Zaczęło się przejaśniać. Mżawka znów padała tylko okresowo. Dotarłem do końca zatoki i przejechałem zaledwie kawałek wzdłuż półwyspu, gdy urwała się chmura. Tutaj nie mają żadnych schronień, zero wiat autobusowych (komunikacja publiczna i tak jest tu niemalże nieobecna). Nawet na drzewa czasem trudno jest liczyć. Dobrze, że miałem parasolkę. Stanąłem i przeczekałem to. Drogi zamieniły się w potoki, więc musiałem jeszcze trochę odstać zanim się uspokoiło i dało się jechać. Potem i tak zaczęło brzydko lać, więc przez ostatnie kilometry było mi już wszystko jedno.
Dotarłem na kemping. Chciałem dalej, na kolejny, ale byłem zbyt przemoczony i zziębnięty. Przestało padać, gdy się rozbiłem. Poszedłem na plażę, gdzie zrobiło się ładnie.
