Rano padało, ale potem się przejaśniło. Pojechałem na miasto. Było chłodno i z dużą dawką chmur. Pojechałem kawał drogi Wartostradą, potem nad Maltą ruszyłem w kierunku rogatek miasta, ale gdzieś źle skręciłem i popłynąłem z prądem w kierunku centrum. We Franowie zapomniałem o nieprzyjaznym układzie dróg i zrobiłem dużo zygzaków, zanim się stamtąd wydostałem. Na ostatniej prostej do domu zaczęło padać. Schowałem się i przeczekałem to, ale zostało dużo kałuż. Zachodzące słońce sprawiło, że chmury „zapłonęły”.