
Luty był wyjątkowo udanym miesiącem, ponieważ tylko 2 dni spędziłem bez roweru. Marzec trochę zepsuje statystyki. Albo zrobię to ja. W zeszłym tygodniu padało, a w weekend dopadło mnie lenistwo. Dzisiaj musiałem to odrobić, chociaż odrobinę. Wyszedłem po pracy, aby korzystać z przedwiośnia.
Było wietrznie, ale ciepło. Założyłem więc spodenki i ruszyłem bez planu na Morasko. Pokręciłem się po lesie, zjeździłem kilka dzikich ścieżek rowerowych (wydawało mi się, że ostatnim razem było było ich więcej), a gdy słońce chyliło się ku horyzontowi, zacząłem wracać. Powrót wyszedł ciut dłuższy, bo pojechałem przed siebie, aż za znakiem stopu musiałem wybrać drogę w prawo lub w lewo. Wolałem wrócić przed kolacją, więc skręciłem w stronę centrum, aż skusiłem się na wjazd do zachodniego klina zieleni. Ten zaś doczekał się tytułu użytku ekologicznego. Czyżby miasto w końcu zrozumiało, jak ważne są tereny zielone? Na ścieżkach o dziwo nie było dużo ludzi. Dojechałem do fortu Winiary, a potem, już robiąc rozjazd, wróciłem do domu.
O mnie
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.
Komentarze