Zaczęły się nieznośne upały. Chciałem dzisiaj wyjechać wcześnie rano, ale nie udało mi się i już po kilkudziesięciu kilometrach czułem powolne wyparowywanie energii.
Nie chciałem jechać daleko. Wolałem zrobić szybką pętlę przed południem, zanim temperatura naprawdę dałaby się we znaki. Skierowałem się najpierw na Szamotuły. Standardowa droga, więc bez rewelacji. Potem uderzyłem na Oborniki, bo wcześniej tamtędy nie jechałem. Nie był to najlepszy wybór, ponieważ wzdłuż niej ciągnęły się tragicznej jakości drogi dla rowerów. Miara się przebrała, gdy wpadłem w taką dziurę, że prawie poleciałem na twarz. Zjechałem na ulicę i ignorowałem wszelkie znaki postawione przez pojebanych ludzi. O ile to jeszcze ludzie.
Dojechawszy do Obornik, miałem dość. Skierowałem się na dworzec kolejowy. Gdy go w końcu odnalazłem, okazało się, że mam szczęście, bo pociąg odjeżdżał w przeciągu pięciu minut. Był jeden problem – nie miałem gotówki. Wyjrzałem na ulicę, ale nie dostrzegłem bankomatu. Pojechałem w jego poszukiwaniach aż do centrum. Podobną sytuację miałem w Koźminie Wielkopolskim, z tym że wtedy zdążyłem. Do kolejnego pociągu były 2 godziny. Pojechałem nad jezioro, które zauważyłem podczas wcześniejszych poszukiwań dworca. Na plaży było niedużo ludzi. Miałem na sobie sandały, koszulkę i kolarki. Te ostatnie musiały mi zastąpić kąpielówki. Woda była bardzo przyjemna, choć pozostawiała brunatny nalot na włosach. Przesiedziałem w niej ponad 2 godziny z przerwami, żeby się rozgrzać. Przyznam się, że nie umiem pływać i próbowałem ze wszystkich sił się nauczyć. Nie jest to proste. Nie wiem, jak to przychodzi z innym z taką łatwością. Jeśli upały nadal takie będą, to zacznę częściej jeździć nad wodę. Może następnym razem bliżej, a może gdzieś dalej.
Ostatecznie nie wybrałem najłatwiejszej opcji powrotu do domu pociągiem i ruszyłem na południe bez koszulki, susząc się i wyrównując opaleniznę rowerową. Nie mogę pozbyć się nieopalonych miejsc na twarzy po paskach od kasku. Na szczęście wybrałem lokalne drogi i mogłem bezpiecznie jechać z gołą głową. W połowie drogi do Poznania ciemne chmury spowiły niebo i skończyło się słońce. Temperatura zaczęła spadać do przyjemnego poziomu. Zanosiło się na deszcz, jak prognozowało meteo.pl. Na szczęście dotarłem suchy, a deszcz zaczął ciapać dopiero wieczorem. Przez okno zaczął wtedy wiać taki przyjemny wiatr.
Na pewno kilka osób ucieszyłby fakt, że nie mam stopki w rowerze. Zaczęło się to tak, że od kilku dni z tylnego koła uciekało powietrze, jednak wystarczyło raz dziennie dopompować dętkę i mogłem dalej jeździć. Miałem wczoraj chwilę, żeby to zbadać, ale żadnej dziury nie znalazłem. Wciąż ona tam jest, bo dzisiaj powietrze też zeszło. Przy okazji chciałem nasmarować zawias w stopce, bo mocno hałasował. Coś mnie jednak podkusiło, żeby odkręcić pewną śrubę. Wszystko wyczyściłem, nasmarowałem i pojawił się problem, bo ani rusz nie udało mi się z powrotem zakręcić śruby, a wszystko przez dwa niezależnie ruchome elementy. Tak wylądowałem bez stopki. Miałem nadzieję zdążyć kupić nową dzisiaj przed zamknięciem sklepów, ale zrobię to jutro.