Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

za granicą

Dystans całkowity:51584.50 km (w terenie 1323.85 km; 2.57%)
Czas w ruchu:3093:25
Średnia prędkość:16.68 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:444607 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:150 (76 %)
Suma kalorii:23072 kcal
Liczba aktywności:689
Średnio na aktywność:74.87 km i 4h 29m
Więcej statystyk

Promem na Shikoku

  139.61  08:51
To był długi dzień. Zaczął się od pożegnania z gospodarzami domu gościnnego. Udałem się prosto do chramu Usa-jingū, który planowałem odwiedzić wczoraj, ale spędziłem wtedy za dużo czasu w górach i nie zdążyłem. Jest to spory obiekt, więc trzeba było się nachodzić i z braku czasu poszedłem tylko do głównego budynku.
Podjazd przez góry dzielące mnie od Beppu był lekki i przyjemny, bo nachylenie było niewielkie, a zachmurzone niebo przyniosło normalną temperaturę. Niestety to się zmieniło po drugiej stronie. Chmury przepadły i zaczęło być upalnie.
Planowałem zobaczyć 7 Piekieł Beppu, czym określane jest 7 gorących źródeł, które są bardziej do zwiedzania niż do kąpieli. Każde ma inny wygląd, a wstęp do wszystkich to osobna i spora opłata. Z tego powodu zrezygnowałem całkowicie z atrakcji.
W mieście Ōita upał zaczął doskwierać. Podczas postojów na światłach rower nagrzewał się tak bardzo, że aż parzył. Miasta wylane betonem ze znikomą roślinnością. Do tego słońce świecące pionowo, więc brak cienia ze strony budynków. Całe szczęście dalej pojawiły się nieliczne drzewa i choć dużej ochłody nie dawały, to można było pod nimi przeczekać na zielone. Dopiero przy obszarze przemysłowym znalazł się lasek ciągnący się przez kilka kilometrów. Tego w miastach brakuje dla ochłody – szerokie pasy zieleni z dużą liczbą drzew.
Jechałem na prom. Planowałem dostać się do niego i mieć sporo czasu na obiad i odpoczynek. Niestety coś nie wyszło, bo znalazłem się na miejscu na kilka minut przed rejsem. Całe szczęście procedura kupna biletu poszła sprawnie i – jako ostatni pasażer – znalazłem się na promie na Shikoku.
Miałem tyle planów związanych z Kyūshū, ale z powodu klęski żywiołowej na południu musiałem z nich zrezygnować. Teraz tylko chciałbym uciec od upałów, bo pora deszczowa wkrótce minie i dzisiejsze popołudniowe piekło będzie codziennością.
Po ponad godzinnym rejsie znalazłem się na wyspie. Miałem kawałek do celu, ale zapomniałem o sprawdzeniu drogi, a właściwie przekroju wysokości. Okazało się, że musiałem zrobić mnóstwo podjazdów. Wjechałem też do setki tunelów, zastał mnie zmrok, a na końcu podróży byłem wykończony. To był długi dzień.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Ōita, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Słodki yuzu

  43.73  02:18
Zatrzymałem się w nietypowym hotelu, bowiem został przekształcony na niego cały blok mieszkalny i każdy pokój hotelowy to było w rzeczywistości osobne mieszkanie. Jedno z mieszkań pełniło również rolę sali restauracyjnej, gdzie podano śniadanie. Bufet dla pięciu gości.
Ruszyłem wczesnym rankiem, bo wpadłem na pewien pomysł. Było pochmurno, zupełnie jak w czasie pory deszczowej sprzed dwóch lat. Jazda szła mi całkiem nieźle, do czasu gdy trafiłem na stację drogową. Może raczej powinienem powiedzieć: do raju. Znalazłem tam milion przeróżnych produktów o słodkim smaku yuzu. Nie mogłem się powstrzymać, aby czegoś nie kupić. Tym razem wypadło na marmoladę. Jadłem taką kilka razy i była przepyszna. Potem zatrzymały mnie jeszcze dwie stacje drogowe, aż dotarłem do domu gościnnego. Oczywiście spóźniony przez moją fascynację cytrusami.

Kategoria kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukuoka, Japonia / Ōita, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Świątynia na środku góry

  63.89  03:27
Zostawiłem bagaż w domu gościnnym i ruszyłem w kierunku pobliskiej góry. Początek szedł lekko, potem zaczęły się schody, a właściwie stromy podjazd. Całe szczęście droga była otwarta dla ruchu rowerowego (w Japonii potrafią najciekawsze drogi przerobić na dostępne tylko dla aut). Wjechałem na górę, potem zjechałem i znowu wjechałem. A miało być prosto do celu.
Dotarłem na parking pod świątynią Futago-ji. Na schematycznej mapie okolicy została przedstawiona na środku góry, dawnego wulkanu. Przed wejściem stała budka, ale zamiast biletera była puszka na pieniądze. Na placu przed świątynią nic się nie wyróżniało spośród setek innych świątyń. Droga w górę zabrała mnie do kilku posągów, budynków i konstrukcji. Dopiero świątynia wbudowana w wykutą skałę nadała temu miejscu wyjątkowości. Była jeszcze droga na szczyt, ale już nie miałem czasu na dalsze zwiedzanie. Musiałem wracać. Aby nie wydłużać powrotu, pojechałem po własnym śladzie.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, za granicą, Japonia / Ōita, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Leżący Budda

  65.97  04:14
Rejs promem przebiegł pomyślnie. Japonia przywitała mnie deszczem, więc wczoraj przejechałem zaledwie kilka kilometrów z portu do hostelu. Zostawiłem tam swoje rzeczy i wyszedłem z parasolką załatwić kilka spraw. Niefortunnie poślizgnąłem się. Zdarłem łokieć i obiłem kolana. Rana na ręce paskudna, ale się zagoi. W sumie zdarłem skórę w miejscu, w którym miałem bliznę po poprzednim szlifie – wtedy jednak spadłem z roweru. Najbardziej mnie martwi lewe kolano, bo boli podczas chodzenia. Całe szczęście nie podczas jazdy.
Kiepski okres na wizytę w Japonii. Na południu wyspy Kyūshū ulewy spowodowały powodzie i osunięcia ziemi. Ponad milion osób dostało nakaz ewakuacji. Moje plany zahaczały o jeden z dotkniętych regionów, dlatego wolę nie ryzykować. Mimo wszystko nie chciałem jechać po raz kolejny tymi samymi drogami. Przestało padać, więc skierowałem się na wschód, gdzie spróbuję złapać prom na wyspę Shikoku. Myślałem, że objadę ją od południa, aby przejechać przez jedną z dwóch ostatnich prefektur, w których jeszcze nie byłem. Czyhające niebezpieczeństwo zmusza mnie do okrojenia podróży również po tej wyspie. Cóż, będę miał kolejny powód, aby wrócić do Japonii.
Pożegnałem się z osobami poznanymi w hostelu i powoli ruszyłem najkrótszą drogą. Brakowało mi Japonii przez ten miesiąc. Jechało się o wiele przyjemniej. Nawet upał nie przeszkadzał tak bardzo, jak w Korei, a było dzisiaj bardzo gorąco.
Miałem kilka gór do pokonania. Pierwszą musiałem przejechać wierzchołkiem przez zakaz wjazdu rowerem. Dzięki temu trafiłem do świątyni Nanzō-in. W sumie to z ciekawości zatrzymałem się obok schodów z buddyjskimi posągami, wszedłem na górę, a tam zaczepił mnie pracownik świątyni, wręczając mapę. Mieszając angielski z japońskim, powiedział mi o posągu. Mimo tabliczek informujących o charakterze świątynnym, że nie jest to miejsce turystyczne, a przychodzi się tam z modlitwą, poszedłem wskazaną drogą jeszcze wyżej. Zobaczyłem tam leżącego Buddę. Czułem się niezręcznie z myślą o charakterze miejsca, więc szybko je opuściłem.
Dalsza droga to nic specjalnego. Dojechałem do krajówki, przy której przez większą część biegły chodniki. Trafiłem też na dwa dłuższe tunele, które również pokonałem po wygodnych chodnikach (przypomnę tylko, że w Japonii jazda po chodniku jest akceptowalna, tak samo jak jazda rowerem pod prąd czy po złej stronie jezdni).
Napotkałem stację drogową, gdzie kierowcy mogą odpocząć, zjeść czy kupić lokalne produkty. Wyspa Kyūshū jest bogata w jeden, którego wyszukuję szczególnie – yuzu. Przepyszny cytrus, z którego wytwarzane są przeróżne produkty, począwszy od herbaty, na słodyczach kończąc. Dzisiaj znalazłem dżem oraz sos do sałatek o smaku yuzu.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukuoka, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Koniec tej Korei

  29.59  02:06
Nareszcie podróż po Korei dobiega końca. Ostatnie kilometry, aby dostać się do portu i mogę stąd spływać.
Pojechałem najpierw do rzeki, aby wskoczyć na drogi dla rowerów. Nieźle się nagłowiłem. Mnóstwo schodów, murków, chaosu. Ciężko się jeździ po tym mieście. Długo jednak nie nacieszyłem się wolnością od aut, bo zaraz musiałem znowu włączyć się do ruchu. A jazda to koszmar, zwłaszcza że szukałem kilku sklepów, aby kupić parę pamiątek. Problem w tym, że sklepy znajdowały się po różnych stronach drogi, a gdy droga ma 10 pasów ruchu i zero przejść dla pieszych przez kilka kilometrów (zazwyczaj są przejścia podziemne, ale bez wind), wtedy odechciewa się jazdy. Dodatkowo było tak gorąco, że czułem jakieś osłabienie. Fatalne pożegnanie.
Zrobiłem zakupy, choć nie znalazłem wszystkiego, co planowałem. Najbardziej wybrakowane są tutaj pocztówki. Jedyne sklepy z nimi znalazłem w Seulu – i to na jednej jedynej ulicy, a rok temu spędziłem w stolicy aż tydzień, chodząc po straganach z różnościami i nie było ich nigdzie więcej. To już chyba na Tajwanie było lepiej.
Zjadłem ostatni posiłek, wydałem resztę lokalnej waluty i pojechałem do portu zameldować się na nocny rejs przez Cieśninę Koreańską.
Bilety na podróż do Korei kupowałem bez ułożonego planu. Dopiero na kilka dni przed rejsem dowiedziałem się o sieci szlaków rowerowych. Zdecydowałem, że zdobędę wszystkie, ale los miał inne plany i przejechałem 9 z 12 szlaków. Poszczęściło mi się z pogodą, bo pora deszczowa okazała się łagodna i padało zaledwie dwa dni (plus dwa łagodnie deszczowe dni przed monsunem).
Przejechałem po Korei ponad 2,5 tys. km. Jestem zaskoczony, bo ten czerwiec był moim najbardziej rowerowym miesiącem odkąd jeżdżę na rowerze.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Wybrzeżem do Busan

  65.21  04:16
Gospodarz mojego noclegu obudził mnie o szóstej rano, zapraszając na śniadanie. Wiele misek, wszystkie wspólne – tradycyjny posiłek w Korei. Byłem tak zmęczony, że wróciłem potem do spania.
Jak co roku urodziny spędzam na rowerze. Tym razem wypadło na Koreę, choć po miesiącu w tym kraju, nie cieszyło mnie to. Wstałem leniwie, sprawdziłem prognozę pogody i zebrałem się na równe nogi. Trzeba było się spieszyć, bo miało padać po południu. Było pochmurno i parno. Droga szła jednak ciężko. Wpakowałem się jeszcze w olbrzymi (największy na świecie) obszar przemysłowy. Trafiłem nawet na kilka zakazów wjazdu rowerem, ale albo chodnikami, albo bocznymi drogami pokonałem niedogodności.
Wydostałem się z zabudowy fabrycznej i trafiłem na kilka ładniejszych wybrzeży. Akurat zaczęło kropić. Byłem przekonany, że lunie, ale nie – postraszyło i do Busan dotarłem suchy. Jeszcze wjechałem na drogi z pierwszej wycieczki po mieście, co oznaczało podjazd. Niestety nie dało się go ominąć, ale poszedł sprawnie.
Zatrzymałem się w kocim hostelu. Nie najgorsze miejsce, zadbane. Okolica też turystyczna, więc wyszedłem na spacer, odwiedziłem restaurację – a właściwie kelnerka mnie wciągnęła do środka, choć i tak pewnie sam wszedłbym.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Ulsan

  75.59  04:28
Po wczorajszej ulewie pozostało kilka kałuż oraz wysoka wilgotność powietrza. Mając jeszcze trochę czasu przed opuszczeniem Korei, wybrałem pobliski Ulsan za swój cel.
Wyjazd z Busan był męczący. Najpierw ulicami (całe szczęście miały dużo pasów ruchu), potem wjechałem na drogę dla rowerów wzdłuż kanału (wczoraj prawdopodobnie woda się przelała, bo zaparkowane rowery zebrały trochę śmieci), a na koniec droga krajowa. Tutaj tylko skromne trzy pasy ruchu z poboczem. Totalna nuda. Znalazłem tylko jedną atrakcję – złotego Buddę.
W Ulsan zatrzymałem się w domu gościnnym. Właściciel powiedział, że jest to hanok (tradycyjna koreańska wioska), ale porównując do innych wiosek, które widziałem w Korei, ta prawie nie miała tradycyjnych zabudowań. Osiedle okalał mur, który kilka wieków wcześniej był obiektem militarnym. Obecnie powstała tam bardzo ładna trasa spacerowa z widokiem na miasto. Wyszedłem na spacer z aparatem, więc dorzucam kilka bonusowych zdjęć do galerii.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Kupiłem medal

  49.26  03:18
Już od rana zapowiadał się okropny dzień. Padało. Założyłem laczki, coby niepotrzebnie nie moczyć butów, krótką koszulkę, i ruszyłem na wschód.
Trochę po ulicach, trochę po drogach dla rowerów dotarłem do tunelu. Dzisiaj już bez problemu – z chodnika serwisowego zrobili drogę dla rowerów. Dalszą drogę pokonałem po drodze krajowej. Nadal wyglądała jak autostrada. Tylko auta jeździły w kolumnach jak po ruszeniu ze świateł.
Deszcz czasem ciapał, czasem walił jak podczas oberwania chmury. Przynajmniej było ciepło. Gdy padało za mocno, chowałem się pod jakimś zadaszeniem. Gdyby jeszcze było gdzie na tej niby autostradzie.
Dojechałem do miejsca, od którego zacząłem zdobywać pieczątki do paszportu rowerowego. Przejechałem 9 z 12 szlaków dostępnych w tym roku (są plany rozszerzenia i połączenia kilku z nich), wliczając w to Korea Cross Country i Szlak Czterech Rzek, które po prostu grupują kilka szlaków. Jest jeszcze Grand Slam za zdobycie wszystkich stempli, ale ja tego już niestety nie dokonam.
Procedura certyfikacji zajęła kilkanaście minut. Dostałem naklejki w paszporcie za każdy ze szlaków, do tego dwa dyplomy za przejechanie dwóch szlaków tematycznych. Były też medale. Niestety od zeszłego roku trzeba za nie zapłacić (20 zł za tę przyjemność). Wziąłem tylko jeden – z drewnianym etui. Jest ciężkie, więc myślę, że był to trochę niefortunny wybór.
W końcu dojechałem do Busan. Zatrzymałem się w hostelu. Z moich dziurawych sakw wylałem jeszcze więcej wody niż 3 dni temu podczas dłuższej wycieczki. Deszcze nie przestawał, więc wyszedłem na spacer z parasolką. Planowałem zrobić kilka wieczornych zdjęć, ale obawiałem się zabrać aparat. Potem jeszcze pojawił się wiatr, więc wróciłem do hostelu cały mokry. Dobrze, że nie wziąłem aparatu, bo nie uratowałbym go. Tym samym przez cały dzień nie zrobiłem ani jednego zdjęcia.
Kategoria kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Changwon

  76.02  04:31
Było pochmurno, ale bez deszczu. Ruszyłem w dalszą drogę, kierując się na Busan.
Jazda głównymi drogami nie jest najprzyjemniejsza, ale w porównaniu do pierwszego dnia w Korei, czuję się bardzo swobodnie. Koreańczycy mają wiele złych nawyków, ale jeżdżą rozważnie. Miałem tylko kilka sytuacji, gdy ktoś mnie wyprzedził na gazetę. Za to zajeżdżanie dróg, aby zaparkować jest na porządku dziennym.
Wjechałem na spokojniejsze drogi, omijając krajówkę, ale potem – chcąc darować sobie jazdę po zakręconym i górzystym wybrzeżu – musiałem włączyć się do ruchu po szalonych drogach. Wyglądały one bardziej na drogi ekspresowe, choć nie dostrzegłem żadnego znaku zabraniającego wjazdu rowerzystom. Zresztą, droga alternatywna okazała się zamknięta, więc nie miałem wyboru. Najbardziej obawiałem się tunelu, ale był krótki i miałem z górki.
Zachciało mi się jeszcze jednego skrótu. Miałem obawy, czy uda mi się na niego wjechać, bo minąłem wjazd na drogę ekspresową i na mapie sieć dróg wyglądała dosyć skomplikowanie. Zaryzykowałem i dotarłem do drugiego tunelu. Droga o trzech pasach ruchu, potok aut z nielicznymi przerwami, brak pobocza, a ja jedyny na rowerze. Tym razem na przeszkodzie stał kilometrowej długości tunel, więc obaw było dużo. Chodnik serwisowy stał niestety niedostępny przez strome schody, więc nie chciałem go wybierać. Ruszyłem, trzymając się blisko ściany. Kratki ściekowe, na szczęście, były na poziomie drogi, więc jedno zmartwienie mniej, aczkolwiek na skrawku pobocza, którym jechałem, leżało dużo części aut. W zatoczce na środku tunelu zrobiłem sobie przerwę i wyjechałem bez szwanku. To nie jest przygoda, którą chciałoby się powtórzyć.
Wyszło słońce. Resztę drogi pokonałem po przeróżnych drogach dla rowerów. Nie zawsze wygodnych.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, z sakwami, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Park Narodowy Hallyeohaesang

  30.41  01:54
Zostałem drugi dzień w Tongyeong, aby odpocząć. W południe przestało padać i tyle z odpoczynku. Ciągnęło mnie na rower, więc pojechałem na krótką wycieczkę wokół pobliskiej wyspy znajdującej się w parku narodowym. Było parno i duszno. Momentami słońce zaczęło wychodzić zza chmur. Za jednym zakrętem nawet pojawiła się mgła. Było sporo podjazdów, ale widoki niczym mnie nie zaskoczyły.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Korea Południowa, za granicą, wyprawy / Korea 2019, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery