Pech mnie nie opuszcza. Było wietrznie, więc czekałem, aż wiatr zmaleje. Gdy wyszedłem, widziałem parę przewróconych drzew, ale najgorsze były reklamy. Takie blaszane powinny być zabronione. Przecież rozpędzona blacha może nawet przeciąć człowieka wpół. Dobrze, że wiatr zmalał. Przejechałem się do Parku Kasprowicza, żeby rzucić okiem na kolejny poznański spodek. Nie miałem planu na dzisiaj, więc pokręciłem się po Parku Wilsona, potem pojechałem ku centrum i wpadłem na pomysł, by zajrzeć za stare koryto Warty, bo wciąż mnie kusiły widoki rozciągające się z mostu Chrobrego. Kolejna w planie była Cytadela, ale wkurzyły mnie światła, które nie chciały dać zielonego przez kilka cyklów. Chyba z tego zdenerwowania nie zwróciłem uwagi, że na mojej kierownicy nie było Garmina. Nigdy się to nie przydarzyło, odkąd zacząłem przywiązywać go dodatkową smyczą, więc aż się zdziwiłem. Nie miałem pojęcia, kiedy ostatnio na niego patrzyłem, więc zacząłem wracać po własnym śladzie. Kilka minut wcześniej wiatr wywrócił mój rower, gdy robiłem zdjęcia, więc spodziewałem się, że straciłem go właśnie tam, ale poszukiwania spełzły na niczym. Wracałem dalej, aż po Park Wilsona. Nie znalazłem go. Gdyby ktoś go znalazł, to zostawiłem w nim dane kontaktowe, ale nie mogę pojąć, jak mógł się odplątać i wypiąć. Najszybciej mógł zostać skradziony, ale nawet nie wiem kiedy, bo praktycznie nie spuszczałem z niego oka. Ja się załamię.