Dzisiaj postanowiłem pojechać do Margonina. Nie wyrysowałem żadnego planu. Po prostu pomyślałem, że dobrze będzie zajechać w kilka miejsc i przebyć odcinek, który omyłkowo zaznaczyłem na ściennej mapie jako przebyty. Wycieczka miała być pętlą, ale tylko z początku.
Po godz. 10 było nawet ciepło. Aż 4 °C w słońcu. Wiało ze wschodu, ale nie jakoś mocno. Rękawice wiosenne zmieniłem na zimowe po kilku kilometrach jazdy w kierunku puszczy Zielonka. Po wjechaniu do lasu od razu zero stopni, ale duża ilość piachu rozgrzewała mnie do samego końca. W Niedźwiedzinach napotkałem zagrodę z osłem, baranem i jeszcze kilkoma zwierzakami. Zupełnie jak w Duninie pod Legnicą. Szkoda, że zgraja była zajęta jedzeniem. W międzyczasie minąłem jegomościa na spacerze z psem, choć nie wiem, czy spacer jest właściwym określeniem. Ów jegomość jechał autem. Dla wyjaśnienia dodam, że pies biegł przed pojazdem.
W terenie jechało się ślamazarnie. Na asfalcie mogłem odpocząć, przynajmniej dopóki wiatr nie zaczął wiać poza zabudowaniami. Przynajmniej temperatura podskoczyła. W Skokach przykra niespodzianka. Wzdłuż nowego asfaltu zrobili zakaz wjazdu rowerem i obok wąskie drogi dla rowerów. Dobrze, że z asfaltu. Szkoda, że dowalili progi zwalniające. Bliżej centrum asfalt zamienił się na standardową kostkę brukową i niebezpiecznie blisko umieszczone dojazdy do posesji. Na znaku drogowym Skoki „chwalą się”, że są miastem prorowerowym. Kpina.
Znów wjechałem w teren. Miałem to szczęście, że od puszczy (choć z przerwami) jechałem Cysterskim Szlakiem Rowerowym. Później szlak przepadł. Jest to szlak typu pętli, dlatego spróbuję go kiedyś przejechać w całości. Kilku miejsc leżących przy nim jeszcze nie widziałem.
Chyba nie potrafię uczyć się na błędach. Powoli robiłem się głodny, a w plecaku nie miałem niczego do jedzenia (poza wodą). Gdy w końcu spotkałem sklep, to okazało się, że nie mam przy sobie gotówki, a do płatności kartą brakowało mi dużo. Głodny, zrobiłem zakupy dopiero w Margoninie. Pełen energii – albo raczej z pełnym brzuchem – szarpnąłem się na dodatkową gminę i ruszyłem do Szamocina. Stamtąd zaś do Chodzieży. Miałem jechać z wiatrem, ale ten najwidoczniej ucichł. Już jadąc do Margonina, widziałem farmę wiatrową, na której naliczyłem tylko 5 aktywnych wiatraków. Podobno to największa farma w Polsce, więc mnie dziwiło, że jest tak mało aktywna.
Miałem dziwnie dość tej wyprawy. Chciałem już wrócić do domu, zjeść kolację, odpocząć i pójść normalnie spać. Dojechałem do dworca kolejowego w Chodzieży, dowiedziałem się, że mam ponad godzinę do pociągu i, wahając się chwilę, ruszyłem do Budzynia. Zaczął zapadać zmierzch, ja opadałem z sił, a w oddali widziałem toczący się pociąg – mój pociąg. W Budzyniu zaczęła się wyczerpywać bateria w telefonie do nagrywania tras. Zawróciłem do dworca kolejowego i rzuciłem okiem na rozkład jazdy, na którym do pociągu miałem prawie 2 godziny. Znów było mi szkoda czasu, a i temperatura spadła poniżej zera, stąd też nie było mi na rękę tak tam stać. Niestety najkrótszą drogą do Rogoźna okazała się droga krajowa, ale pojechałem nią. Nie była to zła decyzja. Poza kilkoma niebezpiecznymi odcinkami zaprojektowanymi przez baranów, droga była wygodna, pobocze szerokie.
Zrobiło się jeszcze chłodniej i temperatura wynosiła od -3 °C do -1 °C. Przestawałem czuć dłonie, gdy wpadłem na pomysł założenia drugiej kurtki. Była ona błogosławieństwem, bo nie dość, że zrobiło mi się ciepło w tors, to odzyskałem sprawność w rękach (ręce trzymałem w rękawach). O dziwo na stopy nie narzekałem, mimo że założyłem lekkie adidasy.
Tuż przed Rogoźnem trafiłem oczywiście na szczyt inteligencji miejscowych inżynierów – szatański zakaz wjazdu rowerem i droga dla rowerów po lewej stronie za głębokim rowem, bez możliwości wjazdu na nią. Jak tu legalnie się przedostać? Wjeżdżając do rowu, niszczysz zieleń, jadąc prosto, łamiesz zakaz. Barany.
Zrobiłem rozjazd, bo akurat miałem 20 minut do pociągu i pomyślałem, aby poszukać czegoś na kolację. Na stację wróciłem na 4 minuty przed przyjazdem pociągu. Już go widziałem, gdy przypomniałem sobie, że nie mam gotówki. Co zrobić? Biedociągi nie obsługują kart płatniczych, w pobliżu brak bankomatu, narażać się na mandat też nie chciałem, a był to ostatni pociąg. Nie wsiadłem, spojrzałem na mapę i ruszyłem na południe. W domu znalazłem się po północy.