Znów przez moje przeziębienie nie udało mi się dołączyć do wycieczki. Rudawy trochę poczekają. I choć rano czułem się okropnie, to do popołudnia poczułem się lepiej. Znów szkoda mi było tak pięknego dnia, więc postanowiłem przejechać się do Prochowic, a wrócić przez Piotrówek.
Zaczęło się od wielu postojów przed światłami i przejściami dla pieszych (wyjątkowo dużo dziś ludzi na pasach). Tuż za skrzyżowaniem z ul. Sikorskiego pojawił się rowerzysta. Jechał nawet szybko, także nie wyprzedzałem go. Dopiero jak dostrzegłem jak bardzo ma scentrowane tylne koło – nie mogłem na to patrzeć i przyspieszyłem, jadąc ponad 30 km/h. Gdy zerknąłem jaką mam średnią i zobaczyłem prawie 29 km/h, wtedy przyjąłem wyzwanie i zacząłem jechać tak szybko, jak tylko mogłem, aby utrzymać tak ładną średnią.
W Prochowicach już nie zjeżdżałem na południe, tylko zrobiłem kółko po mieście i – mając średnią 27,1 km/h – zacząłem drogę powrotną. Wynik jest taki, że się mocno zmęczyłem, ale wyszedł ładny rekord, którego tak prędko nie pokonam.