Początek dnia był nawet obiecujący, bo niebo pokrywały jeszcze grubsze chmury niż wczoraj. Długo jednak się nie nacieszyłem, bo na podjeździe wyjrzało słońce. Wybrałem krótki dystans po wczorajszym zakręconym maratonie, tym razem bez tunelów, ale podjazdów nie udało się uniknąć. No dobrze, mogłem pojechać wzdłuż rzeki czy po dawnej linii kolejowej, ale tamte rejony już znałem, chciałem odkryć coś nowego.
Byłem prawie u celu, gdy po zjechaniu do doliny ukazało się granatowe niebo. Wkrótce potem zaczęło padać. Schroniłem się na przystanku autobusowym i przeczekałem opad. W następnej wiosce ulice były suche, więc gdybym tylko jechał szybciej, to nawet nie musiałbym tracić czasu na postój. W miasteczku Hongcheon próbowałem swoich sił ze znalezieniem bankomatu. Dopiero piąty potrafił mnie obsłużyć. Już nie wspominając o liczbie odwiedzonych pralni, by znaleźć samoobsługową, czyli szybką i tanią. To nie jest kraj przyjazny turystom.