Kolejny gorący dzień. Dzisiaj było trochę nudno, trochę ekscytująco. Po chwili jazdy wzdłuż rzeki dojechałem do drogi sprzed półtora tygodnia. Kilka odcinków nawet dało się zmodyfikować.
Zjechałem do portu w Yawatahamie. Rozważałem skorzystanie z promu, ale było ledwo południe. Dotarłbym za wcześnie (aczkolwiek rejs trwa 3 godziny). Pojechałem na półwysep Sadamisaki, który kiedyś przejechałem po zmroku podczas przeprawy z Kyūshū na Shikoku. Było gorąco i strasznie tłoczno. Pokonałem parę wzniesień, mnóstwo tuneli i dotarłem do portu. Okazało się, że przez złoty tydzień najbliższy rejs był o 23:30. Co gorsza, rower był traktowany na równi z motocyklem, a było tylko 5 miejsc. Była możliwość, że jeśli ktoś odwoła rezerwację bądź pojawi się za późno, to będę mógł zająć jego miejsce. Rejsy odbywały się co godzinę. Patrzyłem więc na kolejne odpływające promy, licząc wciąż, że nie przyjedzie któryś z motocyklistów (zero rowerzystów). W końcu, po kilku godzinach wyczekiwania, jeden z motocyklistów spóźnił się, a ja mogłem zająć jego miejsce. Po 70 minutach znalazłem się na Kyūshū. 20 km i byłem w hotelu. Na szczęście recepcja była całodobowa, ale zamiast o 2 rano, dotarłem tam tylko o 23.