Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:61323.98 km (w terenie 5379.79 km; 8.77%)
Czas w ruchu:3181:59
Średnia prędkość:19.03 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:413759 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:462
Średnio na aktywność:132.74 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Przemyśl

  116.34  07:16
Dzień zapowiadał się bardzo dobrze. Obudziło mnie słońce. Niestety po opuszczeniu hotelu już nie było tak kolorowo. Wiało, a temperatura była chyba niższa niż wczoraj. Do tego momentami kropiło. Przynajmniej nie było mgły.
Bilans po wczorajszym dniu, zwłaszcza po ulewie, która trwała pewnie jeszcze przez pół nocy. Nie udało mi się dosuszyć butów. Przydałyby mi się stuptuty. Może w nich nie napadałoby mi do środka obuwia. Łańcuch dobrze na tym wyszedł, bo umył się i już nie mielił piasku, chociaż pewnie wydłużył się o kilka milimetrów. Złapałem też luz w przedniej piaście. Wczoraj usłyszałem chrupanie piasku, więc pewnie czekają mnie wydatki.
Nie miałem ochoty na błotne kąpiele, więc omijałem terenowe odcinki szlaku Green Velo. Zresztą, mijając skrzyżowanie ze szlakiem, widziałem, w jak tragicznym stanie on się znajdował. Roboty leśne wszystko rozjechały.
Przemyśl skojarzył mi się z Wiedniem. Objechałem i obszedłem centrum miasta, podziwiając architekturę. Na pewno warto tam wrócić na dłużej, również dla rowerowego szlaku biegnącego po twierdzy.
Kawał drogi jechałem wzdłuż Sanu. Niestety nie było płasko, a gdy szlak odbił od rzeki, pojawiły się doliny i jeszcze więcej podjazdów. Czułem jednak nudę. Kwiecistą wiosną lub złotą jesienią byłoby co podziwiać. W sumie, to chciałem spędzić ten urlop w czasie jesieni, jak rok temu, ale natura inaczej to zaplanowała.
Pokonanie gór zabrało mi dużo energii i czasu. Na szczęście ostatnią prostą na północ miałem z wiatrem, bo cały dzień wiało chyba zewsząd. Za Dynowem zaczęło robić się ciemno. Akurat dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego, obok którego była karczma, a w niej kilka podkarpackich specjałów.
Nadal nie spotkałem żadnego sakwiarza, ale za to zobaczyłem dziś pierwszego od startu kolarza.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / podkarpackie, setki i więcej, z sakwami, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Zagubiony w lesie, przemoczony w ulewie

  105.77  06:21
Padało w nocy. Poranek był chłodny. Od czasu do czasu pokropiło, ale bez szału. Kontynuowałem jazdę szlakiem Green Velo.
Lasy pod Józefowem wyglądały niczym z Puszczy Noteckiej. Jak ona za mną chodzi. Nie zdołałem jej odwiedzić przed urlopem i oto efekt. Potem było bez większych rewelacji. Utrzymywała się duża mgła, aż wrzuciłem na siebie kurtkę, bo zrobiło się chłodno.
Zacząłem skracać sobie drogę, gdy szlak leciał gdzieś w bok. Czasem to wychodziło, czasem nie. W Południoworoztoczańskim Parku Krajobrazowym dałem się zwieść łatwemu skrótowi przez lasy. Z początku wszystko szło zgodnie z planem – drogi zaznaczone na mapie istniały w rzeczywistości, ale im głębiej w las, tym ich istnienie stawało się coraz większą fikcją. Czasem zostawiałem rower i ruszałem w poszukiwaniu brakującej drogi i poza nieprzeniknionymi kniejami tylko jeden bunkier sugerował, że gdzieś w okolicy mogła kiedyś być droga. Sam bunkier jest jednym z kilku w tych lasach i prawdopodobnie wchodzi w skład bunkrów linii Mołotowa.
„Skrót” nie tylko wydłużył moją podróż, ale też ponownie zabłocił rower. Nie tak mocno, jak wczoraj, jednak łańcuch trzeszczał.
Dojechałem do wiosek przy granicy z Ukrainą. Nieodłącznym elementem tych stron są cerkwie, a im miejscowość mniejsza, tym ma ciekawszą architekturę. Nie zdołałem jednak sfotografować wszystkich, bo gdy po ostatnim zdjęciu skryłem się pod wiatą, aby obmyślić plan, zaczęło lać. Mój plan musiał stać się bardzo krótki. Opad przyszedł za wcześnie albo to ja za często się zatrzymywałem. Niewątpliwie obrane przeze mnie skróty również dołożyły swoją cegiełkę. Zostało mi kilkanaście kilometrów do hotelu. Myślałem, że dam radę, ale ulewa się wzmogła i cały przemokłem. Dojechałem na miejsce ostatkiem sił. W hotelowej restauracji oferowali szarlotkę, która osłodziła mi dzisiejsze niewygody.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / podkarpackie, Polska / lubelskie, kraje / Polska, góry i dużo podjazdów, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Green Velo – błotny powrót

  114.38  07:04
3 miesiące po dojechaniu do półmetku szlaku Green Velo powracam na jego ścieżki. Miałem zapakować się w 4 sakwy, ale zmieściłem się w dwóch. Tym razem ruszałem bez sprzętu biwakowego z planem nocowania w agroturystykach.
Prognoza pogody na najbliższe dni nie wyglądała na sprzyjającą. Jak się później okazało, nie sprawdzała się najlepiej. Mżyło, gdy ruszałem. Dotarłem do Chełma i wjechałem na koszmarne drogi dla kaskaderów poprzecinane przejściami dla pieszych. Za miastem już było wygodniej. Nawet wydostałem się spod chmury i mżawkę widziałem już tylko za sobą na horyzoncie.
Terenowy odcinek przez las do Krasnegostawu to pomyłka. Drogę rozjeździł ciężki sprzęt od wycinki drzew. Do tego widziałem tabliczki zakazu wstępu, ale nie zrobili objazdu, więc pojechałem przez całe to błoto. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to było nic w porównaniu z odcinkiem za Krasnymstawem. Szlak biegł tym razem po polnej drodze, która wyglądała jak przeorana. Nie miałem ochoty nią jechać, więc wybrałem objazd drogą, która budziła we mnie większe zaufanie. Z początku. Im dalej nią jechałem, tym bardziej zaczynałem się zastanawiać, czy nie popełniłem błędu. Momentami zrzucało mnie z siodła, a czasem musiałem pchać rower, któremu od ilości błota blokowały się koła. Kilka razy wydłubywałem to błoto. Wciąż myślałem o zawróceniu, ale grzebałbym się po tych wszystkich błotnych kałużach, a potem powracał sam szlak, który kompletnie zniechęcał do wjazdu.
W końcu wydostałem się na asfalt. Miałem dość terenu na dzisiaj. Łańcuch wyglądał jakby był nasmarowany błotem, sakwy oblepione, rower oblepiony, buty oblepione. Co mogłem, to usunąłem, a resztę zaplanowałem wyczyścić na myjni. Tylko gdzie jej szukać? Przejechałem kilka wiosek, dojechałem do Szczebrzeszyna i poddałem się. Rower za mocno piszczał. Błoto zdążyło zaschnąć, więc spędziłem przynajmniej pół godziny na zdrapywaniu co grubszych warstw. Pewnie z 2 kilo tego usunąłem, a nadal była to połowa sukcesu do czystego roweru. Pomyśleć, że latem tak się cieszyłem, że lubelski odcinek Green Velo to sam asfalt.
Przez chwilę pokropiło, ale nic poważnego. Zmierzch zaczął łapać mnie w Zwierzyńcu. Przez to błoto mój rower zwolnił. Szkoda, bo Roztoczański Park Narodowy o zmierzchu wyglądał przepięknie, a co dopiero zobaczyłbym za dnia. Potem nawet wjechałem na szlak przez ów park. Droga leśna, ale pokryta dobrej jakości szutrem. Mgła o zmierzchu dodawała atrakcyjności pustej drodze biegnącej przez leśną knieję.
Dotarłem do gospodarstwa agroturystycznego. Przed prognozowanym deszczem. Chciałbym wrócić do tego parku. Dzisiaj było w nim przepięknie. Jedno z urokliwszych miejsc na szlaku Green Velo.
Kategoria z sakwami, terenowe, setki i więcej, Polska / lubelskie, kraje / Polska, wyprawy / Green Velo II 2020, rowery / Trek

Towarzyska Zielonka

  101.72  04:32
Rzadko z kimś jeżdżę. Ostatnią taką w miarę zaplanowaną podróżą była wizyta na japońskiej plantacji tulipanów. Dzisiaj nadarzyła się kolejna sposobność. Ania zaproponowała przejażdżkę do Zielonki.
Dzień zapowiadał się ciepły. Pojechałem rozgrzać się przez Wysogotowo. Wyjątkowo nie zatrzymał mnie przejazd kolejowy w Plewiskach. Chyba pierwszy raz w życiu. Potem przedostałem się przez centrum i już wspólnie ruszyliśmy w kierunku Tulec. Wiatr był momentami paskudny, ale szybko pokonaliśmy dystans. W kierunku północnym było dużo przyjemniej.
Zatrzymaliśmy się nad dwoma jeziorami. Na pierwsze nigdy w życiu nie wpadłbym, bo skrywało się za drzewami, a nad drugim byłem tak dawno, że nawet nie pamiętam kiedy. Ostatnio chodzi mi po głowie ponowna wizyta nad jeziorem Gopło, bo mówi się o wysychającym Pojezierzu Gnieźnieńskim, więc może zacznę częściej jeździć nad jeziora.
Miała być Zielonka, ale nawet nie zaczepiliśmy o nią. Może innym razem. Powrót do Poznania bez większych problemów, wiatr zdążył osłabnąć. Miałem nadzieję zobaczyć zachód słońca nad Jeziorem Maltańskim, bo niebo zapłonęło pomarańczą, ale gdy dotarliśmy na miejsce, było po fajerwerkach. Po rozdzieleniu się pojechałem dłuższą drogą po Wartostradzie, żeby dokręcić do setki.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, ze znajomymi, rowery / GT

Ostatnie wrzosy

  128.67  05:46
Nie mając niczego lepszego do roboty, pojechałem ponownie do Puszczy Noteckiej, aby sfotografować wrzosy. Przedpołudnie było chłodne, toteż założyłem bluzę. Nie przejechałem w niej daleko, bo za Poznaniem słońce zaczęło momentami podpiekać.
Jechałem przez Szamotuły do Obrzycka i dalej wgłąb puszczy na poszukiwania wrzosów. Ledwo można było dostrzec kwiaty. Większość przekwitła, zostało parę kępek z jakimiś kwiatami. Ile się naszukałem, żeby znaleźć co ładniejsze, a i żeby były jakoś oświetlone słońcem.
Wróciłem się do Zielonejgóry, aby ruszyć standardowo w kierunku drogi dla rowerów do Obornik. Tym razem pokonałem ją niespiesznie, rozglądając się za obiektami do sfotografowania. Podczas każdej kolejnej wizyty tamże odkrywam nowe, przyrodniczo fascynujące rzeczy. Droga jest nie tylko idealna, ale i malownicza.
Z Obornik pojechałem przez Objezierze do Poznania. Zmierzch złapał mnie strasznie szybko. Pojechałem przez Grunwald i trafiłem najpierw na ruch kierowany przez policję, na zamkniętą dla ruchu samochodowego ulicę Bułgarską, a potem na przyczynę tego rabanu – pełny stadion. Miałem odrobinę szczęścia, bo przejeżdżałem obok niego w momencie, gdy kibice zaczęli opuszczać obiekt. Nie spotkałem więc wielu przeszkód na drodze i w miarę bezpiecznie się między nimi przecisnąłem.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Puszcza Zielonka

  123.66  05:28
Niedawno próbowałem objechać Zielonkę, ale zabrakło mi czasu. Dzisiaj miałem go więcej. Było słonecznie, choć chłodno.
Ruszyłem Wartostradą, potem przez Biedrusko i Murowaną Goślinę. Zdecydowałem się pojechać do wnętrza puszczy. Droga była okropna. Przypominała tę z Objezierza do Wargowa. Gdy jednak rower nie telepał się za mocno, mogłem usłyszeć ciszę. Było zaskakująco cicho, a do tego powietrze było świeże. Dobrze jest uciec od smrodu gruzów jeżdżących po poznańskich drogach.
W Zielonce trafiłem na stację biegu Zielonka Challenge, a potem jeszcze na kilku biegaczy. Początkowo planowałem zawrócić do Boduszewa, aby objechać Zielonkę po asfaltach, ale nie miałem ochoty tłuc się ponownie po tych dziurach i spróbowałem dostać się do Głęboczka. Główne drogi były strasznie zapiaszczone i kolarzówka ostro orała w piachu, więc skusiła mnie odnoga, która wyglądała obiecująco i biegła skrótem. Jak się zawiodłem, gdy za zakrętem zaczęły się kolejne piachy. Całe szczęście to tylko kilka kilometrów do najbliższego asfaltu, więc co nie udało się przejechać, to przeszedłem.
Dalsza droga była bez rewelacji. Do Pobiedzisk jechałem drogą z maja, potem kontynuowałem na Kostrzyn i Tulce, aby nie pchać się wieczorem na Wartostradę.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Zielonka, setki i więcej, rowery / GT

Wrzosy

  120.43  05:08
Wyszedłem wcześniej z biura. Plan: zobaczyć wrzosy. Upał powrócił i było ciężko, ale jechałem z planem sfotografowania wrzosów. Początek miałem z wiatrem. Wjechałem na krajówkę. Były olbrzymie korki, ale w stronę Poznania. Na północ jechało się nie najgorzej.
Z Obornik pojechałem oczywiście moją ulubioną drogą dla rowerów wzdłuż Puszczy Noteckiej. Miałem pod słońce, ale nie przeszkadzało mi to w rozglądaniu się za ładnymi kadrami. Zatrzymałem się przy wrzosach, które wypatrzyłem w niedzielę. Czułem niedosyt, więc pojechałem dalej, żeby udać się wgłąb puszczy. Nawet słońce sprzyjało wieczornej fotografii. Obskoczyłem kilka kępek i zebrałem się w drogę powrotną. Pojechałem prosto przez Szamotuły. Temperatura w końcu zrobiła się przyjemna. Miałem pod wiatr i jechało się wolno. Zmierzch złapał mnie jeszcze sporo przed Poznaniem. Miałem ze sobą bluzę, ale nawet jej nie założyłem.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Znalazłem wrzosy

  149.14  06:25
Dzień był ciepły i słoneczny. Wybrałem się na wycieczkę za Puszczę Notecką.
Ruszyłem przez miasto – tym razem nie wpadłem na żaden większy remont. Potem wjechałem na krajówkę. Największy ruch był w kierunku południowym. Pewnie urlopowicze wracali znad morza. Za Obornikami zrobiło się ciasno przez brak pobocza i większy ruch. A po wyjechaniu z lasów doszedł wiatr. Jechało się kiepsko. Wykarczowali mnóstwo drzew przy drogach, więc było goło w zasięgu wzroku, a tym samym nudno.
W końcu dojechałem do puszczy i strzelistych sosen. Brakowało mi tych widoków. Co więcej, przy drodze zauważyłem wrzosy. Potem kolejne i zaczęły ciągnąć się po horyzont. Żałowałem, że nie zabrałem aparatu. Trzeba będzie tam wrócić. Myślałem, że w tym roku już ich nie zobaczę przez chwilowy brak Treka, który miał jakieś szanse na piaszczystych drogach w puszczy, gdzie 2 lata temu znalazłem jedno miejsce występowania tych roślin.
Dojechałem do drogi dla rowerów ze Stobnicy do Słonaw, a potem bocznymi drogami do Poznania. Zmierzch złapał mnie w Poznaniu. Temperatura też odczuwalnie spadła.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, setki i więcej, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Stary most

  122.72  05:19
Na dzisiaj zaplanowałem wybrać się do Puszczy Noteckiej. Marzyło mi się znaleźć wrzosy, ale obecnie mam tylko kolarzówkę, a jedyne stanowisko tych roślin, które kiedyś znalazłem, wymagało ciężkiego orania piaszczystych dróg. Nie pozostało mi nic innego, jak odwiedzić moją ulubioną drogę dla rowerów. Tym razem chciałem ją przejechać w przeciwnym kierunku.
Czuć było późne lato. Było ciepło, ale wiał chłodny wiatr. Ruszyłem w stronę Kiekrza. Tym razem ominąłem te niebezpieczne drogi dla kaskaderów w Przeźmierowie, jadąc przy giełdzie samochodowej. Jeszcze gdyby tak zrobili asfalt na drodze z Rokietnicy do Pamiątkowa, to miałbym świetną trasę do Obrzycka albo i dalej. Droga na wschód od Jeziora Pamiątkowskiego już została wyremontowana.
W Szamotułach odbywał się jakiś festyn. Człowiek opowiadał o rowerach, więc założyłem, że to festyn rowerowy. W Obrzycku wypróbowałem nieznaną mi wcześniej drogę do Brączewa. Świetny asfalt, pewnie po remoncie. Ciut za wąsko, ale droga prowadzi tylko do dwóch wiosek, więc ruch powinien być znikomy. W Brączewie znajduje się stary most kolejowy, wykorzystywany przez miejscowych do przeprawy przez Wartę. Gdyby go wyremontowali, rowerzyści mogliby bez problemu pokonać całą drogę Obrzycko – Oborniki. W końcu dostrzegłem też zamek w Stobnicy. Ciekawe, ile jeszcze lat będzie powstawał. W dzisiejszych czasach to już nie jest kwestia dekad.
Połknąłem całą trasę do Obornik. Wiało z zachodu, więc w końcu miałem trochę ulgi. W Obornikach nawet zrobiło się słoneczniej i jakby cieplej. Nie miałem ochoty na jazdę po drodze krajowej, więc ruszyłem przez Objezierze, potem starymi dziurami, aż do Poznania.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, setki i więcej, Puszcza Notecka, po dawnej linii kolejowej, rowery / GT

Leszno

  147.28  06:17
Rano trochę popadało. Było pochmurno i wietrznie. Temperatura zachęcała do jazdy i utrzymywała się na tym samym poziomie przez cały dzień. Ruszyłem gdzieś dalej. Wiało z południa, więc ruszyłem na południe.
Wjechałem na sporo dróg dla rowerów. Te za Czempiniem wyglądały na nowe albo pierwszy raz po nich jechałem. Wiele z nich było całkiem dobrych, ale to wylewki 3-centymetrowe, więc za kilka lat będą w fatalnym stanie, jak niejedna droga, po której już się telepałem.
Dojechałem do Leszna. Byłem w nim kilkakrotnie i od pierwszej wizyty trochę się zmienił. Pokręciłem się po centrum, zjadłem obiad i ruszyłem do domu. Wybrałem dawną drogę krajową, która okazała się nadal być drogą krajową nr 5. Przynajmniej tak wynikało ze znaków, bo na mapie OpenStreetMap została oznaczona jako droga wojewódzka.
Dzisiejszy plebiscyt na najgorsze drogi dla kaskaderów wygrywa Kościan. Tragiczna infrastruktura. Reszta drogi była nudna. Całe szczęście ruch był niewielki.

Kategoria setki i więcej, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery