Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Zmęczone Czechy

  117.32  07:25
Obudziło mnie auto przejeżdżające tuż obok mojego namiotu. O godzinie 6. Niewyspany, ale musiałem się zbierać. Nie chciałem żadnych problemów, mimo że się nie zatrzymali.
Dzień zacząłem ślamazarnie. Zmęczenie dawało się we znaki. Nie zrobiłem zakupów poprzedniego dnia, dlatego szukałem miejsca, gdzie mógłbym zjeść śniadanie. Po kilku kilometrach trafiłem na sklep samoobsługowy i w sumie podczas mojej całej podróży będę tylko w takich miejscach robił zakupy. Nie udało mi się nigdy trafić na sklep z ladą, a może po prostu takiego nie szukałem. Gdy się objadłem (zakupy na głodnego nie są najlepszym wyjściem), potoczyłem się dalej, mając do pokonania część masywu Gór Żelaznych. Podjazdy to coś, na co miałem naprawdę olbrzymią ochotę. Dzisiaj mogłem się nimi cieszyć dużo, bo podjazdom nie było końca.
Dziwne zachowanie mojego roweru zmieniło się od wczoraj. Teraz stukanie było słyszalne, gdy wciskałem lewy pedał. Podejrzewam łożysko, ale oby moje podejrzenia były mylne.
Niebo zaczęło się chmurzyć. Z jednej strony to dobrze, bo już piekła mnie skóra od nadmiernego opalania, ale z drugiej – podejrzewałem deszcz. Chociaż przyznam się, że miałem nadzieję na deszczową aurę i nawet przed wyjazdem widziałem w prognozie długoterminowej opady deszczu. Byłaby to bardzo dobra sposobność do przetestowania ubioru, który będzie mi towarzyszył podczas mojej podróży po Islandii.
Pagórkowaty teren niósł ze sobą jeden plus – widoki. Nie zawsze jednak chciało mi się zatrzymywać na zrobienie zdjęcia, więc fotorelacja jest kiepska (może to też z powodu ograniczania zużycia baterii w aparatach). Ale jak już się zatrzymałem, to akurat nie było ciekawych scenerii.
Wieczór się zbliżał wielkimi krokami. Chmury zniknęły z nieba. Kolejny kemping zastałem zamknięty. Coś to szczęście się mnie nie trzyma. Kiedy się zaczyna sezon, że takie pustki wszędzie? Nie miałem ochoty na dłuższy pobyt w Třebíču, więc zrobiłem szybkie zakupy i pojechałem szukać miejsca na nocleg. Skusiła mnie polna droga. Na jej końcu jednak pokazały się zabudowania. Przystanąłem przy ławce i wpadłem na pomysł, aby dostać się do pobliskiego lasu, ale na około, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Rozważyłem po drodze kilka miejsc, które mogły okazać się spalone, bo gdy się zatrzymałem na dłużej, zacząłem dostrzegać pojedynczych ludzi podążających znikąd. Nie byłem szczęśliwy z tego powodu, ale pozostał mi wspomniany las. Pod lasem z kolei leżała łąka oraz wzgórze, które mnie kryło od drogi. Rozbiłem się po zachodzie słońca. Tym razem mogłem odpalić kuchenkę gazową. Zrobiłem to po raz pierwszy. Metodą prób i błędów ugotowałem wodę i zalałem jedno z zabranych dań liofilizowanych. Kolacja jak u mamy, tak mi smakowało po tym męczącym dniu.
Kategoria kraje / Czechy, góry i dużo podjazdów, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, za granicą, rowery / Trek, wyprawy / Austria 2016
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa terst
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

05:51 czwartek, 16 czerwca 2016
Więc wyobraź sobie postęp technologiczny :D
22:44 środa, 15 czerwca 2016
Nie potrafię sobie wyobrazić wożenia kuchenki, a już zwłaszcza na górską trasę. ;p
Kolorowe Czechy
Ciekawe, jak szeroki jest Dunaj w Austrii

Kategorie

Archiwum

Moje rowery