Dzień zaczął się jeszcze pochmurniej niż wczoraj. Nawet spadło kilka kropel, gdy ruszałem. Najpierw drogami, potem szlakiem, który zgubiłem i wpadłem znów na beznadziejne drogi o dużym ruchu. Każdego dnia coraz bardziej irytuje mnie sposób blokowania dróg przez Koreańczyków. Tak bezmózgich kierowców nie ma nawet w Polsce. Wróciłem na ścieżki wzdłuż rzek, którymi jechałem już przez resztę dnia. Trafiłem znów na znajomą trasę. Szlak za to zrobił się żółty od kwiatów nachyłka (być może wielokwiatowego).
Dojechałem do miasta Sejong, które miało stać się nową stolicą Korei, zastępując przeludniony Seul. Przejechałem się po kilku uliczkach tego zaplanowanego miasta. Nie różni się wiele od innych koreańskich miast. No, może poza brakiem bazy noclegowej. Wjechałem na unikalną drogę dla rowerów ulokowaną pomiędzy dwoma nitkami drogi krajowej. Nad drogą znalazły się panele fotowoltaiczne. Do tego hałas emitowany przez auta, wznoszony pył, nudna droga bez widoków i miejsc na postój. Zdecydowanie ciekawostka, a nie szlak do jazdy. Jeszcze słońce wyszło zza chmur i zaczęło przypiekać, a cienia było jak na lekarstwo. Na szczęście to był ostatni odcinek zanim dotarłem do hotelu.