Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Trek

Dystans całkowity:78780.42 km (w terenie 7615.96 km; 9.67%)
Czas w ruchu:3278:21
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:457369 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:226193 kcal
Liczba aktywności:934
Średnio na aktywność:84.35 km i 4h 00m
Więcej statystyk

Pozdrowienia dla niesympatycznej blondi

  27.92  01:10
Dzisiaj na krótko, bo czuję zmęczenie po walce o dobre oceny na uczelni. Wiatr południowo-wschodni, więc kierunek oczywiście na Koskowice. Nuda, ale cóż poradzić? Jestem tak obyty z drogami wokół Legnicy, że potrzebuję nowości. Na szczęście jeszcze trochę i będę znów mieszkał w Krakowie. Niestety w nowym miejscu, więc będę miał dalej do Doliny Prądnika, ale to nic – jeszcze bliżej będą Tatry :D
Ruszyłem więc w drogę, ale nie Jaworzyńską, bo już nią rzygam. Wybrałem park i wały nadkaczawskie. Powoli zarastają trawą, ale lepiej się prezentują od tych po drugiej stronie Kaczawy. Dalej do Gniewomierza, ale pomyślałem, że miło byłoby przejechać się przez Księginice nie od Legnickiego Pola, a od Mikołajowic. Po paru chwilach wpadłem też na pomysł, aby pojechać polną drogą i całkowicie ominąć Legnickie Pole. Już kiedyś tamtędy jechałem, tylko błądziłem wtedy w poszukiwaniu drogi do wspomnianej miejscowości. Tym razem dojechałem do końca, obrywając od dzikiej róży paroma kolcami w ramieniu. Przystając na chwilę, aby wyciągnąć ciała obce zauważyłem most w oddali. Pomyślałem, że to jakaś nowość, której nie widziałem. Byłem jednak blisko drogi do Biskupic, więc most ten pokonałem już przynajmniej raz.
Niestety chmurzyło się, więc odpuściłem sobie jazdę przez Mikołajowice i pojechałem prosto przez Legnickie Pole. Następnym razem zrobię dłuższą rundkę z większą ilością terenu.
W Księginicach tir nie wyrobił się podczas zawracania i utknął. Nie wiem co zrobił kierowca, ale ja właśnie łapałem wiatr w plecy i zaczynałem mknąć powyżej 30 km/h. Niestety niedługo, bo wiatr był zmienny i zaczął wiać z boku. Chociaż lepsze to niż w twarz.
Skorzystałem w Koskowicach z drogi alternatywnej. Mniej dziur, choć więcej wiejskich zapachów. Lepsze to niż denerwować się na tych dziurach na głównej drodze. Już za wsią jechałem środkiem drogi, to mogłem się rozpędzić, omijając dziury na poboczu.
W Legnicy utrudnienia w ruchu na Piłsudskiego. Na szczęście nie jeżdżę tą ulicą, bo są lepsze drogi, a zresztą wzdłuż niewielkiego odcinka tej ulicy ciągnie się w miarę wygodna droga dla rowerów. W jednym miejscu trzeba techniki, aby pokonać przejazd dla rowerów, bo usunęli nawierzchnię, ale jeśli się postarają, to może nawet zlikwidują wysokie progi, na których można uszkodzić koło.
Na przejeździe dla rowerów na Rzeczypospolitej jeden rowerzysta mało nie wpadł pod koła, bo uznał, że zna się lepiej i może przejechać na czerwonym (w tym miejscu światła zmieniają się najpierw z jednej strony wysepki dla pieszych i dopiero po kilku chwilach po drugiej stronie). Rowerzyści to często święte krowy, które uważają, że im wiele można. Wstyd za takich kretynów później, bo kierowcy aut uprzedzają się do cyklistów przez takich ludzi.
Jak zwykle kierunek na Park Miejski. Przy okazji zauważyłem, że prowadzone są jakieś prace przy chodniku od mostku chyba do Ogrodowej. Będzie się może wygodniej jechało jak skończą. A w parku jak zwykle dużo ludzi. Na szczęście dzisiaj nie wchodzili pod koła. Ponarzekam sobie za to na blondi w mitsubishi na Chłapowskiego. Ulica jest jednokierunkowa, a babeczka w swoim drogim blachosmrodzie najpierw wyjechała z parkingu, a dopiero później zapięła pas, poprawiła lusterka, blokując tym samym drogę. Ja sądziłem, że ruszy, a ona stoi. Musiałem zahamować, czego nie usłyszała w przeciwieństwie do przechodniów. Ponieważ zaczęła się wlec, to ja zacząłem wyprzedzać. Niestety też nic z tego, bo inny dureń zaparkował auto tak, że nie zmieściłbym się podczas wyprzedzania. A jak już paniusia dojechała do skrzyżowania, to dopiero wtedy włączyła kierunkowskaz, że chce jechać tam, gdzie ja. I pomyślcie sobie, że gazu dodała na Jaworzyńskiej, jadąc 50-60 km/h, żeby mnie wyprzedzić (zdenerwowany jadę szybciej). Ok, to tyle moich żalów :)
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Jemielno, Wińsko)

  120.87  05:10
Miało być na krótko, bo nazajutrz zaliczenia, ale czasem tak mam, że lubię zaryzykować. Myślałem o Jaworzynie Śląskiej, żeby pojechać do niej pociągiem i wrócić do Legnicy, ale przypomniałem sobie o coraz to dłuższej liście moich planów i wyszło zaliczanie gminy Jemielno.
Znanymi drogami ruszyłem na północ, przedzierając się najpierw przez korki, a później już swobodnie snując się w terenie. Wolę jazdę leśnymi ścieżkami, więc do Miłogostowic dostałem się drogami pożarowymi. Teraz widzę na mapie, że mogłem nawet tę wieś ominąć. Nie musiałem też jechać do Buczynki... Były to niestety ostatnie kilometry w terenie.
Dojechałem do Ścinawy, gdzie przed przejazdem kolejowycm zatrzymał mnie pociąg Kolei Dolnośląskich. Gdyby nie on, to nie musiałbym jeszcze czekać na przejazd pociągu towarowego.
Do Krzelowa miałem pod wiatr, więc nie jechało się szybko. Plusem była równiutka droga. Szkoda, że droga wojewódzka już nie była taka ładna.
Jemielno jest małą wsią, ale korzystającą z pomocy Unii Europejskiej w dużej mierze. Minąłem zadbany ogród z sadzawką, mostkiem i ławkami – publiczny oczywiście. Później jeszcze coś w rodzaju amfiteatru, ale przedstawienia tam mogą się odbywać najwyżej rano lub po zmroku, bo scena jest ustawiona w kierunku wschodnim.
Za Jemielnem teren zmienił się w pagórkowaty. Dodatkowo wjechałem na najgorszą drogę jaką kiedykolwiek jechałem. Nie ze względu na dziury, a materiał, którym je załatano. Mimo pięknych widoków w Łęczycy do moich opon kleił się żwir. Na domiar złego oberwałem od jednego wariata drogowego jadącego z naprzeciwka. Teraz mam siniaka od kamienia, który wystrzelił spod koła blachosmroda.
Droga przez las, czyli to, co uwielbiam. Szkoda, że tak krótko, ale ostatnim podjazdem dojechałem do Wińska. Później miałem z wiatrem i, co zauważyłem dopiero teraz, jechałem z górki. Nie widać było tego, więc sądziłem, że mam po prostu przypływ energii. Nagle uderzyła we mnie pszczoła, która po chwili upadła mi na udo. Zrzuciłem ją, ale niestety bez żądła, które zdążyła we mnie wbić. Nie bolało tak jak kiedyś, ale może dlatego, że użądliła mnie w udo. Dopiero po kilkunastu minutach ból zaczął się nasilać.
Dojechałem do Ścinawy, wygodna droga krajowa się skończyła i ponieważ nie przepadam za jazdą tą samą drogą jednego dnia, to skierowałem się na Prochowice. Mijałem po drodze drogi leśne, ale niestety nie ma ich na mapie, więc nie chciałem ich badać. Raz, że nie zabrałem ze sobą pieniędzy i kończyła mi się woda, a po drugie miałem już 90 km na liczniku i byłem zmęczony.
Krajowa 94 jest w dobrym stanie, więc w Lisowicach skręciłem na Prochowice i dalej już prosto do Legnicy. Myślę, że w środy zacznę zaliczać gminy i będę przeznaczał te dni na takie długie i wyczerpujące wyprawy. Choć i tak pozostało już tylko kilka tygodni nauki na uczelni, to zawsze jest jakiś wolny dzień do wykorzystania do pasji podróżniczej :)
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, setki i więcej, rowery / Trek

Rezerwat Błyszcz

  34.55  01:47
Dzisiaj nie miałem dużo sił, ale udało mi się przekonać siebie, że tak ładne dni nie zdarzają się codziennie. A że już drugi dzień nie pada, to pomyślałem o terenie. Stąd przyszło mi na myśl dokończenie nieudanej wycieczki do rezerwatu Błyszcz – pomysłu z lutego.
Zacząłem od jazdy w złym kierunku, co mi się ostatnio zbyt często przytrafia. Na szczęście wystarczyło przejechać się kawałek po parku i byłem z powrotem na właściwej drodze. Korki straszne. Jak dobrze jest jeździć rowerem, choć to nie zawsze pomaga, gdy kierowcy nie stoją jeden za drugim. Ominąłem Stare Piekary i wjechałem w teren, żeby zobaczyć jak się prezentuje. Nic pocieszającego, ale byłem wciąż dobrej myśli. Jak wjechałem w las, to miałem zamiar dojechać do pierwszego błota i zawrócić. Zdziwiłem się, gdy żadnego błota nie było, nawet kałuże można było policzyć na palcach. Nie zastanawiałem się więc nad przerywaniem leśnej jazdy, tylko jechałem do przodu. Droga bardzo wygodna, choć ostatnio mało kto nią jeździł. Widać było za to ślady opon rowerowych.
W końcu uznałem, że dobrym ruchem będzie skręt w prawo. To był idealny moment, bo znalazłem się na granicy rezerwatu i jak jechałem, to nie mogłem się napatrzeć na tę bujną roślinność. W końcu dojechałem do skrzyżowania, przy którym wypatrzyłem tablicę informacyjną, oczywiście o rezerwacie. Robale gryzły, więc nie zatrzymałem się na lekturę. Skręciłem za to w drogę, przy której stała owa tablica. Miałem pecha, bo zauważyłem, że licznik nie działa. Magnes się przekręcił na jakimś patyku i kilka kilometrów nie zostało naliczonych. Przez to znów podałem dane z GPS-a, więc średnia spadła. Jestem zawiedziony.
Wracając do podróży, to na rozdrożu skręciłem w prawo i dojechałem do drogi, która wydawała mi się znajoma. Tak! To ta sama droga, którą jechałem 3 miesiące temu. Upewniłem się dopiero na polance prawie kilometr dalej. Czyli już wyjeżdżałem z lasu. Szkoda było. Wszystko zarośnięte, nie przypomina tego, co było za mojej ostatniej wizyty. Postanowiłem pojechać do drogi w kierunku Bieniowic. Niestety woda jak stała, tak stoi nadal. Zawróciłem i wjechałem za śladami ciężkich maszyn w podmokły teren. Szybko się wycofałem, ale nie miałem ochoty dostawać się do wioski. Pojechałem prosto aż trafiłem na kolejną podtopioną drogę. Pomyślałem sobie, że ten las mnie nie lubi. Minąłem jednak jeszcze jedną drogę – w las, choć już bardzo zarośniętą – jak się okazało tylko trawą. Po pewnym czasie trawa skończyła się, ustępując kałużom i błotu. Mimo wszystko udało mi się przejechać. Po pewnym czasie jazdy zauważam dosyć świeże ślady i myślę sobie, że ktoś niedawno tędy przejeżdżał, ale tak patrzę, że to żaden MTB, tylko semi-slicki. Jak się zdziwiłem, gdy dotarło do mnie, że to moje ślady. Zrobiłem kółko i wracałem tą samą drogą.
Dojechałem do tablicy informacyjnej i skierowałem się prosto, aby zbadać kolejną drogę. Wyjechałem w Pątnowie Legnickim. Intuicyjnie trafiłem we właściwym kierunku. Ale nie chciałem jeszcze kończyć dnia; zbyt mało kilometrów przejechałem. Skierowałem się więc w stronę Kunic, a stamtąd przez Ziemnice do Koskowic, żeby wjechać na drogę dla rowerów. W Parku Miejskim było sporo ludzi. Słońce wraca do łask.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, terenowe, rowery / Trek

Wietrzna jazda

  29.37  01:14
Po deszczowym weekendzie wróciła pogoda. Dzisiaj słonecznie i wietrznie. Nie miałem ogromnej ochoty walczyć z zachodnim wiatrem, ale wyszedłem, żeby się rozruszać. Gdyby nie wczorajszy deszcz, to wjechałbym w teren i nie marudził tyle.
Zaplanowałem, aby pojechać krajową trójką przez Zimną Wodę do Jaroszówki, czyli mniej więcej lasami pod wiatr i dalej już z wiatrem przez Grzymalin. Myślałem też o jeździe do Wrocławia przez nieznane mi tereny, ale nie miałem całego dnia na taki dystans.
Ruszyłem przypadkowo do Parku Miejskiego i gdy zorientowałem się, że chciałem dostać się do Chojnowskiej, to musiałem znaleźć jakąś drogę. Nie miałem ochoty na Jaworzyńską, więc pozostawała Nowodworska. Przed mostkiem zmieniłem jednak kierunek na wały po zachodniej stronie Kaczawy i gdy dojechałem do końca ładnej ścieżki, to wjechałem w zarośniętą ścieżynę prowadzącą na wprost. Miałem zamiar skręcić do Jaworzyńskiej, bo droga obok wału mogła być błotnista, ale spodobała mi się pięknie wyścielona zielenią ścieżka. Roślinność bujna, ale w długich spodniach można się przedrzeć (nie jest to najwygodniejsza jazda w przeciwieństwie do wału po drugiej stronie rzeki).
Drogą dla rowerów obok obwodnicy dojechałem do drogi terenowej, która okazała się być kilkudziesięciometrowym parkingiem dla właścicieli ogródków działkowych. Zawróciłem i pojechałem kawałek do Chojnowskiej, a później dokończyłem jazdę prosto trójką.
Wiatr powoli przestawał mi się podobać. W Kochlicach skręciłem w jakąś drogę, bo pomyliło mi się z Rzeszotarami – już chciałem zawrócić do Legnicy. Droga wyglądała na ślepą, więc wróciłem na drogę krajową. Przejechałem jeszcze kawałek, ale w końcu zawróciłem. Wiatr wygrał, a i tak miałem trochę spraw na głowie jako że semestr zbliża się ku końcowi.
Wciąż mnie niepokoi pewien niewyraźny dźwięk w napędzie. Podczas powrotu zatrzymałem się na poboczu i zacząłem nasłuchiwać odgłosów z pracującego napędu. Wiem, że coś jest nie tak. W Worbike'u pewnie znów nie mają czasu...
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, rowery / Trek

W deszczu na cappuccino

  60.47  03:18
Jarek rano wysłał do mnie SMS, że o 11 jedziemy do Myśliborza. Ponieważ dziś sobota, to spałem dłużej, przez co do telefonu zajrzałem na pół godziny przed wyznaczoną godziną. Umówiliśmy się, że dogonię ich w Warmątowicach. Za oknem lało, więc założyłem ubrania, które kupiłem specjalnie na (nieudaną) deszczową majówkę, także dzisiaj przeszły swój test bojowy.
Ruszyłem o 11:24 i dogoniłem Jarka, Bożenę i Piotrka za skrzyżowaniem z drogą szutrową w Warmątowicach Sienkiewiczowskich. Udało mi się przez nieszczęście Piotrka, który złapał kapcia. Inaczej dużo więcej czasu zajęłoby mi nadrobienie ponad 20 minut różnicy – zwłaszcza że moja średnia zaczynała słabnąć. Dogoniłem jeszcze Monikę i Anię, które pojechały przodem, gdy reszta czekała na mnie. I w takiej ekipie już jechaliśmy dalej.
Moja kurtka nie nadaje się do szybkiej jazdy. Była mokra i na zewnątrz, i wewnątrz. Myślę jednak, że sprawdziłaby się podczas deszczowej majówki (o ile nie szedłbym w kierunku wysokiej średniej). Co do spodni, to bardzo dobrze wypadły. Dodatkowe ochraniacze na buty uchroniły mnie przed niejedną kałużą. Jedynym minusem jest szerokość nogawek i tym samym brak ściągaczy – spodnie mogą się w końcu przetrzeć i podziurawić. Trzeba będzie coś z tym zrobić, ale tak prędko ponownie nie wyjdę na rower w taki deszcz.
Za Słupem Piotrek złapał kolejnego kapcia. Na szczęście ostatniego dzisiaj i mogliśmy szutrami dostać się do Chełmca, a później asfaltem do Myśliborza – do baru Kaskada. Tam zasiedliśmy w ogródku pod parasolem, bo przy okazji rozpadało się. Zamówiliśmy trochę łakoci – ciasto cappuccino, a ja do picia wziąłem kawę latte. Po godzinie trzeba było się ruszyć, ale jazda nie była przyjemna w mokrej kurtce. Na szczęście po pewnym czasie rozgrzałem się i było lepiej. Niestety wtedy zauważyłem, że mój licznik odmówił współpracy. Nie udało mi się ustalić przyczyny na miejscu, przez co czas jazdy ustaliłem z czasu ruchu zapisanego śladu GPS. A problemem było przesunięcie się magnesu na szprysze, prawdopodobnie przez siłę odśrodkową.
W Męcince odłączyła się od nas Ania, a my jechaliśmy dalej. Bożena cały dzień planowała dzisiaj nakarmić kozy w Duninie, ale ciut się zapędziła w Chroślicach i prawie pojechała na Słup. Skierowaliśmy się do Sichowa, a stąd przez Sichówek do Krajowa. Z początku jechałem tempem Bożeny, która przyspieszała coraz bardziej i niestety dystans do niej zwiększał się. Powiedziała później, że robiła sprinty. Słaby jestem :P
W Duninie przerwa na dokarmianie zwierząt. Dodatkowo osioł miał sesję fotograficzną, do której się uśmiechnął! Podczas dalszej drogi deszcz padał coraz silniej i wszyscy byli przemoczeni. Z początku myślałem o myjni, ale rower częściowo umył się w kałużach, więc w domu tylko go przetarłem z resztek błota i wody.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, ze znajomymi, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Brzeg Dolny)

  111.82  04:37
Piękny dzień wykorzystany na zaliczanie gmin. Dzisiaj za cel obrałem Brzeg Dolny. Było bardzo ciepło, bo ponad 30 °C, ale wiatr wiał w twarz, więc nie narzekałem. Plan w sumie spontaniczny, bo zapomniałem o tym, że wcześniej zaplanowałem trasę tej wycieczki. Ale tamte rejony na pewno jeszcze odwiedzę, więc nic straconego.
Miałem jechać wolnym tempem, ale coś mnie porwało i jechałem znacznie szybciej. Na początek z przyzwyczajenia skręciłem w drogę na Stare Piekary. Na szczęście szybko to zauważyłem. Później było prosto. No, może pomijając dziurawe drogi. Do Lubiąża dotarłem po godzinie. Droga do celu zaczęła mi się ciągnąć. Stanowczo za mało lasów przejechałem. Ciekawe jak mi się spodoba podróż do Węglińca, gdy już ją zaplanuję i postaram się o dużą dawkę leśnych dróg.
W Brzegu Dolnym nie wiedziałem od czego zacząć. Skręciłem na pierwszym skrzyżowaniu, wjeżdżając tym samym na drogę dla rowerów i dojechałem nią do końca. Dalej obok linii kolejowej aż dojrzałem mapę. Wjechałem na ścieżkę, która jednocześnie jest szlakiem Odry. Po paru chwilach szlak się zgubił, a ja minąłem parę oczek wodnych i dojechałem do pałacu. Jaka szkoda, że nie przetrwał wojny w pierwotnej postaci, bo na starych widokówkach wygląda niesamowicie. Nie do końca wiedziałem gdzie dalej, ale pojechałem za ów pałac, co dziwnie przypomniało mi pałac w Żaganiu. Nie skojarzyłem w pierwszej chwili, ale znalazłem się nad Odrą. Przewertowałem mapę, zrobiłem parę zdjęć i zauważyłem prom, którym rozważałem przedostać się na drugą stronę rzeki. Właściwie planowałem pokonać Odrę przez Wrocław z możliwym zahaczeniem o Oborniki Śląskie. Dobrze, że plan dnia skróciłem, bo nie dałbym rady.
Dojechałem na przystań, miejscowi na rowerach już rozjeżdżali się, a ja badałem tablice informacyjne. Z oddali zaczął machać mi pan z obsługi promu, więc podjechałem, żeby zapytać gdzie się płaci. Powiedział, żebym wchodził na pokład, więc tak zrobiłem. Kiedyś taka podróż kosztowałaby mnie 30 zł, ale cennik się zmienił i zapłaciłem jedynie 2 zł. I przyznam się, że to była moja pierwsza podróż po wodzie :P
Dojechałem do Głoski, z której mogłem skrócić sobie drogę przez Lubiatów i Szczepanów, jednak z powodu budowy mostu na Odrze droga jest zamknięta i zrobiłem dodatkowe kilometry. No ale przejechałem przez Miękinię – wieś, do której prowadzi dziurawy asfalt i wieś, w granicach której droga jest gładka jak pupa niemowlaka.
W końcu wjechałem na równą drogę krajową, aby później standardowo wsiami dojechać prosto do Legnicy.. Za Proszkowem wyprzedziłem skuter i przez to pojechałem nie tak, jak zaplanowałem, bo po kamienistej drodze. W Rogoźniku musiałem wymienić baterię w smartfonie, bo zapomniałem dzień wcześniej ją naładować. Dobrze jest mieć zapasową na wszelki wypadek.
Do Legnicy dojechałem wykończony. Nie wiem co mnie wzięło na tę wysoką średnią. Spróbuję podczas kolejnej setki jechać wolniej, żeby rozłożyć energię na całą podróż.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, setki i więcej, rowery / Trek

Tam, gdzie wiatraki

  24.26  00:56
Po powrocie z uczelni sprawdziłem prognozę pogody, która wskazywała na silne deszcze. Z tego powodu uznałem, że nigdzie nie wychodzę. Zmieniłem zdanie po godzinie, gdy nie spadła ani kropla, a na niebie widoczne były nieliczne chmurki. Taki deszcz zwą opadem konwekcyjnym i mimo szarych chmur wyszedłem na godzinę. Pojechałem przez Gniewomierz i tym razem zamiast przez Legnickie Pole – skręciłem w polną drogę do Księginic. Stąd już miałem z wiatrem, więc pędziłem 30-36 km/h.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Szybkościowa przez Prochowice

  36.94  01:18
Znów przez moje przeziębienie nie udało mi się dołączyć do wycieczki. Rudawy trochę poczekają. I choć rano czułem się okropnie, to do popołudnia poczułem się lepiej. Znów szkoda mi było tak pięknego dnia, więc postanowiłem przejechać się do Prochowic, a wrócić przez Piotrówek.
Zaczęło się od wielu postojów przed światłami i przejściami dla pieszych (wyjątkowo dużo dziś ludzi na pasach). Tuż za skrzyżowaniem z ul. Sikorskiego pojawił się rowerzysta. Jechał nawet szybko, także nie wyprzedzałem go. Dopiero jak dostrzegłem jak bardzo ma scentrowane tylne koło – nie mogłem na to patrzeć i przyspieszyłem, jadąc ponad 30 km/h. Gdy zerknąłem jaką mam średnią i zobaczyłem prawie 29 km/h, wtedy przyjąłem wyzwanie i zacząłem jechać tak szybko, jak tylko mogłem, aby utrzymać tak ładną średnią.
W Prochowicach już nie zjeżdżałem na południe, tylko zrobiłem kółko po mieście i – mając średnią 27,1 km/h – zacząłem drogę powrotną. Wynik jest taki, że się mocno zmęczyłem, ale wyszedł ładny rekord, którego tak prędko nie pokonam.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Trasa na katar

  43.10  01:57
Od ostatniej wycieczki męczy mnie przeziębienie. Dzisiaj został katar, ale nie chciałem stracić tak pięknego dnia bez wyjścia na rower, więc postanowiłem, że wybiorę się gdzieś wolnym tempem na godzinkę. Wyszedł teren i ciut więcej niż godzina. Standardowo na północ przez Pawice, a dalej przez Gorzelin do Chróstnika. Dużo kałuż i błota, ale starałem się wolno przejeżdżać te przeszkody.
Planowałem wycieczkę na zachód od krajowej trójki, ale uznałem, że za Chróstnikiem będzie zbyt dużo kałuż, więc zjechałem trochę na południe i wbiłem na leśną drogę. Zaczęło robić się chłodno, więc uznałem, że pora wracać do domu i skręciłem na skrzyżowaniu z drogą przeciwpożarową (bo nie miała kałuż) i znów znalazłem się na drodze krajowej. Nie miałem ochoty jechać dziurawą ul. Poznańską, więc pojechałem do końca trójką i skręciłem w wygodną Chojnowską.
Na zakończenie wycieczki spotkałem Jarka, który właśnie wybierał się na rower. Jutro grupa wybiera się w Rudawy Janowickie. Chciałbym pojechać. Mam nadzieję, że dam radę wstać tym razem (w środę nie udało mi się)...
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, terenowe, rowery / Trek

Przełęcz Okraj

  180.42  08:31
Ponieważ majówka się nie udała, to miałem okazję dołączyć do wyprawy na Przełęcz Okraj. Wcześnie rano, bo o godzinie 7 na skrzyżowaniu stawili się – Bożena, Łukasz, Jarek, Piotrek i Ania. Starą trasą ruszyliśmy do Bielowic, a później przez Stary Jawor na drogę krajową nr 3, na której prędkość nie schodziła poniżej 30 km/h (Bożena narzekała przez to na nudę). Później parę podjazdów i do Kamiennej Góry prowadziłem ja, trzymając się stałej średniej 29,5 km/h :P
W Kamiennej Górze przerwa i obieramy kurs przez wioski aż do Jarkowic, w których Jarek ustala, że wjeżdżamy na czarny szlak rowerowy. Nie była to najlepsza pora, bowiem jest tam wycinka drzew i droga kompletnie nie nadawała się do jazdy rowerem, także ponad kilometr drogi raz prowadziliśmy rowery, raz wjeżdżaliśmy.
Na rozdrożu znów trafiamy na "Szlak Liczyrzepy" ER-2 (ciągle wydawało mi się, że to ER-4). Jedziemy nim ciągle w górę, mijając liczne strumienie. Od czasu do czasu zaczynają pojawiać się zapierające dech w piersi widoki. Najpierw tylko przez drzewa, a później – już na wykarczowanych zboczach – widać piękną panoramę. Oczywiście robimy sobie często przerwy. Zbaczamy ze szlaku rowerowego, żeby ścieżką na granicy polsko-czeskiej zjechać prosto na przełęcz. Było dużo wody, kamieni i trochę śniegu, ale wszyscy dotarliśmy do celu, robiąc sobie pamiątkowe zdjęcia.
Czekał na nas ponad 10-kilometrowy zjazd do Kowar. Myślałem, że przemarznę, ale tak się nie stało. Mam problemy z zakrętami i na jednym się nie wyrobiłem. Na szczęście skrajnia była duża i na niej się zatrzymałem. Później już zwalniałem jak tylko mogłem.
Od Kowar były piękne widoki na Śnieżkę, na której nadal zalega śnieg. Ja tradycyjnie zaczynam odstawać od grupy. W Jeleniej Górze peleton nie jedzie przepisowo, a ja żeby nie odstawać od reszty i przede wszystkim nie zgubić ich – robię to samo...
Po postoju pod sklepem ruszamy z powrotem do Legnicy. Na początek Kapella, którą zdobywam jako ostatni. Dalej zjeżdżam sam, bo peleton na mnie nie poczekał. Spotykamy się dopiero w Starej Kraśnicy. Stąd jedziemy przez Górzec, zjeżdżając szutrami. Po wycieczce z Bożeną, Jarkiem i Łukaszem jedziemy na pizzę (a w sumie cztery pizze), która po całym dniu wyczerpującej jazdy wynagradzała wysiłek.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, góry i dużo podjazdów, Park Krajobrazowy Chełmy, po zmroku i nocne, setki i więcej, ze znajomymi, terenowe, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery