Bezchmurne niebo przyniosło upalny poranek. Kombinowałem, jak wrócić do stacji drogowej, do której spóźniłem się wczoraj, ale spojrzałem na schemat trasy w książeczce na stemple i okazało się, że miałem dzisiaj do pokonania dużo dłuższą drogę niż sądziłem. Pozostałem z myślą, że będę miał dziurę, ale na kolejnej stacji wyjaśniło się, że nawet nie było miejsca na pieczątkę z tamtej stacji drogowej.
Na stacji kolejowej w centrum miasteczka Shimanto-chō znalazłem stemple, ale na kolejnej już ich nie było, więc najwidoczniej można je znaleźć tylko na tych większych, choć trudno znaleźć jakiś wzór, skoro odwiedziłem kilka stacji i jedynie na dwóch wbiłem pieczątki do dziennika.
Droga wiodła w dół rzeki Shimanto-gawa. Było mnóstwo zakoli, mostów, tunelów i przeróżnych widoków. Brakowało pociągów, bo po torach przemknął tylko jeden, ale w weekend to i tak pewnie cud. Kolejna nierentowna linia.
W połowie trasy pojawiły się chmury, a potem zaczęło padać. Trochę przeczekałem pod dachem, trochę przejechałem w tym deszczu, aż w końcu padać przestało. Prognoza straszyła kolejnymi opadami, ale spotykałem najwyżej mokre ulice.
Droga zwęziła się. Wyglądało na to, że planują zbudować tunel omijający ją. Potem faktycznie dojechałem do prawie ukończonego tunelu. Ruch i tak zmalał. Nie wiem, czy to z powodu wieczoru, czy tych wąskich dróg. Chociaż alternatywnej trasy to tam za bardzo nie ma. Do miasta Shimanto-shi dotarłem w akompaniamencie żab kumkających na polach ryżowych.