W nocy rozpadało się, do tego strasznie wiało. Nowy namiot spisał się. Przedłużyłem mój pobyt, odwiedziłem kawiarnię, gdzie za niewielką kanapkę zapłaciłem krocie, wysłałem widokówki i stwierdziłem, że słabo pada. Zapakowałem kilka drobnych rzeczy i pojechałem na lekko na południe.
Droga w sumie prosta, deszcz padał okresowo i niewiele. Jedynie wiało z południa, ale cieszyłem się, że wrócę z wiatrem. Za późno zorientowałem się, że nie założyłem pampersa, ale chyba przywykłem do siodełka, bo dopiero końcówka zrobiła się mniej wygodna.
Odbiłem na boczną drogę, gdzie pojawiło się trochę stromych podjazdów. Byłem w połowie zaplanowanej pętli, gdy deszcz wzmógł się i nie było widać jego końca. Przemokły mi spodnie, bo miały limit nieprzemakalności. Założyłem przeciwdeszczowe, to chociaż cieplej się zrobiło. Przez silny wiatr deszcz padał poziomo, co najbardziej było czuć na zjazdach, gdy setki pędzących kropel uderzały o twarz niczym igły. Po czasie poczułem mokro także w butach. Będę musiał pomyśleć o prawdziwych ochraniaczach, bo te wszyte w spodnie jednak nie nadają się na brytyjską aurę.
Wróciłem na własny ślad na drodze na północ. Deszcz zaczął robić sobie przerwy, ale to już nie było to samo, co wcześniej. Po powrocie na kemping deszcz ulżył, ale ma tak padać przez kolejny tydzień. Podobno to jest standardowa pogoda w Szkocji.