Mimo prognozy podobnej do tej na wczoraj, dzień zaczął się upałem. Planowałem krótką wycieczkę, ale wybrałem nocleg nieco dalej. Musiałem więc przecierpieć jazdę w wysokiej temperaturze.
Pojechałem do zamku. Zostawiłem rower na ukrytym parkingu i rozejrzałem się po okolicy. Wszedłem do Kōunkaku, ponad 100-letniego budynku wybudowanego w stylu europejskim. Już czuć, że zbliżam się do Kyūshū. Jeszcze rzuciłem okiem na wieżę zamkową, jedną z nielicznych zachowanych w oryginale, na którą wstęp jest płatny.
Droga wzdłuż jeziora Shinji-ko nie należała do najprzyjemniejszych. Już pomijając upał – brakowało pobocza, a do tego ruch był bardzo duży. Za jeziorem dopiero trafiłem na rzekę z drogą dla rowerów biegnącą po wale.
Centrum miasta Izumo, jak i wszystkie centra miast, to piekło. Niektóre drogi były nawet znośne, czego nie można powiedzieć o upale. Lał się z nieba i z asfaltu. Najchętniej zatrzymywałbym się przy każdym sklepie na coś chłodnego.
Znów znalazłem się nad Morzem Japońskim. Nie wiedzieć kiedy na niebie pojawiły się chmury, a od czasu do czasu nawet pokropiło. Upał jednak nie ustępował.
Nadmorskie miasto Ōda przygotowało dla mnie komplet atrakcji. Co prawda linia brzegowa nie wyglądała najciekawiej z drogi, po której jechałem, ale sama droga wypełniona wzgórzami i górami, a także dużą liczbą aut spowolniła moją jazdę. Do tego wszystkiego kilka razy pojawił się chwilowy deszcz. Zaskakujący był odcinek drogi, obok której stała darmowa autostrada (rzadkość w Japonii, ale w tym rejonie minąłem już kilka wjazdów bez opłat). Ruch na krajówce zamarł. Mogłem usłyszeć naturę i nawet zacząłem obawiać się, czy na drodze nie stanie mi jakiś egzotyczny zwierz, ale dojechałem do domu gościnnego bez takich spotkań.