Wahałem się z wyjściem. W końcu, gdy już się ubrałem, zaczęło padać. Odłożyłem wycieczkę, ale nie chciałem siedzieć cały dzień w domu, bo sąsiad urządził dyskotekę. Wyszedłem po południu. Było pochmurno i przyjemnie chłodno. Czasem pojawiały się większe kałuże. Miałem pokręcić się po okolicy, ale pojechałem na Szczepankowo, potem do Swarzędza, a dalej do Wierzenicy. Chciałem dostać się do Kicina, ale nie terenem, więc pojechałem aż do Mielna. Powrót do Poznania był chłodny, bo pod wiatr. Od czasu do czasu słońce wyglądało zza chmur, ale w Poznaniu zachmurzyło się całkowicie. Na szczęście nie rozpadało się.