Odwiedziłem pocztę i kontynuowałem jazdę po szlaku EuroVelo 1. Dzisiaj też trafiłem na przekręcone znaki, więc bez mapy byłoby trudno. Widziałem plaże, wydmy, klify. W końcu znalazłem owce, bo już myślałem, że wypasają tu tylko krowy. Zacząłem trafiać na coraz więcej dróg o szerokości jednego auta.
Obozowanie na dziko jest prawnie zakazane. Niektórzy to po cichu obchodzą, ale tu są wszędzie tabliczki informujące o prywatnym terenie, a jak już trafi się na kawałek publicznego lądu, to stoją tabliczki zabraniające rozbijania namiotów. Moim dzisiejszym problemem była dostępność kempingów na szlaku. Były dwa obok siebie oddalone ode mnie o 130 km jazdy. Zacząłem ciąć dystans i omijać niektóre partie szlaku. Po drodze jednak wymyśliłem, że całkiem zboczę ze szlaku i następnego dnia zobaczę brakującą część. Na jednym ze skrzyżowań tak niefortunnie pojechałem, że wybrałem lokalny szlak nr 1 zamiast EV1. W ten sposób dotarłem do miasteczka, w którym był kolejny kemping. Zdecydowałem, że zatrzymam się na nim.
Jako że było wciąż wcześnie, to ruszyłem na przegapiony odcinek szlaku. Mżawka przybrała na sile i myślałem, że się rozpada, ale szybko przestało. Sam półwysep nie przyniósł niczego zaskakującego. Wróciłem na kemping, a wieczorem rozpadało się.
