Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

dojazd pociągiem

Dystans całkowity:15231.04 km (w terenie 1715.10 km; 11.26%)
Czas w ruchu:742:19
Średnia prędkość:20.28 km/h
Maksymalna prędkość:70.30 km/h
Suma podjazdów:81058 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:73898 kcal
Liczba aktywności:146
Średnio na aktywność:104.32 km i 5h 11m
Więcej statystyk

Po łowicku

  157.26  07:26
Obudził mnie siąpiący deszcz, więc poszedłem dalej spać. Po ruszeniu miałem drogę usłaną lustrami kałuż i mlaskanie spod kół. Ponieważ zdecydowałem się jechać na wschód, to prażące słońce świeciło z góry i z dołu, odbijając się od mokrego asfaltu.
Jechałem drogą krajową. Ruch był bardzo mały, a doliczając do tego szerokie pobocze, jechało się całkiem bezpiecznie. Szkoda tylko, że na drogach krajowych jest taka nuda. Tylko niebo organizowało mi pokaz białych i szarych chmur, które od czasu do czasu wyglądały groźnie.
Czas szybko zleciał i dojechałem do Łowicza. Pod katedrą obejrzałem procesję z udziałem ludzi ubranych w tradycyjne łowickie stroje. Potem jeszcze orkiestra chodziła po rynku, przygrywając piosenki kościelne.
Zatrzymałem się w trzeciej restauracji, bo w pierwszej nie było wolnych stolików, a druga była zagraniczna. W moim menu znalazłem tylko jedno danie regionalne – filet z piersi kurczaka po łowicku. Był słaby i smakował kebabem. W tym mieście nie serwują dań regionalnych czy to po prostu nie był mój dzień?
Zajrzałem jeszcze do sklepiku z pamiątkami, kupując kilka praktycznych gadżetów i pojechałem szukać dworca, bo nie czułem się na siłach, aby dotrzeć do Warszawy. Jeden pociąg dopiero co odjechał, w drugim nie było miejsca na rower, więc pozostał trzeci – jadący 4 godziny później. Co ja miałem tyle czasu robić w Łowiczu? Obmyśliłem plan zrobienia pętli. Najpierw kawałek na południe po innej, mniej przyjaznej drodze krajowej. Choć kusiła mnie bliskość Skierniewic, to nie brałem ich pod uwagę ani podczas planowania, ani gdy widziałem znaki drogowe z kilometrażem. Chciałem zrobić sobie zapas czasu, aby spróbować znaleźć inną restaurację z regionalnym jedzeniem.
Trafiłem przypadkiem do Nieborowa, gdzie znajduje się pałać Radziwiłłów. Zakaz jazdy rowerem zniechęcił mnie do odwiedzenia parku, a przecież mogłem się przespacerować. Mądry ja.
Dostałem się do Sochaczewa, ale niczym mnie nie zainteresował. Zwróciłem jednak uwagę na późną godzinę, więc musiałem się ewakuować. Miałem teraz pod wiatr, co dodatkowo spowalniało jazdę. Do tego zacząłem być głodny, a po żadnym sklepie ani śladu. Gdy w końcu znalazłem się w Łowiczu, to nie było już mowy o żadnej kolacji, bo dotarłszy na dworzec, byłem spóźniony 3 minuty. Ale pociąg aż 12, więc to mnie uratowało. W pociągu zabrakło przedziału rowerowego, ale wpakowałem rower do toalety w ostatnim wagonie. Nie mój pomysł, ale bardzo praktyczne podejście, bo w przejściu zmieściłyby się maksymalnie 2 rowery, a właśnie tylu rowerzystów poza mną już w pociągu było. Tak więc 3 rowery w sezonie rowerowym przeleżały całą drogę do Poznania w toalecie. Brawo, PKP Intercity.
Kategoria Polska / wielkopolskie, Polska / mazowieckie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, setki i więcej, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Islandia – Polska 1:0

  67.17  05:19
Po niespełna 4-godzinnej nocy w samolocie byłem wykończony. Wciąż czułem zmęczenie po wczorajszym dniu. Mieliśmy wylądować tuż po godz. 6. Opóźnienie prawie godzinne nie zmieniło się. Samolot chyba nie może nadrobić straconego czasu. W dodatku nie mogłem zasnąć. Chyba za bardzo się martwiłem o rower.
Bagaż odebrałem w takim stanie, jak podczas nadania. Nic nie wskazywało na uszkodzenia w rowerze. Nie chciało mi się go składać. Raptem kilka godzin wcześniej go rozkładałem. Poszedłem zjeść na spokojnie śniadanie, za co zostałem ochrzaniony przez ochronę, bo na minutę zostawiłem bez opieki swój bagaż, aby złożyć zamówienie w restauracji.
Bardzo leniwie zabrałem się do zdzierania kolejnych warstw plastiku i tektury, składania roweru i ładowania sakw. Nie wiem ile to wszystko zajęło, ale wyruszyłem po godz. 10. Było tak upalnie, że założyłem sandały.
Najpierw skierowałem się do miejsca, gdzie zostawiłem swoje rzeczy miesiąc temu. Niestety właściciela nie było, więc umówiłem się na wieczór.
Po miesiącu na Islandii teraz wszystko wygląda tak dziwnie. Dziwne znaki, dziwne tablice rejestracyjne, dziwny brak możliwości jazdy po chodnikach. Brak przyrody i pełno aut, ludzi, budynków. Dzika Islandia przeminęła.
Pojechałem do centrum na najlepsze lody w Warszawie, przespacerowałem się trochę, bo tak było upalnie, a potem spróbowałem dostać się do dworca, aby kupić bilety do Poznania. Jazda po tym mieście to straszna męczarnia. Gdy w końcu zdobyłem bilety, pozostało dostać się po mój bagaż, bo przez tę całą przeprawę przez Warszawę czas uciekał niesamowicie szybko.
Wydawało mi się, że po tylu przejazdach tą drogą znam ją na pamięć, ale nic bardziej mylnego. Zabłądziłem kilkadziesiąt razy zanim dostałem się na miejsce. Było jednak warto, ponieważ na przechowaniu bagażu zaoszczędziłem kilkaset złotych.
Została mi ponad godzina do pociągu. Nie chciałem wracać do centrum, więc pojechałem do Warszawy Zachodniej, ponieważ dzisiaj już raz tam przypadkiem trafiłem i wiedziałem gdzie to jest. Zdążyłem na kilka minut przed przyjazdem pociągu. Ze względu na brak wind musiałem wciągnąć rower na peron po schodach. Pomógł mi chłopak z mobilnej informacji. Strasznie zacofana ta stacja.
Kategoria Polska / mazowieckie, kraje / Polska, z sakwami, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Przed Islandią, odprawa 1.

  12.04  00:42
Do wylotu pozostało jeszcze kilka dni, więc normalnie siedziałbym w pracy, ale dostałem zaproszenie na ślub, więc musiałem przeorganizować ostatnie dni lenistwa.
Trafiłem do Warszawy, skąd odlatuję. Tutaj chciałem zostawić rower i pojechać na ślub na lekko. Plan wyszedłby dobrze, ale nie przyjęli mojego „domu” w przechowalni bagażu. Zadzwoniłem do hostelu, w którym kiedyś zatrzymałem się z rowerem. Jest na uboczu miasta, ale nie miałem innego wyboru. Właściciel zgodził się na przechowanie moich rzeczy. Byłem uratowany.
Prawie całą drogę pokonałem po drogach dla rowerów. Lepszych i gorszych. Jazda na rowerze obładowanym sakwami ze wszystkich stron z początku rodziła moje obawy o wytrzymałość dętek, ale z czasem zacząłem coraz odważniej pokonywać kolejne krawężniki oraz koleiny. Co gorsza – tuż przed moją wizytą – przez Warszawę przeszła wichura i na drogach leżało mnóstwo połamanych gałęzi. Przeszkadzał też wiatr w twarz. Przynajmniej nie lało, jak rano, gdy na 3 minuty przed dotarciem na dworzec oberwała się chmura.
Nie lubię Warszawy, jest za duża i za dużo tam aut. Jeździ się strasznie wolno, a gdy jeszcze doliczyć czas potrzebny na rozpędzenie czy wyhamowanie obładowanego roweru na każdym skrzyżowaniu, to zdecydowanie za wiele. Już wolę Poznań.
W tym tygodniu wymieniłem tylną oponę, coby mi jakiś islandzki kamyczek nie werżnął się zbyt głęboko. Szukałem też torby transportowej na rower, jednak pozostanę przy tradycyjnym kartonie, bo łatwiej go dostać. Co prawda, jeszcze go nie mam, ale przecież Warszawa jest dużym miastem.
Kategoria Polska / mazowieckie, kraje / Polska, z sakwami, rowery / Trek, dojazd pociągiem

Przed deszczem do Wrocławia

  100.96  05:46
Trochę sobie pospałem, bo gdy się zebrałem, zdążyli przyjechać właściciel i część ekipy remontowej. W niedzielę. Widać, że spieszą się przed sezonem. Tylko kiedy jest ten sezon? Jestem jakiś dziwny, że szukam kempingów o tej porze roku?
Zmęczył mnie wczorajszy powrót do Polski. Trzeba mi było zawrócić, pojechać do Pragi, zostać tam jeszcze parę dni. Szkoda, że muszę wracać, aby zarobić trochę pieniędzy na kolejne podróże. Ale już wkrótce, jeszcze trochę i wyjadę stąd. Na długo i do pięknych miejsc.
Trzeba było znaleźć sklep, aby zjeść śniadanie. Nie było łatwo, więc pobłądziłem po tym pokrętnym mieście. Trafiłem pod estakadę, potem nad, aż po polnych drogach dotarłem do supermarketu. Zjadłem w końcu i mogłem jechać dalej, omijając drogę krajową z daleka, bo jakoś nie chciałem lawirować między tirami, które dzisiaj wyjątkowo licznie się pojawiały na spółkę z setkami tych mniejszych. Podjechałem jakieś wzniesienie, z którego rozciągały się piękne widoki i... wróciłem na krajówkę. Nie dało się jej przeskoczyć. Ok, mogłem jakimiś wsiami, wzgórzami, stromymi podjazdami, ale chciałem wrócić do domu, więc po prostu posunąłem główną trasą. Przynajmniej nawierzchnia nie była jakaś zła.
W Ząbkowicach Śląskich zatrzymałem się na kawę i przemyślałem dalszą drogę. Znalazła się ciekawa alternatywa dla krajowej ósemki. Co prawda dziura na dziurze, ale aut przynajmniej nie było.
Jeszcze przed południem naszły chmury, ale padało tyle co nic. Po wjechaniu do Wrocławia zobaczyłem za to mnóstwo kałuż, więc odrobinę się spóźniłem na deszcz, a chciałem się nieco odświeżyć po tym dusznym dniu. W centrum jeszcze trochę pokropiło, ale też było tego niewiele. Kupiłem bilet na pociąg i pojechałem na Stare Miasto, aby dobić do setki. Lunął deszcz, ale po raz kolejny króciutko. Zauważyłem kilka zmian w mieście. Zniknęło jedno przejście podziemne, z czego się ucieszyłem, bo to oznaka stawiania pieszych i rowerzystów ponad blachę (ileż to miejsca zajmuje na drodze).
Mając jeszcze trochę czasu, zamówiłem „najszybsze” zdrowe jedzenie. Dlaczego w cudzysłowie? Bo musiałem czekać tak długo, że nie wiedzieć kiedy uciekł mi pociąg. Na kolejny musiałem czekać aż 5 godzin. Ja to mam szczęście. Ale tym razem nie spóźniłem się na dworzec, tylko mi pociąg uciekł po cichu. Miałem w planach nocleg na kempingu i odjazd rano, ale wtedy dojechałbym do biura tak, jak z niego wyjechałem, tyle że bardziej opalony i mniej pachnący. Poczekałem więc na kolejny pociąg i tym razem do niego wsiadłem.
Kategoria kraje / Polska, Polska / dolnośląskie, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, rowery / Trek, dojazd pociągiem, wyprawy / Austria 2016

Warta warta wyprawy

  239.69  13:12
Skoro plan był, to czemu by go nie wykonać? Warta czekała na mnie, a ja nie po to spędziłem noc na dziko, żeby tak sobie zawrócić. Spakowałem manatki i pojechałem dalej, znów w stronę słońca.
Tej nocy nie spędziłem najlepiej. Kawał drogi za Poznaniem zorientowałem się, że nie zabrałem materaca. Miałem nikłą nadzieję, że uda mi się pożyczyć karimatę na kempingu, ale ponieważ wylądowałem na szczerym polu, to nie było co szukać wygód. Wsunąłem się w nowy śpiwór marki Fjord Nansen o temperaturze komfortu 1 °C i poczułem, że jest mi strasznie ciepło. Martwiłem się, że przez to nie zasnę, ale problem się rozwiązał po jakiejś godzinie, bo zacząłem odczuwać zimno. Ubrania, które rozłożyłem pod śpiworem dały odrobinę izolacji, ale i tak mną telepało. Wydawało mi się, że nie spałem tej nocy. Rano jednak opaska Xiaomi Mi Band, której używam od pół roku do monitorowania snu pokazała, że spałem 10 godzin (nie wiem tylko, czy uwzględniła zmianę czasu), ale z kilkoma przebudzeniami. Teraz będę o tyle mądry, że sprawię sobie karimatę, aby się tak nie męczyć. Nie znam jedynie temperatury, jaka panowała w nocy, bo mój nowy licznik nie umie zapamiętać skrajnych wartości.
Spakowałem się, choć wszystko było pokryte rosą oraz ziemią, na której się rozbiłem (nie udało mi się trafić na łąkę). Pojechałem do zamku Czartoryskich, bo zauważyłem go wczoraj na mapie. Zakaz jazdy rowerem po parku okalającym zabytek trochę mnie zniechęcił, więc przespacerowałem się tylko chwilę i poszukałem ławki, aby zjeść śniadanie. Wyznaczyłem drogę do Warty i pojechałem. Wzdłuż krajowej dwunastki drogi dla rowerów ciągną się niemiłosiernie. W Kaliszu zatrzymałem się tylko na kawę i podczas przeprawy przez rzekę wpadłem w pułapkę tamtejszych inżynierów. Przy drodze stoi zakaz wjazdu rowerem, obok ciągnie się jakaś droga dla rowerów, która kończy się na rzece. Na most wjechać się da, ale po starej, nieprzystosowanej do ruchu rowerowego (serpentyna na „kilkanaście” zakrętów) pochylni. Po drugiej stronie musiałem po czymś podobnym (jeszcze więcej zakrętów) zjechać. To jeszcze nic, bo dalej jest kolejna rzeka i tam droga dla rowerów też kończy się na korycie rzecznym. Trzeba wciągnąć rower na kolejny most, ale tym razem... po schodach. Dla wprawy trzeba go jeszcze znieść. Dalej było ciut lepiej. Gdy się wydostałem z podłych dróg (czyt.: dziur) dla rowerów, do Opatówka pojechałem po szerokim poboczu. Za miastem już nie było tak dobrze, ale na szczęście ruch dzisiaj nie przytłaczał.
Do miasta Warty dojechałem po południu. Późno, ale udało się. Chciałem wybrać się nad rzekę Wartę, jednak dopiero teraz zorientowałem się, że to kilka dodatkowych kilometrów. Zrezygnowałem z tego pomysłu i pojechałem – w końcu z wiatrem – w kierunku domu.
Zachód słońca złapał mnie za Stawiszynem, ale znów – puste drogi pozwalały mi jechać środkiem, więc położyłem się na lemondce i od czasu do czasu zerkałem na lusterko, czy coś nie jedzie. Aha, bo kilka tygodni temu zamontowałem na kasku lusterko Zéfal Z-Eye. Na początku trudno było się do niego przyzwyczaić, ale jest bardzo przydatne (no chyba że ghost rider wyjedzie na ulicę nocą). Do tego ludzie stają się bardziej ciekawscy.
Początkowy plan przekroczenia Prosny w Choczy znów zmieniłem i pojechałem do samych Gizałek. Dalej Żerków, Nowe Miasto. Na krajowej 11 był większy ruch, dlatego jak najszybciej z niej zjechałem. Niestety na źle oznaczone drogi, które miały być z asfaltu, a były drogami polnymi. W Środzie Wielkopolskiej chciałem napić się herbaty, ale nie mieli gorącej wody. Przegryzłem coś i wychodząc ze sklepu, zauważyłem, że właśnie go zamknęli, a ja byłem ostatnim klientem. Pierwszy raz trafiłem na Orlen, który nie jest czynny całą dobę. A może powodem jest poniedziałek wielkanocny? Nie ma to jak święta w podróży.
Miałem już niedaleko do domu, ale w połowie drogi, jaka mi pozostała ze Środy, zmienił się wiatr – na przeciwny. A myślałem, że będę pierwszy. Nie było jednak najgorzej i w domu zameldowałem się gdzieś o godz. 2 czasu letniego. Bateria w telefonie wyczerpała się po cichu przed centrum w Poznaniu, ale dorysowałem ślad, żeby jak zawsze mieć wszystko udokumentowane. Może kiedyś uda mi się zrealizować plan stworzenia mapy wszystkich moich śladów. Ciekawe, jak by to wyglądało.
Ach, takiej wycieczki właśnie było mi potrzeba.
Kategoria Polska / łódzkie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek, dojazd pociągiem

Złotów

  136.18  05:56
Mogłem być dzisiaj gdzieś nad morzem. Nie udało mi się wczoraj wstać rano, więc pozostało mi tylko pojechać z wiatrem na północ. Akurat kilka gmin wpadło mi w oko.
Po wyjściu z bloku stanąłem w psie odchody. Przeklinając w myślach, wjechałem do lasu komunalnego. Było dużo błota, więc wiedziałem, że dzisiaj muszę stronić od terenu. Na moście Lecha wciąż bałagan z brakiem prawidłowego oznakowania. Pojechałem przez Czerwonak/Koziegłowy i bardzo się zdziwiłem. Nie dość, że przebudowują nędzny chodnik dla pieszych i rowerów w coś przyzwoitego, to w dodatku połączą ze sobą dwa odcinki dróg rowerowych. Coś niesłychanego.
Droga do Murowanej Gośliny była dzisiaj pusta. Przynajmniej na północ prawie nikt nie jechał. Za to na południe korki aż miło. Do Białośliwia drogę miałem obeznaną, bo jechałem nią w sierpniu, tylko w przeciwnym kierunku. Dziury się nie zmieniły ani odrobinę.
Zmrok złapał mnie, gdy przekraczałem Wartę. Trafiły mi się niestety drogi w bardzo złym stanie. Po ciemku było to podwójnie niewygodne. Na szczęście szybko dojechałem do Krajenki. Ani razu nie spojrzałem na mapę, bo tak prostą dziś obrałem drogę, a ile znaków mnie prowadziło. Dlaczego na pewnych drogach jest aż przesyt znaków z kilometrażem, a na innych kilometrami nie można spotkać nawet jednego? Na stacji benzynowej w Krajence zasłyszałem, że ktoś nie zapłacił za paliwo. Takie rzeczy w cywilizowanym kraju. To nie do pomyślenia.
Do Złotowa było wygodnie. Później miasto przywitało mnie zakazem wjazdu rowerem oraz brakiem drogi dla rowerów. Jak się po czasie domyśliłem, drogi dla rowerów są tylko dla miejscowych, bo trzeba na pamięć znać ich położenie; znaków ciężko tu doświadczyć. Kolejny problem to olbrzymia liczba dróg jednokierunkowych. Bez nawigacji elektronicznej lub pełnej znajomości miasta nie da się tutaj poruszać. Jedno mi się spodobało – można trafić tutaj na bardzo dużą liczbę skrzyżowań równorzędnych. Ciekawe, jak się one sprawdzają. Ostatnimi czasy Poznań sukcesywnie wprowadza tak oznaczone skrzyżowania, więc będę mógł to sprawdzić na własnej skórze. Do domu wróciłem ostatnimi tego dnia połączeniami kolejowymi. Na torach mocno trzęsło.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Suchy w Koninie

  125.11  05:34
W nocy padało, dlatego chciałem wyeliminować dzisiaj wszelki teren. Miało być bezdeszczowo przez większość dnia, a silniejszy wiatr z zachodu zaproponował mi Konin. Niestety podróż na jeden dzień, ponieważ niedziela zapowiada się mokro.
Przez cały dzień temperatura utrzymywała się na tym samym poziomie – 4,9 °C z nieznacznymi odchyleniami. Tak jak tydzień temu, grzebałem się z wyjściem do samego południa. Wyjazd z Poznania zajął mi prawie półtorej godziny, z czego pół godziny poszło na czekanie na światłach. Na moście Lecha teoretycznie zamknęli drogę dla rowerów, ale jakiś idiota odsunął blokady, przez co myślałem, że można przejechać. Na szczęście niczego nie uszkodziłem. Zabłądziłem tylko dwa razy: pod zoo oraz na Kobylimpolu, a potem było z górki. Może nie dosłownie, ale tam gdzie jechałem prosto na wschód, pomagał mi wiatr. Dopiero gdy trzeba było jechać bardziej na południe, zaczynały się schody. Wiatr spowalniał i wychładzał. Wybrałem taką drogę, bo była jedyną sensowną, a nie chciałem jechać drogą krajową, bo to bez sensu. Zanudziłbym się.
Miłosław okazał się dzisiaj deszczowym miastem, bo zaczęło padać, gdy tam wjechałem i przestało, gdy wyjechałem. W międzyczasie zaczęło się ściemniać. W Pyzdrach zatrzymałem się na herbatę, aby przemyśleć dalszą drogę. Prowadziła ona na Golinę, a właściwie na Słupcę i po drodze odbijała do pierwszego miasta, ale w mojej głowie zrobiła się z tego Solina. Jak to mawiają, głodnemu chleb na myśli. Minąłem też Myślibórz, już trzeci w Polsce. Gdzieś jest jeszcze czwarty. Planowałem dojechać do Goliny i wsiąść w pociąg, ale ostatecznie nie zdążyłem, więc nie przerywałem mojego planu i pojechałem do samego Konina na kolejne połączenie. Tam wziąłem jak zwykle chińszczyznę na wynos i pojechałem do domu. Tym razem w pociągu było niewielu ludzi i mogłem usiąść.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Mikołaj w Gdańsku

  161.33  07:39
Ups, nie chodziło mi o stolicę naszego kraju. Obcego też nie. Kierowałem się do rowerowej stolicy Polski. Tak przynajmniej mi się wydawało. Ale po kolei (o kolei też będzie).
Wstałem dopiero o 7, więc zanim się ogarnąłem, słońce zaczęło szykować się do wzejścia. Właściciel hotelu wybierał się na rower do lasu, a ponieważ zaparkowałem moją bryką w jego garażu, mógł on przyjrzeć się jej z bliska pod moją nieobecność. Zauważył luz w tylnej piaście. Niewielki, ale jednak. Może to jest powodem któregoś stukania (od dawna borykam się z różnymi dźwiękami stukania, trzeszczenia, a ostatnio nawet moje nowe pedały z maszynowymi łożyskami zaczęły piszczeć). W każdym razie wizyta w serwisie jest jutrzejszym obowiązkiem.
Rano temperatura wynosiła ponad 4 °C. Było prawie bezchmurnie i zapowiadał się słoneczny dzień. Pierwszym miastem na mojej trasie była Tuchola. Jaka szkoda, że Bory Tucholskie nie znajdowały się w pobliżu. Byłem ciekaw, czy mocno się różnią od innych lasów.
Czersk przyniósł niewielki kłopot. Powoli kończyła się prosta droga do Gdańska. Z początku udałem się do miejscowości Odry, w której przy okazji miały się znajdować kamienne kręgi. Nie zobaczyłem ich, bo są ogrodzone, a zimą z jakiegoś powodu nie ma wejść (co najwyżej po telefonicznym uzgodnieniu dzień wcześniej). Nie planowałem skakać przez płot, więc jechałem dalej. Znalazłem się na leśnej drodze, która była zaznaczona na mapie jako asfalt. Już nie mam sił do ciągłego poprawiania po tych nieukach. Mokry piach na szczęście łatwo poddawał się moim nowym oponom, ale oczywiście zajmowało to dużo więcej czasu niż mielenie po asfalcie.
Wraz ze Starą Kiszewą zaczęły się kolejne problemy. Wiatr, który z początku wiał z południowego-zachodu zmienił się w wiatr zachodni. Nie dość że zaczął uprzykrzać mi życie, to jeszcze temperatura odczuwalna spadła bardzo nisko. Na słońce za chmurami także nie miałem co liczyć. Ta niewygoda ciągnęła się kilometrami, aż do Nowej Karczmy. Zatrzymałem się tam w sklepie sieciowym, który rozreklamował się chyba w całym powiecie jako jedyna kaszubska Polska Chata. Zjadłem jakieś zrazy i ruszyłem w kierunku Gdańska.
Powoli zaczęło się ściemniać, ruch wzmagać, a chodniki dla rowerów pojawiać w swoim chaotycznym porządku. Wjechałem na nie dopiero, gdy jakiś blachosmród zaczął na mnie trąbić bez powodu. Zdenerwowany wolałem nie lawirowć wśród takich gnojków. Miałem wielką nadzieję, że w Gdańsku będzie inaczej. Tak nie było. Miasto przywitało mnie, co prawda, niespodzianką w postaci znaku rowerzysty, auta oraz metra odstępu między nimi, ale na kierowcach wrażenia to nie robiło. Drogi dla rowerów mnie też zawiodły, bo nie były przyjazne. Potem był problem remontu i dezinformacji z tego powodu. A jak już sobie poradziłem, to nie miałem bladego pojęcia jak dostać się – nawet pieszo – do dworca kolejowego. Po dwukrotnym okrążeniu jakiegoś budynku trafiłem na tajne przejście podziemne, dostałem się do dworca, kupiłem bilet do Poznania i ruszyłem do Starego Miasta. Miałem 2 godziny wolnego. Po pół godzinie udało mi się znaleźć drogę do Starówki, obejść kilka razy wkoło i uchwycić nocne ujęcia z różnymi ubogimi ustawieniami aparatu w telefonie. W Gdańsku byłem już dwukrotnie. Raz pieszo, ale wyleciało mi z głowy dużo dróg, jak ta łącząca dworzec ze Starym Miastem. Przynajmniej pamiętałem niektóre budynki. Drugim razem byłem tylko przejazdem i jak się później zorientowałem, z Oruni do centrum dojechałem po tej samej drodze.
Kraków oraz Gdańsk to jak do tej pory jedyne miasta, w których spotkałem się z dużą różnorodnością językową wśród turystów. Widziałem wiele czynnych lokalów i rozważałem, czy nie zjeść w którymś. Ograniczony czas wybił mi ten pomysł z głowy. Zastanawia mnie skąd wziął się ten boom na jedzenie typu sushi. I tak nie dorównują tym japońskim. Wolałbym zjeść teppanyaki albo omuraisu. Polskie sushi już mi się przejadło.
Odwiedziłem jarmark bożonarodzeniowy. Było dużo ludzi. Dużo więcej niż w Poznaniu, gdy tam byłem ostatnio. To pewnie weekend sprawiał takie wrażenie. Czas zleciał mi szybko. Z dotarciem do dworca miałem mniej problemów. Oddałem część mojej kolacji bezdomnemu, bo poprosił uprzejmie. Do pociągu zapakowałem się cudem, bo numerów wagonów oczywiście nie było, a peron był pełny ludzi czekających na nie wiadomo co. Typowy bałagan na kolei. A do domu dotarłem po godz. 23. Ale ze mnie dzisiaj malkontent. Jaki wiatr zawieje w przyszłym tygodniu?
Kategoria Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Rychwał

  144.84  05:54
Pobudka po godzinie 6 utwierdziła mnie w tym, jak kiepska pogoda jest za oknem. Silne stukanie w okno za sprawą deszczu nakazało wrócić do snu i nie przejmować się niczym. Nie przejmowałem się do tego stopnia, że na rower wyszedłem późnym przedpołudniem. Na zachód, z wiatrem; był bardzo porywisty. W końcu smog przeszedł, ale nie było mowy o kiszeniu się w Poznaniu. Jest tyle gmin do zaliczenia. Na dzisiaj wybrałem dwie pod Koninem.
Było ciepło, wręcz upalnie. Słońce na niebie przygrzewało tak, że temperatura maksymalna wyniosła 19 °C. Wziąłem lekką bluzę, ale po kilku kilometrach zamieniłem ją na wiatrówkę, a potem w ogóle zdjąłem wszystko, zostając w koszulce. Jechało się wyśmienicie. Powyżej 40 km/h bez większego oporu. Jedynie sił mógłbym mieć więcej, ale nie jestem sportowcem, więc nie tym razem. Praca za biurkiem wyniszcza organizm.
Wybrałem typową trasę do Środy Śląskiej, omijając wszelki teren. Pas rowerowy na ul. Topolskiej wciąż powiewa absurdem (chyba pisałem o nim, ale wspomnę, że znaki poziome są narysowane odwrotnie do kierunku jazdy). Potem na Miłosław. Zrobiłem kilka zdjęć na wpół gołych drzew. Przegapiłem jesień i będę teraz żałował, że nie odwiedziłem gór. Gdybym tylko nie zaspał tydzień lub dwa tygodnie temu.
Dojechałem do Pyzdr z odrobiną niespodziewanego terenu. Głupi maperzy. Złapał mnie też zmierzch. Potem wjechałem na zaplanowany teren, bo nie chciało mi się jechać kilka kilometrów dalej do asfaltu. Trafiłem na wygodną leśną drogę pożarową, choć nie mogłem się rozpędzić tak, jak na asfalcie. Gdy wydostałem się z Puszczy Pyzdrskiej (bo to przez nią jechałem w terenie), droga zrobiła się nudna. Niebo było czarne, choć gwiaździste.
Przejechałem przez Grodziec, Rychwał, ostatni teren, który był gorszy nić w Puszczy Noteckiej i dojechałem do dróg dla rowerów pod Koninem. Nie wiem, jak można zezwolić komuś, kto nie umie jeździć na rowerze, aby zaprojektował drogę rowerową. W Koninie też nie jest lepiej. Najgorsze jednak są światła. 5 minut oczekiwania, aby przedostać się przez węzeł drogowy, bo głupcy wpakowali mnie na trzy przejścia dla pieszych (a może to ja dałem się oszukać?). To miasto jest na równi z Poznaniem w precyzyjnym ignorowaniu zasad zrównoważonego transportu. W ogóle zapomniałbym dodać, że w Poznaniu budują jakąś nową galerię oraz wiadukt. Zdenerwowałem się, gdy nowa droga dla rowerów skończyła się na zaroślach. Mogli jakikolwiek znak postawić, żebym nie marnował czasu.
Po chwili błądzenia po Koninie dotarłem do dworca, kupiłem bilet, wziąłem chińszczyznę na wynos i pojechałem do domu. Było sporo ludzi, więc pozostało mi rozsiąść się na podłodze. Listopad zapowiada się bardzo deszczowo. Martwi mnie to. Nienawidzę jeździć poznańskimi tramwajami.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Byłoby daleko na zachód

  187.60  09:32
Późny przyjazd do miasta wiązał się z krótkim snem. Albo późną pobudką. Mnie przytrafiło się to drugie. Lepiej zresztą dać odpocząć mięśniom niż męczyć się cały dzień. Choć z drugiej strony ostatnio często zdarza mi się zaspać. Nie wróży to dobrze.
Z Gorzowa udało mi się wyjechać po drodze dla pieszych i rowerów z kostki. Jednak to, co ujrzałem dalej – w Barlinecko-Gorzowskim Parku Krajobrazowym – przeszło moje wszelkie oczekiwania. Kilkanaście kilometrów drogi otoczonej złotymi drzewami. Tyle szczęścia. Myślałem, że tak pięknie może być tylko w górach. Nie mogłem się nacieszyć tymi widokami. Żeby jednak nie marnować czasu na postoje co minutę, zdjęcia robiłem w trakcie jazdy. Gdybym tak miał kamerę na kasku.
Rozważałem, jak zaliczyć dodatkowe gminy, nie zużywając zbyt dużo czasu. Niestety przekombinowałem swój plan i trafiłem na niewygodne oraz bardzo niewygodne drogi. Osłodziłem sobie tę niewygodę pod jabłonią. Wyglądało na to, że kiedyś był tam sad, ale po domostwach pozostały jedynie nieliczne ślady.
Dotarłem do Myśliborza. Tego miasta, które zawsze pojawiało się na pierwszych miejscach w wynikach wyszukiwarki, gdy chciałem się czegoś dowiedzieć o dolnośląskim Myśliborzu. Przypomniałem sobie, że wszystko było zamknięte z powodu święta, więc zatrzymałem się na stacji benzynowej. Tam zjadłem i wylosowałem figurkę R2-D2, robota z Gwiezdnych Wojen. Wszędzie jest szaleństwo na punkcje tej serii, więc Orlen wprowadził zdrapki, pod którymi można wylosować zabawki oraz jakieś większe nagrody.
Jazda nie szła mi najlepiej. Opadałem z sił, więc gdy dojechałem do Witnicy, zrezygnowałem z dalszego planu. Byłoby daleko na zachód, aż po kraniec Polski, ale istniała obawa, że nie zdążę na pociąg powrotny. Ruszyłem więc krajówką na północ i gdzieś przed zjazdem z niej wróciłem do mojego planu dostania się do Stargardu Szczecińskiego. Zmrok zapadł w połowie drogi krajowej, więc nieplanowane piaszczyste drogi terenowe były bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem. Zwłaszcza z sakwami. Czas strasznie się dłużył, a droga ani trochę nie była ciekawa. Mgły zaczynały coraz bardziej dokuczać, a gdy dotarłem na północ jeziora Miedwie, mgła była tak gęsta, że momentami nie widziałem drogi pod kołami. Do dworca dotarłem na pół godziny przed odjazdem pociągu. Wagon był prawie pusty. Tylko jeden wieszak na rowery został zajęty. Przeze mnie.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, Polska / lubuskie, kraje / Polska, z sakwami, terenowe, setki i więcej, po zmroku i nocne, dojazd pociągiem, mikrowyprawa, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery