Było chłodniej, niebo pokrywało białe „prześcieradło”. Bezkształtne chmury, przez które przechodziły promienie UV. Rozejrzałem się po zabytkowym miasteczku i ruszyłem dalej. Trafiłem na niezelektryfikowaną linię kolejową, po której przejechał ładny wagonik. Niestety za późno go zauważyłem. Dojechałem na stację, gdzie miałem parę minut, by złapać kolejny pociąg. Już nie tak kolorowy, ale kolekcja rośnie.
Miałem długą drogę w dół wzdłuż rzeki. Odbiłem na chwilę, by wspiąć się do wodospadu. Podczas powrotu wbił się w koło kawałek drutu. Dwie dziury, więc straciłem więcej czasu na ich załatanie. Drut wyglądał na stary. Kto wie, może miał kilkaset lat.
Jazda w dół ciągnęła się. Przynajmniej ruch nie był duży. Mijałem coraz więcej przekwitłych drzew wiśni. W końcu wydostałem się z doliny i dotarłem do miejskiej zabudowy. Powróciły skrzyżowania z sygnalizacją świetlną, wielkie krawężniki i domy po horyzont. No, ale zatrzymałem się w centrum Toyoty, bo już kilka lat temu rozważałem tu dotrzeć.