Gorąc od samego rana. Chmury były tylko na horyzoncie i prawie nie osłaniały od skwaru. Jechałem niemal w dół rzeki. Trafiłem na przynajmniej jeden odcinek dawnej linii kolejowej (czasem trudno poznać, czy droga była linią kolejową). Ruch na drodze czasem przybierał na sile. Kilka razy udało mi się zjechać na boczne drogi. Gdy byłem prawie w centrum docelowego miasta, zacząłem dostrzegać kałuże i brunatną wodę płynącą rzekami. Przegapiłem mocną ulewę, jak dowiedziałem się później. Miałem plan odwiedzenia zamku, najwyżej położonego w Japonii (430 m n.p.m.). Droga była długa i wąska. Wolontariusze ostrzegali przed śliską nawierzchnią po ulewie, więc końcówkę trzeba było przejść. Sam zamek nie oferował wiele. Jego główną atrakcją był tresowany kot, który miał przerwę. Z wieży zamkowej nie rozciągały się widoki (może zimą, gdy nie ma liści). Zjechałem z góry i zrobiło się przyjemnie chłodno, jakby zbierało się na deszcz, więc pojechałem prosto do domu gościnnego.
Komentarze (2)
Większość Japonii jest wymarła. Odwiedzam te różne miejscówki i wyobrażam sobie, jak tam było tłoczno podczas lat świetności. Teraz wiele miejsc pozarastało lub zawaliło się, ludzie powyjeżdżali lub pomarli, młodych nie ma, pracoholizm nie pozwala na zwiedzanie, więc wygląda to coraz gorzej z perspektywy kogoś, kto chciałby pozwiedzać cały kraj, a nie tylko te zatłoczone miejsca.
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.