Miało być na krótko, bo nazajutrz zaliczenia, ale czasem tak mam, że lubię zaryzykować. Myślałem o Jaworzynie Śląskiej, żeby pojechać do niej pociągiem i wrócić do Legnicy, ale przypomniałem sobie o coraz to dłuższej liście moich planów i wyszło zaliczanie gminy Jemielno.
Znanymi drogami ruszyłem na północ, przedzierając się najpierw przez korki, a później już swobodnie snując się w terenie. Wolę jazdę leśnymi ścieżkami, więc do Miłogostowic dostałem się drogami pożarowymi. Teraz widzę na mapie, że mogłem nawet tę wieś ominąć. Nie musiałem też jechać do Buczynki... Były to niestety ostatnie kilometry w terenie.
Dojechałem do Ścinawy, gdzie przed przejazdem kolejowycm zatrzymał mnie pociąg Kolei Dolnośląskich. Gdyby nie on, to nie musiałbym jeszcze czekać na przejazd pociągu towarowego.
Do Krzelowa miałem pod wiatr, więc nie jechało się szybko. Plusem była równiutka droga. Szkoda, że droga wojewódzka już nie była taka ładna.
Jemielno jest małą wsią, ale korzystającą z pomocy Unii Europejskiej w dużej mierze. Minąłem zadbany ogród z sadzawką, mostkiem i ławkami – publiczny oczywiście. Później jeszcze coś w rodzaju amfiteatru, ale przedstawienia tam mogą się odbywać najwyżej rano lub po zmroku, bo scena jest ustawiona w kierunku wschodnim.
Za Jemielnem teren zmienił się w pagórkowaty. Dodatkowo wjechałem na najgorszą drogę jaką kiedykolwiek jechałem. Nie ze względu na dziury, a materiał, którym je załatano. Mimo pięknych widoków w Łęczycy do moich opon kleił się żwir. Na domiar złego oberwałem od jednego wariata drogowego jadącego z naprzeciwka. Teraz mam siniaka od kamienia, który wystrzelił spod koła blachosmroda.
Droga przez las, czyli to, co uwielbiam. Szkoda, że tak krótko, ale ostatnim podjazdem dojechałem do Wińska. Później miałem z wiatrem i, co zauważyłem dopiero teraz, jechałem z górki. Nie widać było tego, więc sądziłem, że mam po prostu przypływ energii. Nagle uderzyła we mnie pszczoła, która po chwili upadła mi na udo. Zrzuciłem ją, ale niestety bez żądła, które zdążyła we mnie wbić. Nie bolało tak jak kiedyś, ale może dlatego, że użądliła mnie w udo. Dopiero po kilkunastu minutach ból zaczął się nasilać.
Dojechałem do Ścinawy, wygodna droga krajowa się skończyła i ponieważ nie przepadam za jazdą tą samą drogą jednego dnia, to skierowałem się na Prochowice. Mijałem po drodze drogi leśne, ale niestety nie ma ich na mapie, więc nie chciałem ich badać. Raz, że nie zabrałem ze sobą pieniędzy i kończyła mi się woda, a po drugie miałem już 90 km na liczniku i byłem zmęczony.
Krajowa 94 jest w dobrym stanie, więc w Lisowicach skręciłem na Prochowice i dalej już prosto do Legnicy. Myślę, że w środy zacznę zaliczać gminy i będę przeznaczał te dni na takie długie i wyczerpujące wyprawy. Choć i tak pozostało już tylko kilka tygodni nauki na uczelni, to zawsze jest jakiś wolny dzień do wykorzystania do pasji podróżniczej :)