Ruszyłem na zachód. Wpadłem najpierw na koszmarne piachy, a potem na drogę wysypaną kruszywem z nasypu kolejowego. Na szczęście to tylko kilka kilometrów męki.
W Jaworznie odwiedziłem arboretum ze stawem o lazurowej wodzie. Przynajmniej na letnich zdjęciach wyglądało to ładnie. W tym samym mieście znajdowała się rowerostrada. Odcinek miał tylko 4 km, po dwa pasy w każdym kierunku, ale mknęło się przyjemnie. Szkoda, że ruch był typowo polski – minąłem kilku jadących lewym pasem. Ciekawe, jakie absurdy można tam zaobserwować w sezonie.
Przejechałem przez brzydkie Mysłowice (mnóstwo witryn zlikwidowanych lokali usługowych przypominało mi wiele japońskich miasteczek, których okres świetności miał miejsce 50 lat temu), potem Katowice (przydałoby się tam spędzić kilka dni i pozwiedzać) i na koniec Park Śląski.