Dzisiaj nie było przymrozku. Tak samo jak słońca. Wszystko spowijała mgła. Ruszyłem pod górę, a mgła zgęstniała, że widoczność spadła do kilku metrów. Zjechałem do Limanowej i przejrzystość powietrza powróciła. Potem mgła gęstniała na każdym podjeździe.
Ruszyłem do Nowego Sącza. Przebudowa linii kolejowej spowodowała trochę utrudnień. Wyjechałem z miasta po drodze lokalnej, a ruch był jak na krajowej. Ciężko się po tych górach jeździ. Limanowa czy Grybów to koszmarne miasta. Ruch lecący przez centrum zniechęca do zwiedzania. Chodniki zastawione przez auta, korki, smród spalin. Ludzie ludziom ten los zgotowali.
Przejechałem przez ostatnie wzgórze i dotarłem do Ropy, niewielkiej wsi z kilkoma atrakcjami. Dalej miałem nawet prosto. Trafiłem na dziwną drogę dla rowerów, pociętą na kilka odcinków, a każdy odcinek biegł donikąd. W Szymbarku znalazłem ładne muzeum etnograficzne, ale po godzinach otwarcia. Dalej drogami dla rowerów, już w spójnej wersji, dotarłem do zakorkowanych Gorlic, a reszta drogi do hotelu to już formalność.