Dzisiaj na krótko, bo czuję zmęczenie po walce o dobre oceny na uczelni. Wiatr południowo-wschodni, więc kierunek oczywiście na Koskowice. Nuda, ale cóż poradzić? Jestem tak obyty z drogami wokół Legnicy, że potrzebuję nowości. Na szczęście jeszcze trochę i będę znów mieszkał w Krakowie. Niestety w nowym miejscu, więc będę miał dalej do Doliny Prądnika, ale to nic – jeszcze bliżej będą Tatry :D
Ruszyłem więc w drogę, ale nie Jaworzyńską, bo już nią rzygam. Wybrałem park i wały nadkaczawskie. Powoli zarastają trawą, ale lepiej się prezentują od tych po drugiej stronie Kaczawy. Dalej do Gniewomierza, ale pomyślałem, że miło byłoby przejechać się przez Księginice nie od Legnickiego Pola, a od Mikołajowic. Po paru chwilach wpadłem też na pomysł, aby pojechać polną drogą i całkowicie ominąć Legnickie Pole. Już kiedyś tamtędy jechałem, tylko błądziłem wtedy w poszukiwaniu drogi do wspomnianej miejscowości. Tym razem dojechałem do końca, obrywając od dzikiej róży paroma kolcami w ramieniu. Przystając na chwilę, aby wyciągnąć ciała obce zauważyłem most w oddali. Pomyślałem, że to jakaś nowość, której nie widziałem. Byłem jednak blisko drogi do Biskupic, więc most ten pokonałem już przynajmniej raz.
Niestety chmurzyło się, więc odpuściłem sobie jazdę przez Mikołajowice i pojechałem prosto przez Legnickie Pole. Następnym razem zrobię dłuższą rundkę z większą ilością terenu.
W Księginicach tir nie wyrobił się podczas zawracania i utknął. Nie wiem co zrobił kierowca, ale ja właśnie łapałem wiatr w plecy i zaczynałem mknąć powyżej 30 km/h. Niestety niedługo, bo wiatr był zmienny i zaczął wiać z boku. Chociaż lepsze to niż w twarz.
Skorzystałem w Koskowicach z drogi alternatywnej. Mniej dziur, choć więcej wiejskich zapachów. Lepsze to niż denerwować się na tych dziurach na głównej drodze. Już za wsią jechałem środkiem drogi, to mogłem się rozpędzić, omijając dziury na poboczu.
W Legnicy utrudnienia w ruchu na Piłsudskiego. Na szczęście nie jeżdżę tą ulicą, bo są lepsze drogi, a zresztą wzdłuż niewielkiego odcinka tej ulicy ciągnie się w miarę wygodna droga dla rowerów. W jednym miejscu trzeba techniki, aby pokonać przejazd dla rowerów, bo usunęli nawierzchnię, ale jeśli się postarają, to może nawet zlikwidują wysokie progi, na których można uszkodzić koło.
Na przejeździe dla rowerów na Rzeczypospolitej jeden rowerzysta mało nie wpadł pod koła, bo uznał, że zna się lepiej i może przejechać na czerwonym (w tym miejscu światła zmieniają się najpierw z jednej strony wysepki dla pieszych i dopiero po kilku chwilach po drugiej stronie). Rowerzyści to często święte krowy, które uważają, że im wiele można. Wstyd za takich kretynów później, bo kierowcy aut uprzedzają się do cyklistów przez takich ludzi.
Jak zwykle kierunek na Park Miejski. Przy okazji zauważyłem, że prowadzone są jakieś prace przy chodniku od mostku chyba do Ogrodowej. Będzie się może wygodniej jechało jak skończą. A w parku jak zwykle dużo ludzi. Na szczęście dzisiaj nie wchodzili pod koła. Ponarzekam sobie za to na blondi w mitsubishi na Chłapowskiego. Ulica jest jednokierunkowa, a babeczka w swoim drogim blachosmrodzie najpierw wyjechała z parkingu, a dopiero później zapięła pas, poprawiła lusterka, blokując tym samym drogę. Ja sądziłem, że ruszy, a ona stoi. Musiałem zahamować, czego nie usłyszała w przeciwieństwie do przechodniów. Ponieważ zaczęła się wlec, to ja zacząłem wyprzedzać. Niestety też nic z tego, bo inny dureń zaparkował auto tak, że nie zmieściłbym się podczas wyprzedzania. A jak już paniusia dojechała do skrzyżowania, to dopiero wtedy włączyła kierunkowskaz, że chce jechać tam, gdzie ja. I pomyślcie sobie, że gazu dodała na Jaworzyńskiej, jadąc 50-60 km/h, żeby mnie wyprzedzić (zdenerwowany jadę szybciej). Ok, to tyle moich żalów :)