Wróciłem do Poznania, bo brakowało mi jazdy na łyżwach. Coraz mniej podoba mi się podróżowanie pociągami. Jechałem jakimś nowym, aż poczułem chorobę lokomocyjną.
Gdy trzymał mróz, jeździło się super, ale to się skończyło. Gołoledź w tym roku była mniej dokuczliwa. Za to deszcz, który potworzył kałuże z solą i piachem, przestał zachęcać do kręcenia. Łańcuch tylko trzeszczał.
Miałem trochę czasu do zabicia, więc pokręciłem się po mieście i pojechałem na Chwiałkę. Tam stanąłem w długiej kolejce do kas, ale po kilku minutach zrezygnowałem. Kolejka się podwoiła, a ja pojechałem na Ligawę. Tam bilet kupiłem bez stania, ale mogłoby się wydawać, że na lodzie było tyle samo ludzi, co na pierwszym lodowisku, które jest znacznie większe.