Postanowiłem ponownie wybrać się na jazdę po śniegu, ale tym razem dalej aniżeli po parku, no i po grubszej pokrywie śnieżnej. Miała być spokojna, krótka przejażdżka, ale taka nie była.
Przejechałem się po Parku Miejskim – śnieg tak przyjemnie chrupał pod kołami. Wpakowałem się na wał i o ile jazda po nim była w miarę wygodna, to już po zjechaniu zeń, gdy skończyła się ścieżka, rower momentami nie chciał jechać. Podczas całej wycieczki, mimo wielu okazji, ani razu nie wywróciłem się.
Za mostem planowałem skręcić w prawo, ale pojechałem jednak prosto, żeby dotrzeć ponownie pod Lasek Złotoryjski. Pojechałem drogą przy Lasku (trafiłem na niebieski szlak pieszy) i odnalazłem ruiny Białki. Na skrzyżowaniu przy tych ruinach zastanawiałem się w którą stronę skręcić, bo ślady kół były na wszystkich szlakach. Dobrze, że wybrałem drogę na zachód, bo – patrząc na satelitę – na południe dotarłbym tylko do Kaczawy.
W Smokowicach zaczynało mi się robić zimno w stopy, nawet mimo trzech par skarpet. (Trzeba wymyślić coś innego). Nie chciałem wracać przez Prostynię, więc ruszyłem ku Złotoryjskiej. Wpadłem jednak na pomysł odwiedzenia Pawłowic Małych. Nie miałem jednak pojęcia gdzie konkretnie one leżą. Jak tak spojrzeć na zdjęcia satelitarne, to owa miejscowość wygląda jak jedno gospodarstwo rolne.
Jechałem przed siebie, aż skusiła mnie jedna droga w las i uznałem, że powinienem nią pojechać. Mogłem jechać nią prosto, to wróciłbym do domu, ale znów skusiły mnie ślady i skręciłem, tym razem w jeszcze gorszą drogę, że mnie zrzucało z roweru. Gdy zjechałem z górki, już nie miałem ochoty wracać, więc parłem do przodu, nawet jak skończył się ślad. Powoli przestawałem dawać radę jechać i trzeba było prowadzić rower. A jak droga kończyła się, to wpakowałem się na linię cięcia (cut line z angielskiego) i dotarłem do ogrodzonego terenu. Niestety nadal bez widocznej drogi i ruszyłem dalej po bardzo grząskim gruncie z wieloma kałużami. Na szczęście nie zmoczyłem butów (nie tak mocno przynajmniej, choć śnieg miałem wszędzie).
Zmierzałem raczej na oślep, ale dotarłem na skraj wzgórza. Myślałem, że kieruję się do szosy, więc zacząłem schodzić aż dotarłem do ścieżki, którą przemierzył niedawno człowiek z rowerem. Ponieważ sądziłem, że zjechał z tego samego wzgórza, choć z innego miejsca, to ruszyłem jego śladem i dotarłem do drogi i żółtego szlaku pieszego. Sukces! Gdy szlak skręcał w lewo, ja zaufałem intuicji i skręciłem w prawo. Dobrze, bo dojechałem do drogi krajowej i już byłem prawie w domu. Prawie, bo zorientowałem się, że jestem daleko za Lipcami, czyli musiałem jeszcze nadrobić kawał drogi. Ponieważ rozgrzałem się podczas błądzenia, to nawet stopy mi się rozgrzały. Mogłem więc przyspieszyć na tym odcinku.
Nie powinienem więcej tak jeździć, przynajmniej nie po opadzie śniegu czy deszczu. Myślę o zmianie opon, a zauważyłem konkurs na Traseo.pl, więc jeszcze się powstrzymam z tym. Jakieś szanse przecież mam przy moich leśnych przygodach :D