W nocy i rano było kilka krótkich pryszniców z nieba, więc znów spakowałem mokry namiot. Nie trafiłem na żadnego kleszcza. Załatałem też dziurę w dętce – znów błąd fabryczny.
Kontynuowałem jazdę po szlaku NC500, ale szybko dołączyły szlaki rowerowe. Chyba nawet Euro Velo 12, bo jest na mapie, ale nie oznaczyli go w terenie. Miałem do pokonania sporo górek. Nie padało, a nawet słońce pokazało się na chwilę. Wiatr znów się zmienił i nie pchał mnie zbyt często. Niestety było tu też wielu debilnych kierowców. Drogi o jednym pasie ruchu z miejscami do mijania miały rozjeżdżone pobocza, jakby tam nikt nie chciał się zatrzymać, by przepuścić innych. Do tego pobocza były zaśmiecone, a przydrożne śmieci w pozostałej części Szkocji były czymś niemal niespotykanym. Szkocja na opak. Pojechałem odrobinę bocznymi drogami, którymi prowadził szlak rowerowy, więc straciłem trochę przybrzeżnych widoków.
Dzisiaj nie zarezerwowałem żadnego noclegu, żeby nie spieszyć się. W sumie dobrze, bo nie dotarłbym do pierwotnie planowanego kempingu. Przejeżdżałem obok innego. Zatrzymałem się, by sprawdzić moje opcje i pani z obsługi wyszła zapytać, czy wszystko w porządku. Ostatecznie zatrzymałem się. Prysznice z nieba powróciły po rozbiciu się. W namiocie znalazłem jednego kleszcza, a kolejny właśnie chodzi po moim kciuku. Paranoja.