzinach może przeszkadzać. Kilka razy przestało padać, a gdy zacząłem większy podjazd, opad wzmógł się. Czasem przeczekanie pod zadaszeniem pomagało, ale ponieważ jechałem w koszulce, to zaraz robiło się zimno. Temperatura też w sumie zdążyła spaść z 30 do 20 °C.
Kierowcy w tych okolicach wydają się mało uprzejmi. Jedzie przemoczony rowerzysta, a oni pędzą na złamanie karku, zostawiając niewielki dystans podczas wyprzedzania.
Na zjeździe było trochę korków. Było też chłodno. Wyjechałem z gór i od razu zaczęła się metropolia. Wielka komórka połączonych miast. Gdyby nie znaki drogowe, nie wiedziałbym kiedy wjechałem do Ōsaki.
Zaczęło lać. Z przerwami, ale już tak do końca dnia. Na rzece Dōtonbori miałem okazję zobaczyć łodzie. Najwidoczniej jakiś festiwal, bo grała sintoistyczna muzyka. Dojechałem do hostelu i miałem ochotę wyjść z aparatem, aby dorzucić trochę więcej zdjęć do galerii, ale za bardzo padało, więc tylko poszedłem coś zjeść.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Hyōgo, Japonia / Ōsaka, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Połowa Shimanami Kaidō

  130.78  07:37
Dzisiaj upał trzymał od samego poranka. Ruszyłem w górę rzeki. Nachylenie było niewielkie, więc jechało się nie najgorzej. Za to zjazd był stromy.
Matsuyamę, duże miasto stojące przede mną, ominąłem bocznymi, spokojnymi drogami. Wjechałem na przybrzeżną drogę, choć linia brzegowa nie była tak piękna, jak w innych częściach Japonii.
Na jednej ze stacji drogowych zauważyłem rowerową książeczkę kolekcjonerską. Kasjerka wyjaśniła, że wokół wyspy można zebrać pieczątki na stacjach drogowych i otrzymać nagrodę. Zupełnie jak moja koreańska przygoda. Tylko tutaj wyspa jest mniejsza. Ciekawy pomysł na kolejną podróż na Shikoku.
Dotarłem do Imabari, do wjazdu na szlak Shimanami Kaidō. Zastał mnie zmierzch, więc widoki były przepiękne. Niestety nie widziałem zachodu słońca, bo akurat przejeżdżałem przez wyspę. Zatrzymałem się w połowie szlaku w najbardziej przyjaznym rowerom hostelu jaki kiedykolwiek widziałem. Mają tu nawet pokoje z hakami do zawieszenia roweru.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Promem na Shikoku

  139.61  08:51
To był długi dzień. Zaczął się od pożegnania z gospodarzami domu gościnnego. Udałem się prosto do chramu Usa-jingū, który planowałem odwiedzić wczoraj, ale spędziłem wtedy za dużo czasu w górach i nie zdążyłem. Jest to spory obiekt, więc trzeba było się nachodzić i z braku czasu poszedłem tylko do głównego budynku.
Podjazd przez góry dzielące mnie od Beppu był lekki i przyjemny, bo nachylenie było niewielkie, a zachmurzone niebo przyniosło normalną temperaturę. Niestety to się zmieniło po drugiej stronie. Chmury przepadły i zaczęło być upalnie.
Planowałem zobaczyć 7 Piekieł Beppu, czym określane jest 7 gorących źródeł, które są bardziej do zwiedzania niż do kąpieli. Każde ma inny wygląd, a wstęp do wszystkich to osobna i spora opłata. Z tego powodu zrezygnowałem całkowicie z atrakcji.
W mieście Ōita upał zaczął doskwierać. Podczas postojów na światłach rower nagrzewał się tak bardzo, że aż parzył. Miasta wylane betonem ze znikomą roślinnością. Do tego słońce świecące pionowo, więc brak cienia ze strony budynków. Całe szczęście dalej pojawiły się nieliczne drzewa i choć dużej ochłody nie dawały, to można było pod nimi przeczekać na zielone. Dopiero przy obszarze przemysłowym znalazł się lasek ciągnący się przez kilka kilometrów. Tego w miastach brakuje dla ochłody – szerokie pasy zieleni z dużą liczbą drzew.
Jechałem na prom. Planowałem dostać się do niego i mieć sporo czasu na obiad i odpoczynek. Niestety coś nie wyszło, bo znalazłem się na miejscu na kilka minut przed rejsem. Całe szczęście procedura kupna biletu poszła sprawnie i – jako ostatni pasażer – znalazłem się na promie na Shikoku.
Miałem tyle planów związanych z Kyūshū, ale z powodu klęski żywiołowej na południu musiałem z nich zrezygnować. Teraz tylko chciałbym uciec od upałów, bo pora deszczowa wkrótce minie i dzisiejsze popołudniowe piekło będzie codziennością.
Po ponad godzinnym rejsie znalazłem się na wyspie. Miałem kawałek do celu, ale zapomniałem o sprawdzeniu drogi, a właściwie przekroju wysokości. Okazało się, że musiałem zrobić mnóstwo podjazdów. Wjechałem też do setki tunelów, zastał mnie zmrok, a na końcu podróży byłem wykończony. To był długi dzień.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Ōita, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Ostatni szlak i pusty port

  197.37  12:02
To był długi i ciężki dzień. Zaczął się pochmurnie z częściowym przejaśnieniem. Całkiem przyjemnie, a i widoki niczego sobie.
Dojechałem do szlaku. Był trochę kręty, więc postanowiłem sobie skrócić drogę. Starsza kobieta, wracająca na quadzie z pola, zawróciła mnie, dając do zrozumienia, że dalej nie ma drogi. Całe szczęście nie byłem dużo stratny. Potem jeszcze raz skróciłem sobie drogę, już z sukcesem, ale jednocześnie z porażką. Po raz kolejny punkt z pieczątką został oznaczony w nieprawidłowym miejscu na mapie i mój skrót sprawił, że punkt miałem kilometr za plecami, o czym zorientowałem się po kolejnych trzech. Zachciało mi się skrótów.
Kolejnym problemem okazał się brak sklepów. Gdy jednak na jakiś trafiłem, był pusty. W sensie – towar zalegał na półkach, ale nie było nikogo, kto wydałby mi resztę. To samo w kawiarni obok. Potem trafiłem na jeszcze jeden sklep – i też nie było nikogo. Myślałem, że w Korei nie jest bezpiecznie, a tu takie rzeczy. Ostatecznie znalazłem wodę, ale zajęło mi to kilkadziesiąt kilometrów jazdy. Nie wspominałem jeszcze, że w Korei jest duży problem ze sprzedażą towarów. Nie mam w nawyku sprawdzać daty ważności i dopiero gdy coś jem, patrzę na szlaczki na opakowaniu, a tam dostrzegam termin ważności kilka dni, miesięcy, a nawet lat wstecz (zjadłem już kilka lodów z terminem datowanym na rok 2017, ale nic mi nie jest).
Spadło kilka kropel z nieba, ale to tyle. Ciężkie chmury tylko straszyły. Wbiłem ostatnią pieczątkę na szlaku Seomjingang i to mogło być na tyle. Był to ostatni szlak, który miałem do przejechania. Wczoraj jednak wpadłem na pomysł, aby popłynąć na wyspę Jeju-do, uważaną za najpiękniejsze miejsce w Korei. Jedynym problemem był powrót z wyspy, więc zaplanowałem dojechać do portu i dopytać o szczegóły. No i pojechałem. Most prowadzący bezpośrednio na wyspę był zamknięty dla ruchu pieszego i rowerowego. Musiałem wybrać drogę o 30 km dłuższą. Byłem jednak zdeterminowany.
Po zmroku jeździ się jakoś lepiej. Brak aut, puste skrzyżowania (aczkolwiek z działającą sygnalizacją świetlną, choć kierowcy nie robili sobie z tego kłopotu). W Yeosu zauważyłem na mapie kawałek drogi dla rowerów, jeszcze sprawdziłem na zdjęciach satelitarnych początek. Już z daleka widziałem światła kuszące do skorzystania z drogi, ale wjazd na nią okazał się trudniejszy. Gdy jednak się nań dostałem – niebo. Droga położona na dawnej linii kolejowej, więc podjazdy były niewielkie, a nawierzchnia jedna z najlepszych dzisiaj (ale nie idealna).
Dojechałem do portu, którego adres znalazłem u operatora promu, a tam jedna wielka cisza. Zero świateł, zero ludzi. Jakiś absurd jak na dwie godziny przed planowanym rejsem. Mój plan spalił na panewce. Była północ, więc mogłem zrobić tylko jedno – pojechać do noclegu. Całe szczęście byłem na to przygotowany. Niestety Airbnb, z którego korzystałem, nie działa dla noclegów rezerwowanych po północy. Udałem się na miejsce osobiście i nieświadomie zapłaciłem więcej niż w ofercie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Droga bambusowa, aleja metasekwojowa

  107.17  06:07
Ruszyłem wcześnie, bo miało padać. Było pochmurno i parno.
Przedostanie się na szlak sprawiło mi nieco problemów. Most, na który prowadził stary chodnik, był dziwny. Po drugiej stronie chodnik się urwał i nie miałem pojęcia co dalej przez brak znaków i szczegółowych map. Zawróciłem i wtedy zwróciłem uwagę na znak końca drogi ekspresowej. Podjąłem raczej dobrą decyzję.
Po porannych przygodach droga była spokojna. Zacząłem dostrzegać lasy bambusowe, a potem nawet wjechałem na drogę otoczoną tymi roślinami. Niebo się przejaśniło i słońce zaczęło, jak co dzień, smażyć. Było do tego tak parno, że widoczność uniemożliwiała podziwianie gór.
W Damyang chciałem spróbować ryżu serwowanego w łodydze bambusa, który jest lokalną specjalnością. Zboczyłem z tego powodu ze szlaku i przespacerowałem się przez centrum. Nic nie znalazłem, a do tego zacząłem się martwić, że przegapiłem punkt z pieczątką. Całe szczęście, gdy już zaczynałem odliczać metry przed zawróceniem, pojawił się drogowskaz. W ten sposób przypadkiem dotarłem do alei z metasekwojami. Koreańczyk poznany wczoraj w domu gościnnym opowiedział mi o tym miejscu, ale nie sądziłem, że tu trafię. Wejście było jednak płatne, więc nawet się nie trudziłem. I tak potem przejechałem po kilku drogach obsadzonych tymi drzewami. Sam widok przypomniał mi o przejazdach po alejach cedrowych w japońskim Nikkō.
Wspinając się do ostatniej pieczątki na szlaku Yeongsangang, musiałem przejechać po drodze o nawierzchni kauczukowej, którą zwykle można spotkać na drogach dla biegaczy. Ktoś się tutaj nie popisał, bo przez kilka kilometrów czułem się jakbym holował kogoś z urwanym łańcuchem. Nie było lekko.
Kolejna pieczątka i kolejne problemy. Tym razem nie brak tuszu ani wyszlifowany stempel, a jego brak. Pozostała tylko gąbka, która rozkładała siłę nacisku stempla na papierze. W paszporcie rowerowym zostawiłem odcisk gąbki, zrobiłem zdjęcie wybrakowanej pieczątki, moje zdjęcie z budką w tle za sugestią internetu i pojechałem dalej do kolejnego szlaku, ostatniego na mojej spontanicznej liście rzeczy do zrobienia w Korei.
Byłem zaledwie parę kilometrów od początku szlaku, gdy zaczęło kropić. Takie wielkie krople, jakby miało zaraz sypnąć gradem. Ale nie. Nic więcej się nie stało. Wbiłem pieczątkę i pojechałem zgodnie ze szlakiem. Na niebie wisiały ciężkie chmury. Widoki za to cieszyły oko. Wjechałem na drogi pokryte kałużami. Deszcz mnie przegapił. Pozostał tylko zaduch.
Zebrałem jeszcze jedną pieczątkę i zjechałem ze szlaku, aby zatrzymać się na farmie, miejscu mojego noclegu. Ostatnim razem w takim miejscu zatrzymałem się w Japonii.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Powrót z Seulu

  125.36  06:49
Wczoraj zrobiłem sobie wolne od roweru. Odwiedziłem centrum, aby kupić trochę pocztówek, byłem też na stacji kolejowej. Próbowałem rozgryźć biletomat, ale wciąż wyskakiwał błąd (a opcja roweru była do wyboru), więc zapytałem w okienku o bilet na przewóz roweru. Pani powiedziała, że musi to być składak, bo innego nie można. Pewnie jeszcze mógłbym kombinować z pudłem, ale na to nie miałem najmniejszej ochoty. W internecie znalazłem trochę informacji o rowerzystach w koreańskich pociągach, jednak najwidoczniej się to zmieniło.
W ten słoneczny dzień ruszyłem z powrotem na południe. Po szlaku i prawie po własnym śladzie. Nie mam nic ciekawego do opowiadania. Było dziwnie patrzeć na te same widoki. Czasem miałem wrażenie, jakbym jechał przez niektóre miejsca dzień wcześniej. Rano było upalnie, a po południu chmury zakryły słońce i zrobiło się nieco lżej. Odczułem też ulgę, wyjeżdżając z Seulu. Spotkałem dzisiaj tysiące rowerzystów o bardzo różnym ilorazie inteligencji. Dzisiejszą noc spędzam w domku, który jest jeszcze w trakcie wykańczania, ale po co czekać – niech na siebie zarabia.
Kategoria kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Hucznie do Chuncheon

  102.75  05:09
Na dzisiaj postawiłem sobie ambitne zadanie. Najpierw ostatnia pieczątka na szlaku Namhangang, a potem cały szlak Saejae. Od rana prażyło, więc miałem dodatkowo pod górkę. W sumie droga dodatkowo wiodła w górę rzeki.
Trafiłem na kilka odcinków szlaku przebiegających po dawnej linii kolejowej, więc były łagodne podjazdy oraz dużo tuneli. Szybko dostałem się na rozdroże i skręciłem po ostatnią pieczątkę na szlaku. Całkiem żwawo się jechało, chociaż wszędzie były znaki ograniczające prędkość do 30 czy 20 km/godz. Mało kto się do nich stosował, a że naśladuję miejscowych, to i na moim liczniku było więcej niż być powinno.
Tak sobie jechałem, aż nagle stało się oczekiwane – kapeć z hukiem. Zaskakująco opona nie puściła z boku, gdzie guma się rozwarstwiała, a coś przebiło dętkę w miejscu przetarcia. W ciągu kilku dni (wcześniej oglądałem oponę, szukając przyczyny dyskomfortu i nie zauważyłem żadnego zużycia) opona przetarła się w feralnym miejscu – zarówno guma, jak i 5-milimetrowa wkładka, aż do splotu. Dalej była to kwestia czasu, aż nie najechałbym na coś ostrego. Zakleiłem dziurę w dętce, założyłem nową oponę, którą udało mi się dorwać kilka dni wcześniej i mogłem znów jechać, tym razem w pełnym komforcie, bez podskakiwania na wybrzuszonej oponie, bez stresu kiedy to wybuchnie.
Trafiłem na jeszcze kilka dróg położonych na dawnych torowiskach, kilka dróg biegło przy tafli rzeki, było raczej spokojnie, choć tempo narzuciłem sobie dużo większe niż przez ostatni miesiąc. Chyba przez to zagapiłem się i po kilkunastu kilometrach zorientowałem się, że przejechałem przystanek z pieczątką. Całe szczęście zaplanowałem na jutro powrót właśnie tuż przy tym przystanku. Zaliczenie wszystkich szlaków wymaga poświęcenia.
Miałem w głowie piękny plan objechania prawie wszystkich szlaków w istniejącej sieci. Niestety czar prysł, gdy sprawdziłem dzisiaj rozkład linii kolejowych w Korei. Zaplanowałem wsiąść do pociągu, aby zdążyć z objechaniem wszystkich tras przed opuszczeniem półwyspu. Nie przewidziałem jednego – nie ma linii kolejowej, która doprowadziłaby mnie do początku jednego z nieszczęsnych szlaków. Wygląda na to, że będę musiał okroić moje plany jeszcze bardziej.
Kategoria kraje / Korea Południowa, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Górskie Chungju

  110.18  06:36
Kolejny upalny dzień. Dzisiaj chciałem przejechać kolejny szlak – Saejae. Tym razem krótszy i pierwszą pieczątkę wbiłem przedwczoraj. Mam jednak wrażenie, że coś pomieszałem. Na mapie szlaków miejsca odbioru stempli są w tym samym miejscu dla dwóch szlaków, a jednak na wykazie stempli są dwie różne grafiki. Nie widziałem jednak ani dwóch budek ze stemplami, ani dwóch stempli w odwiedzonej budce, więc użyłem tej samej pieczątki. Mam nadzieję, że mi ten błąd uznają. Może lepiej będę siedział cicho.
Znalazłem kolejny sklep rowerowy. Tym razem mieli odpowiadającą mi oponę, choć nie była ona składana. Kupiłem ją, aby się zabezpieczyć, bo jazda jest coraz mniej przyjemna, więc moment awarii zbliża się nieubłaganie. Oponę położyłem na sakwach i przywiązałem linką otrzymaną od sprzedawcy, coby się nie zsunęła podczas jazdy.
Droga wiodła lekko w górę. Szlak był chyba w remoncie, bo gdzieś mi uciekł na chwilę. Potem prawie przegapiłem punkt z pieczątką. Ostatnio widuję je mocno ukryte. Na domiar złego ktoś wyszlifował pieczątkę, bo nie było nic widać na odbitce. A jak nie to, wtedy mało tuszu i weź tu myśl, gdy nawet w ustach sucho.
Zaczął się stromy podjazd. Dwie drogi przecinające górę tunelem nie były dla mnie. Kolejny punkt z pieczątką znajdował się na wysokości ponad 500 m n.p.m. Podjazd w upale nie był przyjemny, ale na szczycie zjadłem loda i ruszyłem w dół, zatrzymując się co chwila na kolejne zdjęcie doliny.
Została jeszcze jedna góra, już mniej stroma, a za nią długa droga wzdłuż rzek. Zatrzymał mnie miejscowy, posługujący się dobrym angielskim. Zadał mi kilka pytań, bo planuje otworzyć miejsce noclegowe w okolicy. Szkoda, że nie tam, gdzie tych noclegów brakuje.
Po dojechaniu do Chungju musiałem posłużyć się intuicją. Szlak zaczyna być coraz gorzej oznaczony. Pobłądziłem trochę, ale znalazłem ostatni punkt z pieczątką.
Było mi mało, więc ruszyłem po jeszcze jedną pieczątkę, kolejnego już szlaku, aby nie musieć tego robić nazajutrz. Na niebie pojawiły się czarne chmury. W prognozie był deszcz. Dojechałem do celu o zmierzchu i coś mnie podkusiło, aby nie wracać po własnym śladzie. Poleciałem przez góry, robiąc dodatkowe podjazdy. Drogę oświetlały błyski na niebie. Zbliżała się burza, ale na szczęście przedostałem się do centrum miasta przed jakimkolwiek opadem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Ostatni w Andong

  142.45  07:49
Skoro mamy weekend, to mogę pojechać gdzieś dalej. Albo zrobić pętlę – na lekko. Dlatego zdecydowałem zostać w Mungyeong drugi dzień. Miałem do odebrania ostatni stempel na szlaku Nakdonggang, który biegł z Busan do Andong. Andong był mi kompletnie nie po drodze, więc tak powstał dzisiejszy plan.
Mimo prognozy zachmurzenia i przelotnych opadów, było gorąco. Do tego parno po wczorajszym deszczu. Planując drogę, rozważałem kilka opcji. Pojechałem trochę na przełaj, omijając szlak. Dojechałem do wioski kulturowej, które jednocześnie są skansenami. Przespacerowałem się tylko kawałek, bo gonił mnie czas.
Już miałem włączyć się do jazdy po szlaku, gdy na lokalnej mapie dostrzegłem szlak biegnący do Hoeryongpo, wioski położonej na meandrze, która stała się atrakcją turystyczną. Po przejechaniu wygodnego mostu ukazał się właściwy szlak – zarastająca ścieżka wiodąca przez wzgórze. Po jego drugiej stronie spotkałem Koreańczyka, lokalnego przewodnika. Chwilę pogadaliśmy, powiedział mi, że będę miał problemy z wydostaniem się z meandru i ruszyłem dalej.
Droga była prosta, jechałem wzdłuż rzeki. Nie było żadnych trudności, o których uprzedzał przewodnik. Chciałem przedostać się do szlaku, ale ostatecznie znalazłem drogi, które doprowadziły mnie do Andong. Po drodze odwiedziłem kilka sklepów rowerowych, jednak nie mieli opony mojego rozmiaru, a bicie jest coraz bardziej odczuwalne. Zaczyna mnie martwić, że w połowie szlaku koło się po prostu rozleci.
Wbiłem ostatnią pieczątkę do rowerowego paszportu, pokręciłem się po okolicy, odnajdując kolejny skansen i ruszyłem w drogę powrotną. Tym razem zaplanowałem pokonać większość drogi po szlaku. Trafiły się ładne odcinki, nawet słońce schowało się za chmurami późnym popołudniem. Wróciłem do mieszkania chwilę po zapadnięciu zmroku.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery