Od drugiego sezonu moich rowerowych przygód pokonywałem rocznie przynajmniej 10 tys. km. Jeszcze w maju obawiałem się, że bieżący rok może być najbiedniejszym w mojej rowerowej karierze, ale okazało się inaczej i dzisiaj pokonałem 10-tysięczny kilometr na rowerze w tym roku.
Miejscami wciąż zalegał śnieg po ostatnim opadzie. Drogi były wciąż mokre od roztopów i solanki, więc zdecydowałem się skrócić dystans. Pojechałem tak trochę na około Poznania, aż trafiłem do Swarzędza, skąd skręciłem ku poznańskiej Malcie. Trafiłem na trochę mniej przyjemnego terenu. Rower do czyszczenia. Dalej już prosto wzdłuż Warty, i do domu.
Komentarze (2)
Kurczę, mam wrażenie, że często ją widuję, ale może mylę z EU07 w niebieskiej kolorystyce ;p W takim razie Tobie też gratulacje ;)
Na tą zieloną siódemkę, która tutaj ciągnie kontenery poluję już bezskutecznie kilka lat :) Gratuluję dystansu! Ten rok jakiś wyjątkowo dziwny, sam zaplanowałem w miarę realny cel 8k km (opierając się o dane z poprzednich lat 7,6k w 2018 roku, w 2019 przez remonty przejechałem jeszcze mniej). Myślałem, że znowu braknie, a tym czasem wykręciłem ponad 8100 km ;)
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.