Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:60507.27 km (w terenie 5370.45 km; 8.88%)
Czas w ruchu:3134:46
Średnia prędkość:19.06 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:404815 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:455
Średnio na aktywność:132.98 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Warta warta wyprawy

  239.69  13:12
Skoro plan był, to czemu by go nie wykonać? Warta czekała na mnie, a ja nie po to spędziłem noc na dziko, żeby tak sobie zawrócić. Spakowałem manatki i pojechałem dalej, znów w stronę słońca.
Tej nocy nie spędziłem najlepiej. Kawał drogi za Poznaniem zorientowałem się, że nie zabrałem materaca. Miałem nikłą nadzieję, że uda mi się pożyczyć karimatę na kempingu, ale ponieważ wylądowałem na szczerym polu, to nie było co szukać wygód. Wsunąłem się w nowy śpiwór marki Fjord Nansen o temperaturze komfortu 1 °C i poczułem, że jest mi strasznie ciepło. Martwiłem się, że przez to nie zasnę, ale problem się rozwiązał po jakiejś godzinie, bo zacząłem odczuwać zimno. Ubrania, które rozłożyłem pod śpiworem dały odrobinę izolacji, ale i tak mną telepało. Wydawało mi się, że nie spałem tej nocy. Rano jednak opaska Xiaomi Mi Band, której używam od pół roku do monitorowania snu pokazała, że spałem 10 godzin (nie wiem tylko, czy uwzględniła zmianę czasu), ale z kilkoma przebudzeniami. Teraz będę o tyle mądry, że sprawię sobie karimatę, aby się tak nie męczyć. Nie znam jedynie temperatury, jaka panowała w nocy, bo mój nowy licznik nie umie zapamiętać skrajnych wartości.
Spakowałem się, choć wszystko było pokryte rosą oraz ziemią, na której się rozbiłem (nie udało mi się trafić na łąkę). Pojechałem do zamku Czartoryskich, bo zauważyłem go wczoraj na mapie. Zakaz jazdy rowerem po parku okalającym zabytek trochę mnie zniechęcił, więc przespacerowałem się tylko chwilę i poszukałem ławki, aby zjeść śniadanie. Wyznaczyłem drogę do Warty i pojechałem. Wzdłuż krajowej dwunastki drogi dla rowerów ciągną się niemiłosiernie. W Kaliszu zatrzymałem się tylko na kawę i podczas przeprawy przez rzekę wpadłem w pułapkę tamtejszych inżynierów. Przy drodze stoi zakaz wjazdu rowerem, obok ciągnie się jakaś droga dla rowerów, która kończy się na rzece. Na most wjechać się da, ale po starej, nieprzystosowanej do ruchu rowerowego (serpentyna na „kilkanaście” zakrętów) pochylni. Po drugiej stronie musiałem po czymś podobnym (jeszcze więcej zakrętów) zjechać. To jeszcze nic, bo dalej jest kolejna rzeka i tam droga dla rowerów też kończy się na korycie rzecznym. Trzeba wciągnąć rower na kolejny most, ale tym razem... po schodach. Dla wprawy trzeba go jeszcze znieść. Dalej było ciut lepiej. Gdy się wydostałem z podłych dróg (czyt.: dziur) dla rowerów, do Opatówka pojechałem po szerokim poboczu. Za miastem już nie było tak dobrze, ale na szczęście ruch dzisiaj nie przytłaczał.
Do miasta Warty dojechałem po południu. Późno, ale udało się. Chciałem wybrać się nad rzekę Wartę, jednak dopiero teraz zorientowałem się, że to kilka dodatkowych kilometrów. Zrezygnowałem z tego pomysłu i pojechałem – w końcu z wiatrem – w kierunku domu.
Zachód słońca złapał mnie za Stawiszynem, ale znów – puste drogi pozwalały mi jechać środkiem, więc położyłem się na lemondce i od czasu do czasu zerkałem na lusterko, czy coś nie jedzie. Aha, bo kilka tygodni temu zamontowałem na kasku lusterko Zéfal Z-Eye. Na początku trudno było się do niego przyzwyczaić, ale jest bardzo przydatne (no chyba że ghost rider wyjedzie na ulicę nocą). Do tego ludzie stają się bardziej ciekawscy.
Początkowy plan przekroczenia Prosny w Choczy znów zmieniłem i pojechałem do samych Gizałek. Dalej Żerków, Nowe Miasto. Na krajowej 11 był większy ruch, dlatego jak najszybciej z niej zjechałem. Niestety na źle oznaczone drogi, które miały być z asfaltu, a były drogami polnymi. W Środzie Wielkopolskiej chciałem napić się herbaty, ale nie mieli gorącej wody. Przegryzłem coś i wychodząc ze sklepu, zauważyłem, że właśnie go zamknęli, a ja byłem ostatnim klientem. Pierwszy raz trafiłem na Orlen, który nie jest czynny całą dobę. A może powodem jest poniedziałek wielkanocny? Nie ma to jak święta w podróży.
Miałem już niedaleko do domu, ale w połowie drogi, jaka mi pozostała ze Środy, zmienił się wiatr – na przeciwny. A myślałem, że będę pierwszy. Nie było jednak najgorzej i w domu zameldowałem się gdzieś o godz. 2 czasu letniego. Bateria w telefonie wyczerpała się po cichu przed centrum w Poznaniu, ale dorysowałem ślad, żeby jak zawsze mieć wszystko udokumentowane. Może kiedyś uda mi się zrealizować plan stworzenia mapy wszystkich moich śladów. Ciekawe, jak by to wyglądało.
Ach, takiej wycieczki właśnie było mi potrzeba.
Kategoria Polska / łódzkie, kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek, dojazd pociągiem

Kiedy jest pora na namiot?

  122.88  06:15
Na taką pogodę czekałem od dawna. Wiatr z północnego-zachodu wyciągnął mnie w kierunku Warty, miasta nad Wartą. Zapakowałem sakwy i popędziłem w kierunku słońca.
Z tymi sakwami nie było tak prosto. Po raz pierwszy założyłem na bagażnik zakupione niedawno Crosso. Trochę się nagimnastykowałem, ale zamontowałem je. Jestem zawiedziony, że mają taki krótki naciągacz dolnego haka. Ciężko je założyć, a jeszcze ciężej zdjąć.
Spotkałem wczoraj rowerzystę, gdy wracałem do domu. Zaintrygował mnie napis z datą oraz kilometrami na jego bagażniku. Pomyślałem, że to obcokrajowiec, ale nie – to Polak. Od 2006 roku podróżuje po Europie, zwiedził prawie wszystkie kraje poza Białorusią. Przebył ponad 120 tys. km, ale to nie dystans się dla niego liczy. Każdego dnia przejeżdża niewielkie odcinki, żeby niczego nie przegapić. Żyje z grania na instrumencie i bardzo mu zazdroszczę umiejętności. Gdyby ktoś go szukał, to na pewno ma dużą szansę w Hiszpanii, ponieważ planuje on tam kiedyś zamieszkać.
Jako pierwszy punkt dzisiejszej wyprawy obrałem kościół w Krzesinach, drugi w Polsce, obok świątyni Wang, kościół w stylu norweskim. Tyle razy przejeżdżałem obok i nawet nie wiedziałem, że on tak blisko stoi. Jedyny drewniany kościół w Poznaniu. Pomyśleć, że kiedyś robiłem zdjęcie każdemu napotkanemu kościołowi. Teraz nie zawsze mi się chce wyciągać aparat i budowla musi zwrócić moją uwagę, bo coraz częściej widzę zwyczajne kopie. Za dużo się naoglądałem.
Spotkałem dzisiaj kilku kolarzy, a właściwie samych buców. Dwie dziewczyny w Borówcu były tak rozgadane, że nie widziały korka, który się za nimi ciągnął. Potem minąłem je w Zaniemyślu, ale leciało z ich ust więcej bluzgów niż zrozumiałych słów. I ani jednej reakcji w moim kierunku. Co to się dzieje z tymi ludźmi?
W Kórniku przejechałem się nad nowe molo na jeziorze i pobawiłem się nowym aparatem. Potem była nuda. Zjadłem obiad w Nowym Mieście nad Wartą, trafiłem na znajome drogi. Moim kolejnym celem stała się droga przez las, którą przypadkiem oznaczyłem na mojej ściennej mapie Wielkopolski jako przebytą. Zaczynała się za Tarcami i nie było jej na mapie OpenStreetMap, więc na leśnych rozstajach dróg nie byłem pewny, czy zmierzam w dobrym kierunku. Dalej miałem przedostać się przez rzekę Prosnę w Choczy, ale wyliczyłem sobie, że nie uda mi się znaleźć noclegu. Znalazłem camping w Gołuchowie i tam też ruszyłem. Zachód słońca złapał mnie w Pleszewie, a do celu dotarłem chwilę po zapadnięciu zmroku. Gdy znalazłem miejsce, facet za bramą oznajmił, że camping jest zamknięty i nie kwapił się, aby mi pomóc, bo podobno o pierwszej w nocy ktoś tam przyjedzie, żeby zamknąć wszystko na klucz. Po co w ogóle stróż w zamkniętym obiekcie? Byłem zły i zacząłem rozglądać się za miejscem na obóz. W lesie próżno go szukać, więc wyjechałem na ubocze w nadziei na kawałek łąki. Dojrzałem stertę bel prasowanej słomy i schroniłem się za nią, aby nie było mnie widać od drogi. Rozbicie namiotu trochę mi zajęło, tak samo zdjęcie sakw z bagażnika, ale rozłożyłem się, zjadłem kolację i poszedłem spać.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, pod namiotem, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, rowery / Trek

Pętla: Poznań – Obrzycko – Rogoźno

  140.24  07:03
Niedzielny poranek upływał szybko, ale spiąłem się, wzrokiem obwiodłem kilkakrotnie mapę w poszukiwaniu nieznanych dróg i pojechałem. Miał to być przyjemny dzień ze zwyczajną podpoznańską pętlą.
W drodze do Szamotuł zaczepiłem o zachodni klin zieleni i tym samym odrobinę terenu. W Kiekrzu skończyli remont drogi, tworząc niby-drogę dla pieszych i rowerów. Typowe niedbalstwo polskiego projektanta-nieuka, którego wiedza zatrzymała się gdzieś na epoce PRL-u. Wysokie krawężniki, frezowana kostka Bauma, brak przejazdów dla rowerów czy znaki postawione w losowych miejscach to typowe błędy takich „inżynierów”. Całe szczęście, że po ostatniej nowelizacji prawa o ruchu drogowym zostało to wyjaśnione, że rowerzysta nie ma obowiązku poruszać się po współdzielonej drodze dla pieszych i rowerów. A niech no mi któryś zwróci uwagę.
Potem bez rewelacji przez Szamotuły, Obrzycko i Puszczę Notecką (ale wyjątkowo po asfalcie) w kierunku Rogoźna. Kombinowanie mi za bardzo nie wyszło, bo wiatr wiał z północnego-wschodu, więc ten ostatni odcinek był cięższy. Tuż przed Rogoźnem na krajowej jedenastce wciąż straszy głupota polskiej myśli inżynierii drogowej. Zakaz wjazdu rowerem, a droga dla rowerów oddalona od szosy głębokim i brudnym rowem. W dodatku kawałek dalej, na moście, zerwali połowę nawierzchni i ustanowili ruch wahadłowy. Co z rowerzystami? Oczywiście mieli ich w najciemniejszym miejscu. Przedostałem się w chwili, gdy obie strony miały czerwone światło. Patrząc na to, co się tam dzieje, nawet nie przechodzi mi przez głowę myśl, że może pojawić się tam szerszy chodnik (wcześniej było zwężenie – aż pół metra).
Zostało mi 40 km do domu. Zaczął zapadać zmierzch. Temperatura rano wynosiła 5 °C, potem w słońcu nawet dochodziło do 10 °C, ale wieczorem spadło do 0. Na szczęście walkę z wiatrem miałem za sobą, więc spokojnie dojechałem do domu, zahaczając o kilka osiedli. Droga dla rowerów na moście Lecha wciąż jest w teorii zamknięta. Ile to się jeszcze będzie ciągnąć? Drugą Kaponierę tam budują?
Wczoraj wybrałem się do Wrocławia na Międzynarodowe Targi Turystyczne. Szukałem pomysłu na majówkę. Co roku odwiedzam naszych południowych sąsiadów, ale może tym razem mój wzrok skieruję bardziej na zachód, na Czechy. Teraz zorientowałem się, że nie widziałem mojego roweru od piątku. Przerwałem prawie dwumiesięczny cykl codziennej jazdy.
Po ostatnim fikołku skręcanie rowerem przestało być przyjemne, bo zacząłem zahaczać butem o przednie koło, a w zeszłym tygodniu to nawet połamałem nowiuśki błotnik. Tym sposobem zraziłem się do sztywnego widelca i już zamówiłem amortyzator Santoura. Mam ogromną nadzieję, że będzie mi służył dużo dłużej niż poprzedni. Z pewnością zacznę dbać o jego konserwację.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek

Niewierz

  107.59  05:18
Południowy wiatr nie dawał mi dużego wyboru. Wybrałem zachód, jako że najłatwiej tamtędy wydostać się z Poznania. Nie miałem szczególnego planu. Na mapie spojrzałem, gdzie moje koło jeszcze nie stanęło i wybrałem Pniewy oraz powrót przez Lwówek.
Planowałem dzisiaj pójść na Festiwal Na Szage, jednak zmieniłem zdanie. Chciałem się tam wybrać tylko dla dwóch interesujących mnie prezentacji, jednak znalazłem ich szczegółowy opis w internecie i rozmyśliłem się. Przeczytam je w przerwie na kawę. Zaoszczędziłem trochę pieniędzy, bo wstęp jest płatny, no i obawiałem się, że po prezentacjach mogło mi się nie chcieć jechać gdzieś dalej.
Nie miałem ochoty wjeżdżać na drogę krajową, więc do Tarnowa Podgórnego skierowałem się drogami o małym natężeniu ruchu. W Kiekrzu zatrzymał mnie pociąg, więc w oczekiwaniu na otwarcie rogatek pojechałem do lasu komunalnego. Wytelepało mną na kamieniach, ale taki tam spokój, i ptaki słychać. Wiosnę czuć.
W Tarnowie wjechałem na krajówkę. Było pobocze – szerokie i w miarę czyste. Do tego znaczna większość ruchu kierowała się na Poznań. Myślałem, że w weekend się raczej ucieka z miasta, a nie przeciwnie. Ostatecznie nie dojechałem do Pniew. Zrezygnowałem na 12 km przed miastem, kierując się na Buk. Chociaż i on był zagrożony, ale przekonałem siebie, że odpuszczenie sobie jednego celu jest wystarczające i dojechałem do końca. W międzyczasie zaliczyłem Niewierz, bo pomyliły mi się ronda na mapie i zorientowałem się, że jadę do Lwówka dopiero po kilku kilometrach. Na drodze wojewódzkiej do Poznania znaczny ruch biegł w przeciwnym kierunku. Może taka pora, że już wracali? Do Poznania dojechałem zmęczony, ale przed zmrokiem. Jeszcze trochę i będę wychodził z pracy bez włączania świateł. Szkoda tylko, że kondycja mi spadła.
W tym tygodniu przyszła do mnie paczka z częściami zamiennymi do napędu oraz sakwami. Zdecydowałem się na Crosso. Jeszcze ich nie testowałem, ale zaufam testom innych rowerzystów. Zamówiłem też worek Dry Bag. Teraz się z siebie śmieję, że mam nieprzemakalny śpiwór. Nie wiedziałem, że 80-litrowy będzie taki duży, a rozważałem też największą wersję. Strasznie wolno mi idą przygotowania. Zaczynam się wahać.
Kategoria Polska / wielkopolskie, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek

Pod Poznaniem, część 3

  98.57  04:40
Na dzisiaj nie miałem żadnego ciekawego planu. Temperatura poniżej zera nie zachęcała do dalekich podróży, więc wybrałem okolice Poznania. Wiatr był niezauważalny, więc mogłem pojechać w którąkolwiek stronę. Wybrałem drogę wojewódzką nr 306, bo jeszcze mnie na niej nie było.
Chciałem wyjechać z Poznania przez Kiekrz, ale się zamyśliłem i wjechałem na wojewódzką nr 307. Chodniki dla rowerów są w niektórych miejscach nieprzejezdne przez zalegający lód. Chyba najpierw musi dojść do tragedii zanim ktoś zmądrzeje i zaprzestanie wstawiać te durne zakazy i nakazy dla rowerów. Na dzisiaj prognozowane było duże zachmurzenie i przelotny śnieg. Trochę poprószyło, gdy wyjeżdżałem z miasta, ale kiedy zatrzymałem się na zdjęcie, było za późno. Cóż, zima się jeszcze nie skończyła, więc może będę miał okazję na ciekawe zdjęcia w zimowej scenerii.
Po pewnym czasie zdecydowałem się ominąć Buk, ale nie udało mi się. Nie miałem przed oczami mapy i źle skręciłem. Przynajmniej zagrzałem się w sklepie i zjadłem trochę zieleniny. W kierunku Mosiny złapał mnie zmierzch, bo się za mocno ociągałem. Wcześniej jednak na niebie pojawiało się od czasu do czasu słońce, więc zażyłem witaminy szczęścia. Szkoda że tego wiatru było tak niewiele, bo w niektórych miejscach aż umierałem od śmierdzących spalin. Spotkałem dzisiaj tylko jednego kolarza, który nawet mi pomachał. Rowerzystów w Poznaniu było wyjątkowo dużo, aczkolwiek połowa z nich świeciła oczami.
Jeszcze przypadkiem zarysowałem komuś auto, bo dwa barany zablokowały drogę dla rowerów. No co zrobić? Nie zmieściłem się. Zrobiłem na koniec rundkę rozjazdową i dojechałem do domu. Do cieplutkiego domu. Żaden tam zimny dworzec, telepiący pociąg, kolejna rozgrzewka, żeby dojechać z dworca do domu. Ach, miło jest tak szybko wrócić i odpocząć. Teraz będę robił takie wyprawy częściej. W tym sensie, że ograniczę podróżowanie pociągami czy spanie w hotelach. Czekają mnie oszczędności, bo tegoroczna wielka wyprawa pochłonie dużo kosztów, stąd też pomysł na pozyskanie sponsoringu. Zdradzę kolejny szczegół – będę leciał samolotem.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, rowery / Trek, Wielkopolski Park Narodowy

Do miejsc białych

  131.44  06:39
Za oknem było biało. Na szczęście śnieg tylko prószył, więc nie utrudniał jazdy. Śniadanie podali w formie szwedzkiego stołu. Mogę spokojnie polecić Przystanek Tleń jako dobre miejsce na wypoczynek. A dla rowerów mają pomieszczenie zwane rowerownią.
Było jeszcze chłodniej niż wczorajszego poranka, bo poniżej -9 °C. Na niebie pełno chmur, zero ciepłych promieni słonecznych i śnieg sypiący leniwie z nieba. Czułem zmęczenie i droga nie szła mi szybko. W dodatku wiatr dziwnie się zmieniał i od czasu do czasu przeszkadzał. Zmarznięty, w końcu dotarłem do Tucholi, ogrzałem się na stacji benzynowej, rozważyłem warianty zakończenia dzisiejszego dnia i ruszyłem dalej. W międzyczasie zniknęły chmury, a nawet temperatura wzrosła do -8 °C.
Nie polecam wjeżdżać do Chojnic od strony Tucholi. Bynajmniej nie rowerem. Ciekawe, jakby tak zrobili ten cały rollercoaster na ulicy. Co powiedzieliby kierowcy? Popaprańcy biorą się za budowanie dróg i później tylko się irytuję. Przeklęte miasto.
Na drogach pojawiła się sól. Tylko po co? Śniegu przecież nie było w tamtym rejonie. Za Człuchowem zapadł zmierzch. Zaczynało mi brakować czasu. Jechałem ile sił w nogach. Pomagało to na zamarzające palce, które przy -12 °C coraz gorzej sobie radziły w rękawicach narciarskich. Mój pomysł na dzisiejszy wieczór to dotrzeć na pociąg ze Szczecinka do domu. Miałem dość temperatury spadającej z dnia na dzień. Chciałem odpocząć przed pracą w nowym roku. Nie udało się. Na dworzec spóźniłem się kwadrans. Pociągu już nie było, choć liczyłem na opóźnienie. Pozostawał plan b – nocleg w Szczecinku. Miasto przywitało mnie grubszą warstwą śniegu oraz tysiącem znaków zakazu wjazdu rowerem. Jakości dróg dla rowerów pod śniegiem nie komentuję, ale wysokie krawężniki i przejścia dla pieszych zamiast przejazdów dla rowerów to bezmyślne kopiowanie idiotycznych rozwiązań z innych miast. Jedno mnie zaskoczyło – zamknęli niektóre ulice dla ruchu rowerowego, przekształcając metrowej szerokości chodnik w drogę dla pieszych i rowerów. Co w tym niezwykłego? Ano to, że w każdej chwili rowerzysta może wpaść na osobę wychodzącą z jednej z kilkudziesięciu kamienic. Brawa dla idiotów.
Wypatrzyłem na mapie Szkolne Schronisko Młodzieżowe. Gdy je w końcu znalazłem, okazało się zamknięte na 3 dni. Właśnie teraz. Kręciłem się jeszcze po okolicy, gdy ktoś z dobrym sercem mnie zaczepił. Próbował mi pomóc i wskazał kilka miejsc, w tym najbliższy hotel. Przynajmniej nie marzłem długo.

Kategoria z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, Polska / zachodniopomorskie, Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, rowery / Trek, wyprawy / Zimowa 2015/2016

Inny początek sezonu

  146.74  08:08
Moje wczorajsze wyjście na pokaz sztucznych ogni skończyło się mocnym snem. Było sporo czasu, więc położyłem się i zdrzemnąłem, i wstałem grubo po północy. Strata może była, bo bardzo chciałem zobaczyć nadejście nowego roku znad Wisły, skoro już byłem w Toruniu, ale przynajmniej wyspałem się, więc pełen energii mogłem ruszać dalej.
Miałem dość kierunku wschodniego, więc obiecałem sobie, że Golub-Dobrzyń będzie ostatnim takim miastem na wschodzie. Wyjechałem wcześnie w poszukiwaniu śniadania. Dzisiaj nawet McDonald's był zamknięty, więc ruszyłem do Orlenu. Spotkałem tam po raz drugi pana, który nocował w tym samym miejscu, co ja. Facet lubi dużo mówić.
Wydostać się z Torunia nie było łatwo. Wzdłuż mojej drogi ciągnęły się zakazy i drogi dla rowerów. Przeklinałem drogowców za brak znaków. Tam trzeba znać na pamięć rowerową sieć drogową, aby można było dokądkolwiek pojechać. Kierowcy mają setki informacji, a my? Zakaz wjazdu na te dobrze oznaczone drogi. Głupcy.
Droga dziwnie mi się dłużyła. Do Golubia-Dobrzynia dojechałem po południu. Zainteresował mnie zamek widoczny z kilku kilometrów od miasta. Gdybym tak miał więcej czasu, to zobaczyłbym jego wnętrza, o ile ktokolwiek by mnie do nich wpuścił w Nowy Rok. Drogi były dzisiaj takie puste. Jakby prawie wszyscy stali się nieżywi. Cóż, po sylwestrze można to wziąć na serio.
Kierunek na północ już był łatwiejszy. Wiatr albo pomagał, albo wiał z boku. Temperatura rano była podobna do wczorajszej – w dzień nawet -4 °C, ale im bliżej wieczora, tym szybciej zmierzała do -10 °C. Zmierzch złapał mnie w Radzyniu Chełmińskim. W Grudziądzu już nie wytrzymywałem zimna i niestety pierwszy na drodze znalazł się McDonald's. Ustaliłem cel mojej dzisiejszej podróży i po próbie znalezienia grudziądzkiego Starego Miasta (w sumie udało mi się, ale było tak zimno, że nie zauważyłem tego), ruszyłem dalej na zachód, do Tlenia. Najpierw dostałem się do Warlubia, żeby dalej pojechać prosto po drodze wojewódzkiej. Kilkanaście kilometrów lasu ciągnęło się w nieskończoność. Temperatura spadła do -11,4 °C, a przynajmniej tyle widziałem po raz ostatni, bo licznik zdołał zamarznąć i się wyłączyć. Do hotelu udało mi się dotrzeć przed jego zamknięciem, choć na kolację było za późno. Dostałem pokój w motywie chińskim. Ciekawy chwyt marketingowy. Aż chciałoby się tu wrócić i zobaczyć pozostałe kraje.
I jeszcze tradycyjnie podsumowanie minionego roku. Odrobinę inne, bo zwykłem zaczynać sezon 4 stycznia.
To był naprawdę udany sezon. Udało mi się pobić poprzedni roczny rekord o półtora tysiąca kilometrów, mimo że w planach miałem kontynuowanie studiów. Nic z tego nie wyszło, a moje uzależnienie od roweru przybrało na wadze. Zdecydowanie zacząłem robić wyprawy dystansowe, bo średnia długość wycieczki w tym roku to 118 km. Co ciekawe, suma dystansu dojazdów do pracy (a także dojazdów do dworca, bo wszak wiele wypraw odbyło się z udziałem pociągów) to nieco ponad 4 tysiące kilometrów. W teren wjechałem o ⅓ rzadziej niż w sezonach poprzednich. Wykonałem tylko jedną poważną wyprawę – urodzinową w Bieszczady. No, może dwie, ale druga właśnie trwa rozdarta między dwa sezony. W górach byłem jeszcze 2 razy – w Sudetach – przed urodzinami Bożeny oraz spontanicznie po ziemi kłodzkiej. Kilka razy kierowałem się też nad morze, z czego tylko raz sukcesywnie. Najdłuższa wyprawa miała zaledwie 240 km. Dzięki temu, że zacząłem pracę w innej firmie i mogę chować rower pod dachem, to najdłuższa ciągłość jazdy na rowerze wyniosła 56 dni (gdyby nie dwa leniwe dni w listopadzie, mogły to być 94 dni pomiędzy dwoma nierowerowymi urlopami). To chyba tyle o roku 2015, a co w 2016? Mam pewien odważny plan, ale czy się ziści, o tym się przekonam za parę miesięcy.

Kategoria setki i więcej, po zmroku i nocne, Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, rowery / Trek, wyprawy / Zimowa 2015/2016

Spędzić sylwestra daleko

  104.64  05:59
Poranek wyszedł całkiem nieźle. W pensjonacie napełniłem termos gorącą herbatą, wyruszyłem po godz. 8. Tylko temperatura -8 °C nie napawała optymizmem. Liczyłem, że to się poprawi.
Postanowiłem na początek dnia przekroczyć Wisłę. Między mostami w Toruniu i Włocławku dostrzegłem przeprawę promową. Zjadłem więc śniadanie w jedynej otwartej restauracji, czyli McDonald'sie (raz na kilka lat nie zaszkodzi) i pojechałem... pod wiatr. Niestety nie ma prostej drogi do Aleksandrowa Kujawskiego, który był na mojej liście miast przejazdowych. Musiałem zacisnąć zęby i przeć przed siebie. Niska średnia i duże zmęczenie nie dodawały mi otuchy. Dojechałem tuż przed południem, a potem w Ciechocinku znalazłem smażalnię ryb. Zjadłem filet z sandacza i wypiłem grzańca na bazie... bezalkoholowego piwa. Tego mi było trzeba. Zagrzany i pełny energii mogłem kontynuować mój szalony plan. Przynajmniej temperatura wzrosła do -2 °C.
Skierowałem się na południe. Wiatr o dziwo nie dokuczał tak mocno. Trafiłem na Nadwiślański Szlak Rowerowy. Bardzo przypomina Green Velo na wschodzie Polski. Dlaczego? W obu przypadkach specjalnie wybudowano infrastrukturę drogową. Lub przekształcono istniejącą, co trafiło się mnie. Nie mogłem jednak narzekać, bo w tym wypadku kostka Bauma była wielokroć wygodniejsza od starego asfaltu.
Ostatni w tym roku prom z Nieszawy odpłynął w listopadzie. Mój plan powoli się sypał. Najpierw trudna droga pod wiatr, teraz to. Zawróciłem na Aleksandrów Kujawski. Chciałem przedostać się przez Wisłę w najbliższym mieście – w Toruniu. Moją uwagę przykuła droga krajowa wzdłuż autostrady A1. Ruch nie był duży, duże było pobocze. Dystans też był znacznie mniejszy aniżeli miałbym kombinować w Aleksandrowie. Niestety zmierzch mnie złapał na rogatkach Torunia. Pora była młoda, ale do następnego celu – Grudziądza – było o wiele kilometrów za dużo. Przy obecnym stanie moich sił nie dojechałbym, a nie miałem ochoty na spędzanie tego sylwestra w miejscowości, o której nigdy nie słyszałem. Toruń okazał się strzałem w dziesiątkę, zwłaszcza z przepięknym widokiem na miasto znad Wisły.
Po drodze zajrzałem do campingu i dostałem namiar na lokalne miejsca noclegowe. Udałem się szybko do Starego Miasta, żeby kupić pierniki. Jakże się zawiodłem kartką informującą o zamknięciu sklepu firmowego Toruńskich Pierników aż na 3 godziny przed moim przyjazdem. Najgorsze że jutro będzie zamknięte przez cały dzień. Moja trzecia wizyta w tym mieście i pierwsza bez słodkich zakupów. Pozostało mi znaleźć nocleg. Wybór padł na najlepszą lokalizację – po drugiej stronie Wisły. Miałem to szczęście, że znalazłem wolny pokój po pierwszym telefonie. Pewnie usytuowanie Domu Sportowca w odosobnionym miejscu wpływa na jego niską popularność. Po drodze trafiłem na nabrzeże po stronie Starówki, na którym trwały przygotowania pirotechników. Coś przeczuwałem, że czeka mnie ciekawy pokaz z drugiego brzegu. To był dobry wybór, choć po tym męczącym dniu raczej nie było mowy o porządnym śnie.

Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, setki i więcej, po zmroku i nocne, wyprawy / Zimowa 2015/2016, rowery / Trek

Zimowa wyprawa

  123.39  07:02
Miałem wielkie plany na minione święta. Niestety coś mi zaszkodziło i musiałem ułożyć sobie wszystko inaczej. Wczoraj wróciłem z rodzinnych stron i dzisiaj mogłem wyruszyć w podróż. Daleko, rowerem i bez planu.
Pakowanie zajęło mi pół poranka. Potem jeszcze zmiana łańcucha i w drogę. Dzisiaj w końcu przyszedł przymrozek. W słońcu na bezchmurnym niebie 0 °C, ale w cieniu nawet -2 °C. Szkoda tylko, że wiało z południowego-wschodu. Nie chciałem jechać do Szczecina, bo miałem 5 dni wolnego. Wybrałem trudniejszy kierunek – północny-wschód. Wiatr mocno mi przeszkadzał. Na początek dałem się skusić drodze dla rowerów nad Wartą, którą zauważyłem podczas ostatniej wycieczki. Zwłaszcza że wzdłuż głównej ulicy strasznie śmierdziało spalinami. Ścieżka wygodna, bo nowa, a i zobaczyłem Poznań od innej strony. Gdy wyjeżdżałem z miasta, wszystkie sygnalizacje świetlne zostały wyłączone i na większości ślamazarnie zaczęła pojawiać się policja. Pobocza drogi do Gniezna są coraz bardziej zaśmiecone. W dodatku ruch był niespotykanie duży. Później zacząłem to tłumaczyć pogrzebem w Lednicy, ale nic się nie zmieniło, gdy minąłem zjazd do Pól Lednickich. Zatrzymałem się na Orlenie, żeby wypić kawę i napełnić termos herbatą, bo nie zdążyłem tego zrobić w domu. W międzyczasie zmieniłem rękawice rowerowe na narciarskie. Jakie one ciepłe! Miałem na sobie też zimowe buty, które kupiłem wiosną po przecenie. Wysoka cholewa nie była dobrym pomysłem, ale buty spisują się na medal. Założyłem też drugie spodnie, bo jedna warstwa nie dawała rady. Zima już nie jest mi straszna.
Nie mogłem trafić na czynny bar, a mijało coraz więcej czasu od mojego śniadania. Temperatura spadła do -5 °C, co odczułem na dłoniach, które przemarzły, mimo że siedziały w ciepłych rękawicach. Tłumaczyłem sobie, że to przez głód. Ostatecznie wylądowałem na kebabie w Gnieźnie. Zapadł zmierzch, gdy skończyłem jeść. Ze znaków drogowych wywnioskowałem, że czeka mnie długa droga. A jak jeszcze pomyślałem o wzmożonym ruchu, to odechciewało się wszystkiego. Spróbowałem najpierw lokalnymi drogami, a gdy dojechałem do krajówki, miałem dwa wyjścia – albo wjechać na nią, albo dalej lokalnymi. Jako że nie było ruchu, wybrałem krótszą trasę i pojechałem krajową piętnastką. Błąd, ponieważ ruch był, tylko wahadłowy. W dodatku brakowało pobocza. Świetnie. Szczęśliwie droga krajowa szybko mi poszła i dojechałem do Mogilna. Dalej mogłem dobrać się do dróg lokalnych. Ciut inaczej niż ostatnio, ponieważ chciałem dotrzeć jak najszybciej do Inowrocławia. Dalej nie dałbym rady. Za późno wyruszyłem. Trochę szkoda, że przyszedł mróz. Chciałem zobaczyć działające tężnie.
Kilka kilometrów od Inowrocławia zaczepili mnie panowie, zaciekawieni rowerzystą o tak późnej porze. Wtedy zorientowałem się, że jest po godz. 20, a ja jeszcze nie miałem noclegu. Moja średnia od kilku godzin wynosiła ok. 16 km/h. Nie wiem, czy to po świętach, czy przez zbyt małą ilość paliwa. Na pewno wiatr miał w tym swój udział. W mieście zrobiłem zakupy na kolację i zacząłem szukać czegokolwiek. Hostelów tutaj nie ma, a wszystkie hotele zaczynały się od trzech gwiazdek. Były też dziesiątki will, pensjonatów i dworków. Zatrzymałem się w czymś Księżycowym. Ciekawa nazwa, bo i właściciel niedaleko mieszka, więc mogłem o późnej godzinie dostać pokój. Prognoza pogody się zmieniła. Zapowiadają śnieg w Poznaniu. Nie będzie dobrze.
Kategoria Polska / kujawsko-pomorskie, kraje / Polska, z sakwami, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, po zmroku i nocne, wyprawy / Zimowa 2015/2016, rowery / Trek

Złotów

  136.18  05:56
Mogłem być dzisiaj gdzieś nad morzem. Nie udało mi się wczoraj wstać rano, więc pozostało mi tylko pojechać z wiatrem na północ. Akurat kilka gmin wpadło mi w oko.
Po wyjściu z bloku stanąłem w psie odchody. Przeklinając w myślach, wjechałem do lasu komunalnego. Było dużo błota, więc wiedziałem, że dzisiaj muszę stronić od terenu. Na moście Lecha wciąż bałagan z brakiem prawidłowego oznakowania. Pojechałem przez Czerwonak/Koziegłowy i bardzo się zdziwiłem. Nie dość, że przebudowują nędzny chodnik dla pieszych i rowerów w coś przyzwoitego, to w dodatku połączą ze sobą dwa odcinki dróg rowerowych. Coś niesłychanego.
Droga do Murowanej Gośliny była dzisiaj pusta. Przynajmniej na północ prawie nikt nie jechał. Za to na południe korki aż miło. Do Białośliwia drogę miałem obeznaną, bo jechałem nią w sierpniu, tylko w przeciwnym kierunku. Dziury się nie zmieniły ani odrobinę.
Zmrok złapał mnie, gdy przekraczałem Wartę. Trafiły mi się niestety drogi w bardzo złym stanie. Po ciemku było to podwójnie niewygodne. Na szczęście szybko dojechałem do Krajenki. Ani razu nie spojrzałem na mapę, bo tak prostą dziś obrałem drogę, a ile znaków mnie prowadziło. Dlaczego na pewnych drogach jest aż przesyt znaków z kilometrażem, a na innych kilometrami nie można spotkać nawet jednego? Na stacji benzynowej w Krajence zasłyszałem, że ktoś nie zapłacił za paliwo. Takie rzeczy w cywilizowanym kraju. To nie do pomyślenia.
Do Złotowa było wygodnie. Później miasto przywitało mnie zakazem wjazdu rowerem oraz brakiem drogi dla rowerów. Jak się po czasie domyśliłem, drogi dla rowerów są tylko dla miejscowych, bo trzeba na pamięć znać ich położenie; znaków ciężko tu doświadczyć. Kolejny problem to olbrzymia liczba dróg jednokierunkowych. Bez nawigacji elektronicznej lub pełnej znajomości miasta nie da się tutaj poruszać. Jedno mi się spodobało – można trafić tutaj na bardzo dużą liczbę skrzyżowań równorzędnych. Ciekawe, jak się one sprawdzają. Ostatnimi czasy Poznań sukcesywnie wprowadza tak oznaczone skrzyżowania, więc będę mógł to sprawdzić na własnej skórze. Do domu wróciłem ostatnimi tego dnia połączeniami kolejowymi. Na torach mocno trzęsło.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery