Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

rowery / Trek

Dystans całkowity:78780.42 km (w terenie 7615.96 km; 9.67%)
Czas w ruchu:3278:21
Średnia prędkość:18.81 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:457369 m
Maks. tętno maksymalne:165 (84 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:226193 kcal
Liczba aktywności:934
Średnio na aktywność:84.35 km i 4h 00m
Więcej statystyk

Pętla przez Słup

  53.89  02:22
Ach, tak to już jest. We wtorek dopadło mnie słodkie lenistwo po dwóch z rzędu dniach dłuższej jazdy i nie wyszedłem na rower. Wczoraj, mimo szczerych chęci na wycieczkę wieczorną, zaczęło padać i tak dopiero dzisiaj mogłem sobie pozwolić na krótką wycieczkę pod Legnicą. W sumie nie była taka krótka, bo nie mogłem się powstrzymać :D
Wybrałem za cel Słup, bo wiatr wiał z południa. Uznałem, że jakoś przecierpię jazdę w kierunku gór. W sumie nie było tak źle. Ponad 20 km/h na prostych wyciągałem.
Koło zalewu odbiłem do wsi, bo chciałem zbadać jedną drogę, którą jeszcze nie jechałem. Zdziwiłem się, gdy wyjechałem na betonowe płyty, którymi zwykle podjeżdżamy grupą w drodze do Męcinki. Może innym razem będę miał więcej szczęścia.
Zatrzymałem się przed drogą powiatową, żeby namyślić się dokąd jechać dalej. Przyszło mi do głowy Pomocne przez Górzec, a później Chełmiec szutrami również przez Górzec. W Męcince już się rozmyśliłem i uderzyłem na Jawor, z którego chciałem wrócić przez Legnickie Pole do domu. Moje niezdecydowanie wynikało ze złego stanu napędu rowerowego. Łańcuch dzisiaj zaczął strasznie przeskakiwać, a jego apogeum przypadało na drogę od Słupa aż do domu. Najgorzej było na podjazdach i jeździe poniżej 20 km/h... Myślę, że w najbliższych dniach zaciągnę maszynę do serwisu. Przejechałem prawie 10 tys. km i nie stosowałem się do żadnych porad ratunkowych odnośnie prawidłowej konserwacji łańcucha. Chcę spróbować metody trzech łańcuchów, aby utrzymać napęd w sprawności przez dłuższy okres. Brakuje mi tylko małego warsztatu, w którym mógłbym dłubać przy rowerze nie zważając na brak wentylacji czy brudzące się przedmioty w mieszkaniu.
W Jaworze zgubiłem się, przez co okrążyłem całe miasto nim trafiłem na drogę do Godziszowa. A ja myślałem, że już znam to miasto. Może to zmierzch mi namieszał w głowie? Bądź co bądź jechałem dalej, a ponieważ miałem już z wiatrem, to na liczniku nie schodziłem poniżej trójki z przodu prędkościomierza (pomijając podjazdy, rzecz jasna).
Zamiast Gniewomierza wybrałem Księginice. Prace nad elektrownią wiatrową prą do przodu. Jeden słup już stoi, a wiatrak leży pod nim, czekając aż go usadowią na miejscu. Olbrzymie ma ramiona, fascynujące :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Chocianów)

  91.15  04:36
Znów ze względu na kierunek wiatru (tym razem południowo-wschodni) miałem do wyboru dwa miasta – Jaworzynę Śląską i Chocianów. Ponieważ wczorajsza wycieczka mnie wymęczyła, to byłem skłonny wsiąść do pociągu i dojechać do Jaworzyny Śląskiej. Uznałem jednak, że nie chce mi się czyścić roweru i wybrałem przeciwny kierunek.
Zaplanowałem najpierw dostać się do Chocianowa z wiatrem w plecy, a później lasami wrócić do domu. Oczywiście leśne drogi są wciąż pokryte śniegiem i błotem, ale wyjścia nie miałem, bo nie przepadam za wiatrem.
Tuż przed wyjściem skontaktowała się ze mną koleżanka. Postanowiła również wyjść na rower, a że mój plan przebiegał obok jej okolic, to zmieniłem trasę wycieczki, aby przejechać kilka kilometrów w towarzystwie. Obliczając, że do Jaroszówki będę miał 20 km, umówiliśmy się tam na godzinę później.
Na początku zabłądziłem w Legnicy. I tak zamiast dojechać do Działkowej, to nie chciało mi się wjeżdżać na skrzyżowanie i dojechałem do celu okrężną drogą. Ponieważ było z wiatrem, to jechało mi się nawet szybko aż do Ulesia, w którym miałem wjechać na nieznaną mi drogę. Trasę do Chocianowa wyznaczyłem z Google Maps, a te pokierowały mnie nawet dobrze, tylko ja zamiast skręcić w lewo, to skręciłem w prawo. Jak już się zorientowałem, że nie jadę po szlaku, to próbowałem improwizować. Zakończyło się to jazdą po błocie i widoku jak na zdjęciu niżej. Musiałem zawrócić (pod wiatr) i zrobić dłuższą drogę. Jechałem jak szalony, bo na liczniku miałem 27-32 km/h. Do Jaroszówki dojechałem spóźniony, ale ze średnią 24 km/h. Już dawno takiej średniej nie miałem :D
Wolnym tempem przejechaliśmy się od sklepu do sklepu, podziwiając zbliżającą się wiosnę. Ruszyłem w kierunku mojego celu, zatrzymując się jeszcze na chwilę pod kościołem pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Rokitkach, bo jakoś mnie zachwycił od strony południowej. Niestety z placu przed świątynią nie było już widać tego, co z daleka, a nie miałem ochoty wracać się, żeby zrobić zdjęcie.
Mijając jeszcze jednostkę wojskową w Borach Dolnośląskich, dotarłem na miejsce. Jest tam pałac, który znajduje się na terenie prywatnym i możliwe, że kiedyś zostanie odnowiony. Póki co porządku pilnuje tam pies, który pozwolił mi, abym zrobił zdjęcie. Zerknąłem jeszcze na tabliczkę informacyjną w tamtejszym parku i dowiedziałem się, że miasto ma 2 zabytki. Poza wspomnianym pałacem jest jeszcze kościół na rynku, który też zobaczyłem. Odpocząłem na ławce, nabrałem sił i ruszyłem w dalszą drogę. Najpierw asfaltem w kierunku Lubina, a później drogą pożarową po śniegu, błocie i kałużach. Jak tylko wydostałem się z lasu, to zaczęła się męcząca jazda pod wiatr. Już sam nie wiem co jest gorsze – czy błoto, czy wiatr :D
Dojeżdżam do kolejnej drogi, tym razem bez śniegu. Wita mnie nabity na pal zdechły lis. Chyba ktoś nie lubi przejezdnych. No ale nikt nie wyskoczył ze strzelbą, to nie było źle. Dojechałem do leśnej czwórki, której część pokonałem wczoraj. W Bolanowie zobaczyłem dwa Rosomaki. Ciekawe kto trzyma na podwórzu takie maszyny.
Przejechałem drogę leśną nie poznając skrzyżowania z wczoraj. Śnieg szybko topnieje. Z jednej strony dobrze, bo mniej będzie rowerem rzucać, ale z drugiej źle, bo jest grząsko.
Jeszcze zaliczyłem teren za Raszówką i aż do Pawic. Na liczniku dobijało 90 km. Nie wziąłem ze sobą oświetlenia, więc bałem się nie zdążyć przed zmierzchem do domu. Gdyby nie to, wtedy może nawet dokręciłbym do setki.
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, ze znajomymi, rowery / Trek

Pętla przez Chojnów

  70.52  03:53
Słońce wyjrzało zza chmur. Kolejny dzień przecierania nowych szlaków, tym razem skierowałem się do Chojnowa. Zakończyli tam rewitalizację rynku, toteż chciałem zerknąć jak to wygląda. Obrałem ten kierunek oczywiście z powodu północno-zachodniego wiatru. Najpierw przedrzeć się pod wiatr między drzewami, a później z wiatrem wrócić do Legnicy.
Ruszyłem jak zwykle terenem na północ. Droga coraz bardziej przejezdna, tylko momentami nadal podmokły grunt i ciężej się jedzie. Pomyślałem, żeby nie wjeżdżać na drogę pożarową nr 11, tylko pojechać drogą, którą chyba jeszcze nie jechałem. Jestem przekonany, że w Dobrzejowie wyjeżdżałem z oczyszczalni Osadnik II, ale jak i kiedy ja się tam znalazłem, to nie mam bladego pojęcia.
O ile droga na zachód była przejezdna, to już na północ – gdy wjechałem do lasu – zaczęło się błoto śniegowe. A do tego kałuże, przez które przemoczyłem jeden but. Dobrze przynajmniej, że wziąłem cieplejsze buty, bo wróciłbym szybko do domu...
Dojechałem do drogi pożarowej nr 10, ale pomyślałem, że skoro Google już wybrało dla mnie taką trasę, to pojadę dalej. Niestety znów po śniegu. Dziesiątką przejechało więcej aut, toteż droga była bardziej atrakcyjna, ale ja się uparłem. Nie wiem co mnie tak ciągnie do błotnych kąpieli.
Przez Raszówkę i krajową trójkę dotarłem do drogi pożarowej nr 4. Sądziłem, że będzie bardziej przejezdna, ale najczęściej jechało się po czymś takim, co widać na zdjęciu niżej. Przebolałem całą jazdę, ale ze średniej 22 km/h (przy wyjeździe z Legnicy) zrobiło się marne 17. Uradowany, że dotarłem do miejscowości Lisiec zapomniałem, że mam jechać prosto. To tylko dodatkowy kilometr, ale ja już powoli czułem się zmęczony i myślałem wtedy, że wolałbym walkę z wiatrem od tego białego błota...
Dojechałem w końcu do Chojnowa – prosto na Rynek, żeby usiąść i odetchnąć. Niestety zabrałem ze sobą tylko jeden baton, który został mi z ostatniej wycieczki i nie najadłem się za bardzo. Trzeba będzie zaopatrzyć się w jakieś pieniądze następnym razem jeśli znów zapomnę o prowiancie.
Z Chojnowa wyjechałem niewłaściwą drogą, bo nie spojrzałem na mapę, tylko jechałem prosto. Nie przyszło mi do głowy, że na Legnickiej skręciłem i już nie kierowałem się na południe. Dopiero zauważywszy drogę kierującą się nazbyt na zachód, sprawdziłem czy jestem na właściwym szlaku. Skorygowałem kurs na południe. Niestety prognoza pogody się nie sprawdziła, bo wiatr zamiast wiać mi w plecy, to wiał w twarz i tak do Łukaszowa. Tak przy okazji zauważyłem, że sukcesywnie są demontowane nieczynne torowiska. Szkoda, że tak niechlujnie i zostawiają tory wtopione w asfalt na przejazdach.
Skończyła mi się woda, byłem coraz bardziej głodny, momentami czułem się jakbym odpływał... Planowałem przejechać przez Wilczyce i Szymanowice, ale w tej sytuacji wolałem jak najszybciej znaleźć się w domu przy talerzu pożywnego jedzenia. Pojechałem więc drogą powiatową, zatrzymując się kilka razy na odpoczynek. To nie do końca była udana wyprawa.
Podsumowując moją wczorajszą wizytę na MTT we Wrocławiu, to obłowiłem się w 34 mapy, 46 różnorakich przewodników i informatorów oraz kilkadziesiąt innych biuletynów, kart informacyjnych, reklam. Większość z nich jest dla mnie bardzo cenna. Szkoda, że nie pojawiły się przedstawicielstwa województw pomorskiego i lubuskiego, bo nie mogę dostać w księgarniach mapy tego pierwszego. W każdym razie impreza udana, może w przyszłym roku odwiedzę targi również dla autografu kogoś znanego :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Malczyce)

  60.14  02:51
Koniec obijania się. Zimy ostatnie podrygi, ale nikogo to nie przeraża, bo dobry kolarz po prostu jeździ :P Przez święta odpocząłem, ciut się rozleniwiłem, ale to nie było przeszkodą do tego, żeby w wolnej chwili wyjść na rower.
Ponieważ moja mapa za bardzo skupia się w małej odległości od Legnicy, to postanowiłem odwiedzić dziś Malczyce i sprawdzić tamtejszą przeprawę rzeczną, ale o tym później.
Zgodnie z prognozą pogody wybrałem się pod wiatr przez Ziemnice. W Grzybianach niestety nie skręciłem we właściwą drogę, bo sądziłem, że jadę dobrze i przez to musiałem nadrobić jakieś 2 km, a w dodatku straciłem trochę czasu jadąc prawie 4 km terenem. Na szczęście nie było aż tak dużo błota, żebym musiał teraz siedzieć i pucować mój rower.
Temperatura przez cały dzień wahała się wokół trzech stopni Celsjusza. Optymalnie jak dla mnie, zwłaszcza, że włożyłem cieplejsze buty, bo nie chciałem w trakcie zawrócić. Narzekać mogłem jedynie na postoje, bo po nich robiło się zimno.
Przed podróżą zainstalowałem w telefonie aplikację Traseo, dzięki czemu miałem podgląd na swoją pozycję na mapie i nie raz mnie to uratowało przed zbłądzeniem. Możliwe, że gdybym miał tylko papierową mapę, to też poradziłbym sobie, ale skoro można sobie ułatwić życie, to po co przedłużać podróż?
Z Wągrodna do Lasowic miał być teren. Choć od kilku lat znajduje się tam asfalt (nie jest on już w najlepszej kondycji), to mapy OSM.org czy Demartu wskazują na drogę gruntową. Zdecydowanie brakuje jakiegoś scentralizowanego systemu informacji publicznej, który umożliwiłby wgląd w takie dane.
Jeszcze przedostać się przez drogę krajową i jestem w Malczycach. Nie wiem gdzie się zaczęły, bo nie minąłem żadnego znaku drogowego, ale szybko do nich dojechałem. Raptem 30 km miałem na liczniku pod tamtejszą cerkwią. Z tablic informacyjnych dowiedziałem się paru rzeczy o Malczycach. Między innymi tego, że jest tam stocznia. Obejrzałem też trasę Rowerowego Szlaku Odry, a przynajmniej regionalnego odcinka tej trasy, i tak sobie myślę, że ja tym szlakiem od strony wschodniej Odry jechałem. Co prawda nie jest to wygodna droga i potrzebny jest porządny MTB, ale chyba skuszę się, aby przejechać chociaż ten regionalny odcinek :)
Ruszyłem na północ... Niestety przez brak widocznego słońca nie była to północ, więc zawróciłem i, zauważywszy drogowskaz "Stocznia", zjechałem na drogę terenową i mijając mostek na Średzkiej Wodzie dojechałem do stoczni. Mimo że nie było żadnego zakazu wstępu, to zawróciłem. Nawet dobrze, bo i tak był to ślepy zaułek. Wróciłem drogą, która wiodła pod górę i wyjechałem pod cerkwią. Dopadłem tam jeszcze jedną tablicę informacyjną o tej budowli i architekcie Hansie Poelzigu.
Zatrzymałem się jeszcze przy przeprawie promowej, do której zmierzałem już na początku, gdy kierowałem się na północ. Przeprawa jest niestety nieczynna od czasu przeprawy pewnego cyrku, który kilkadziesiąt lat temu jechał z lub do Wołowa. Podczas przeprawy barka zatonęła, a wraz z nią ptaki z tego cyrku. Dziwne, że nie mogę znaleźć tych informacji w internecie, który jest podobno skarbnicą wiedzy. Zdaje się więc, że trzeba nierzadko samemu odwiedzać pewne miejsca, żeby móc przeczytać o rzeczach, które są dla świata nieznane.
Po zrobieniu zdjęć zacząłem szybko się stamtąd ewakuować, ponieważ przestraszyłem się dwóch młodzieniaszków, którzy szli w moim kierunku. Udawałem, że ich nie widzę, ale wiedziałem, że z moim nadwyrężonym napędem nie mógłbym uciekać. Dużo strachu o nic, bo tylko mnie minęli, witając się i pytając czy nie chcę telefonu za 30 zł :D
Powrót szedł mi leniwie. Czułem, że jestem wyczerpany, choć droga była prawie płaska. Martwiłem się o stan nawierzchni drogi przed Szczedrzykowicami, jednak chyba dawno tamtędy jechałem, bo droga jest w porządku. A może pomyliłem ją po prostu z drogą wiodącą z Jaśkowic Legnickich do Kunic? Ta jest bowiem mocno nadwyrężona. Do tego stopnia, że pewne odcinki oblali asfaltem na nowo. Szkoda tylko, że wycinają stamtąd przydrożne krzaki. Było to dobre schronienie od wiatru. No ale bezpieczeństwo ważniejsze – nigdy nie wiadomo z którego krzaka mogła wyskoczyć dziczyzna.
Trwają Międzynarodowe Targi Turystyczne we Wrocławiu. Uznałem, że pojawię się w ich drugim dniu. Jedynie sobotni program mnie przyciągnął, więc plan na jutrzejszy dzień już mam :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Przez błoto i lód

  34.91  02:04
Myślę, że to byłoby tyle w temacie wycieczek w teren. Dopóki nie będzie ciepło, dopóty jazda po takich drogach nie będzie przyjemna – dla mnie.
Wybrałem się jak zwykle pojeździć po osłoniętych od wiatru drogach, a jest to możliwe wyłącznie w lasach na północ od Legnicy. Temperatura na moim komputerze rowerowym wahała się od 1,5 do 3 °C, wiatr wiał mroźny, a słońce zanurzało drogi w błotnistej mazi, która wciągała rower jak bagno.
Postanowiłem, że dzisiaj sprawdzę drogę pożarową nr 10, więc dojechałem do niej, choć w lesie drogi są pokryte lodem i trzeba było uważać, żeby nie stracić równowagi. Dzisiaj miałem szczęście nie doświadczyć poślizgu.
Dojechałem do krajowej trójki, przedostałem się przez nią pośród pędzących blachosmrodów (podoba mi się to słowo – nie podoba mi się smród) i pojechałem po kilkucentymetrowej warstwie nieubitego śniegu. W końcu, po minięciu kilku rozwidleń, skręciłem za ciągnącym się śladem kół i znalazłem się w Głuchowicach, choć jeszcze o tym nie wiedząc. Chyba podczas jesiennej wizyty w tych lasach tędy się przedzierałem. Na tamten czas droga była bardzo piaszczysta, teraz przejezdna zmarzlina. Tak przy okazji to jest odcinek żółtego szlaku dookoła Legnicy. Mapka dostępna w internecie jest więc niedopracowana.
Jazda tą drogą była najcięższą z całego dnia. Połowę drogi do krajówki przeszedłem. Chyba energia ze mnie wyparowała. Nie mogłem zrzucić biegu, bo zamarzła najmniejsza zębatka suportu, a na skuwanie lodu nie miałem ochoty.
Po drugiej stronie trójki doszedł czerwony szlak rowerowy, ale skupiałem się bardziej na omijaniu lodu niż na drzewach i znaki gdzieś odbiły po drodze. Jak dojechałem do skrzyżowania dróg pożarowych nr 10 i 11, to nie wierzyłem, że nie zorientowałem się o przejechaniu tej samej drogi drugi raz. Chyba zmęczenie mi to utrudniło.
Przejechałem przez Miłogostowice, żeby odrobinę urozmaicić trasę, a później jeszcze wskoczyłem na drogę pożarową nr 6, ale że było dużo śniegu, to szybko wydostałem się z lasu. Musiałem pozbyć się trochę lodu, bo małe kółko tylnej przerzutki już się nie kręciło. Od razu lżej :D Jeszcze parę kilometrów walki z wiatrem i ulicznym smrodem, i jestem w domu.
Włożyłem dzisiaj moje stare zimowe buty i było mi w nich po prostu ciepło! Dlaczego ja częściej w nich nie jeździłem? Będę pamiętał podczas kolejnej zimy, żeby zamienić przewiewne espedeki na bardziej szczelne zimówki.
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Mróz w Miłoradzicach

  40.90  01:57
Czekałem na taką pogodę – niska temperatura, która zmrozi błoto do stanu przejezdnego. Nie sądziłem jednak, że będzie aż -20 °C. Odczekałem do południa i ruszyłem. Na komputerze rowerowym temperatura wskazywała od -6 do -3 °C, więc nie tak źle.
Zacząłem od pomylenia drogi na północ, ale na szczęście szybko się zorientowałem, bo w Parku Miejskim. Polną drogą do Pawic i dalej znanymi ścieżkami do Raszówki. Przed podjazdem pod Lipinką nie mogłem zrzucić biegu z przodu. Przerzutka zamarzła. A po dwóch kilometrach stwierdziłem, że trzeba zrzucić trochę balastu i skuć lód z roweru. Jakieś 2 kilo lżej :D
Do Miłoradzic jechało się źle, bo teren otwarty i mroźny wiatr wiał w twarz. Nie miałem ze sobą mapy, a przed wyjazdem też nie obrałem żadnej drogi, toteż skręciłem na Buczynkę. Dobrze zrobiłem, bo za daleko pojechałbym, a zaczynały mi przemarzać stopy.
Jak przyjemnie się jedzie i, patrząc na różne miejsca, wspomina przejechane szlaki... Szkoda, że tak nie było po wyjeździe z drogi leśnej. Najpierw poszukując nazwy miejscowości patrzę na numery domów. Ten, na który spojrzałem mówił mi, że jestem w Szczytnikach Dużych, tylko że ja żadnych takich nie pamiętam! No nieważne, jadę w stronę słońca i trafiam na przejazd kolejowy, który mi utkwił w głowie. Ja już tędy jechałem! Potwierdził to znak wyjazdu z miejscowości: Szczytniki nad Kaczawą. Czyli kiedyś ta miejscowość nazywała się inaczej. Wracam więc do domu, zatrzymując się jeszcze raz po drodze, aby usunąć lód z roweru (nie chcę kałuż w domu). Czekam na wiosnę, bo drogi leśne są wciąż ośnieżone, a przejechałbym już szlak dookoła Legnicy, bo tak kusi :D
Kategoria Polska / dolnośląskie, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Wycieczka rowerowa (Budziszów Mały)

  59.49  02:37
Zwiedzać świat zacząć czas :) Moja mapa Dolnego Śląska jest pomazana na południe od Legnicy dzięki wycieczkom w góry i na pogórza oraz na północ od moich leśnych wojaży. Postanowiłem więc zacząć eksplorować wschód i zachód. Dzisiaj pogoda pozwoliła na to, więc – wykorzystując zmienny wiatr – obrałem trasę na Budziszów Mały.
Zakwasy po skurczach nadal trzymają, ale podczas jazdy rowerem ich nie czuć. Załadowałem do głowy mapę, spisałem na kartce miejscowości przelotowe i ruszyłem w południe, aby jeszcze złapać wiatr z północnego-zachodu. Najpierw znaną drogą przez Taczalin, a później już przez nieznane. Temperatura wynosiła 4,5 °C, ale pojawiło się słońce.
Za Legnicą jechałem średnio 25-26 km/h, choć wiał boczny wiatr. Zaczynam robić postępy, że tak zauważę :D
W Budziszowie Małym zajęło mi chwilę jedno skrzyżowanie, ale strzeliłem dobrze i pojechałem we właściwym kierunku. Najpierw upewnił mnie przy tym słup ze znaczkiem PKS z lat 50., który to powinien stać przy głównej drodze, a później sam wjazd do Budziszowa Wielkiego – miejscowość, przez którą planowałem przejechać.
Za Gądkowem miałem plan przejazdu albo przez Dobrzany i Wądroże Wielkie, albo przez Granowice i Mierczyce. Taki wybór był spowodowany tym, że pierwsza opcja przebiegała przez drogę gruntową. Jak się okazało – zrobiłem dobrze, bo droga jest teraz nieprzejezdna z tą ilością kałuż i błota. Dzisiaj zatem nie mogłem zatrzymać się na chwilę w Wądrożu Małym, ale za to widziałem tę wieś z dołu.
Zastanawiałem się czy nie pojechać przez Legnickie Pole, ale przed Lubieniem nie zjechałem w nawet ładną drogę terenową. Ta myśl powróciła przed Biskupicami, ale w tym wypadku już musiałbym zrobić większy dystans. Porzuciłem myśl i ruszyłem drogą krajową.
Choć temperatura w połowie drogi wynosiła 9 °C, to w miarę zbliżania się do Legnicy zaczęła spadać do 5,4 °C. Zmarzłem przez to w prawą stopę, czyli tę, którą słońce mniej ogrzewało. Niestety zima pojutrze wraca i mam ogromną nadzieję, że uda mi się jeszcze pojeździć przed wyjazdem na święta. Chociaż i tak widzę, że nie pobiję zeszłorocznego dystansu z marca. Zima w tym roku jest wyjątkowo kapryśna.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Bolesna jazda

  14.66  00:42
Jednak nie jest to mój szczęśliwy dzień mimo dobrych wyników na uczelni i sprzyjającej pogody. Plan wycieczki zmienił się szybko z nawet przyjemnej jazdy na bolesne doświadczenie. Może jednak od początku.
Na prawie 2 tygodnie pogoda zmieniła się z przyjemnego przedwiośnia na typowo marcową aurę. Od początku weekendu to się poprawia i dzisiaj postanowiłem wyjść na godzinę-dwie przed prognozowanym deszczem (który w tej chwili pada za oknami). Zaplanowałem przejechać się przez Koskowice, Kunice i wrócić przez Piątnicę. Temperatura i wiatr były optymalne (7,9 °C podczas wyjazdu i 5,2 °C podczas powrotu), choć przed jazdą, gdy wracałem z uczelni, zastanawiałem się czy aby na pewno to dobry pomysł, żeby wychodzić na rower. Od prawie tygodnia bowiem czuję się przeziębiony, a w ciągu tej zimy jeszcze nie chorowałem i martwi mnie, że może to wypaść na okres wiosenny.
Jechało się bardzo dobrze. Śnieg jest już w nielicznych miejscach (czyt. na drogach dla rowerów i czasami chodnikach). Mimo długiego odpoczynku miałem wysoką średnią prędkość... do czasu. Na rondzie Bitwy Legnickiej 1241 r. złapał mnie skurcz w lewej łydce. Okropny. Ostatni raz miałem go ponad rok temu. Jak już się pozbierałem, to pomyślałem, że jakoś dam radę z jedną sprawną nogą i... bach! Nie przejechałem dwóch metrów i skurcz w prawej łydce, dwa razy silniejszy niż wcześniejszy. To dopiero pech... Przeżyłem to jakoś. Jeszcze rano miałem tik powieki oka, ale nie sądziłem, że może to się aż tak skończyć. Przeklęte Tesco, bo tam ostatnio kupiłem magnez i teraz żałuję.
Z obolałymi łydkami nie mogę sprawnie chodzić do tej pory i będzie tak jeszcze kilka dni. Żeby jakoś wrócić do domu wsiadłem na rower i, omijając dziury (gdy trzęsło, wydawało mi się jakbym znów miał skurcz), wróciłem przez Bartoszów. Myślałem, że dam radę wykonać swój plan na dzisiaj, ale nic z tego – nogi mam jak z galarety, każdy postój był bolesny i lepiej było nie wydłużać sobie tej męki.
W czwartek w Lidlu był wysyp artykułów dla rowerzystów. Skorzystałem z tego i, kierując się zachwalanymi w internecie licznikami, kupiłem jeden marki Crivit. Bardzo mi się podoba, bo ma termometr, podświetlany wyświetlacz i działa na baterie CR2032, które można prosto kupić. Nie wiem czy dobrałem odpowiedni obwód kół, bo jakby o kilometr jest więcej na liczniku, ale dystans i tak podaję ze szlaku GPS, a na pozostałe dane nie ma ten szkopuł wielkiego wpływu. Zastanawia mnie tylko na jak długo wystarczą baterie. Mam nadzieję, że często nie będę musiał ich wymieniać.
Dostałem też dzisiaj nową, pojemniejszą baterię do smartfona, bo martwiłem się o długość czasu nagrywania tras. Mam nadzieję, że chińska podróbka nie okaże się wyrzuceniem pieniędzy w błoto, bo mój sprzęt jest jednym z najdłużej działających urządzeń na jednej baterii i dobrze byłoby, abym mógł się pochwalić jeszcze lepszymi osiągami.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Wieża nr 3

  71.64  03:55
Nie ufać pogodzie, nawet jeśli obiecuje ładne rzeczy. Zaplanowana wizyta na Muchowskich Wzgórzach wykonana w całości jak chciałem. No, może nie do końca, ale o tym później.
Ruszyłem parę minut po południu w kierunku Legnickiego Pola. Do podjazdu wykręciłem średnią 25 km/h. Dalej miałem pod wiatr. Jechałem czerwonym szlakiem rowerowym aż do Jawora. Tam odpocząłem sekundkę na Rynku, gapiąc się na mapę, żeby nie pojechać w niewłaściwym kierunku. Ogólnie cały przejazd przez Jawor poszedł mi łatwo. Chyba zaczynam coraz bardziej znać to miasto.
W Paszowicach zauważyłem 2 kościoły stojące blisko siebie. Wydawało mi się, że jeden z nich widziałem, przejeżdżając drogą równoległą do mojej, a drugi był ukryty za pierwszym. Pomyliłem ten pierwszy z kościołem w Chełmcu lub Piotrowicach.
Dojechałem do lasu, a w sumie wąwozu, w którym zalegało dużo śniegu i było chłodno. Im jechałem dalej było chłodniej i mniej wiosennie. Wokół Legnicy widać szczerą wiosnę, a tutaj ledwo przedwiośnie próbuje się przebić. Zadziwiająca pogoda. A ja takie plany zacząłem układać związane z górami... W ogóle ten podjazd do Lipy wydaje się być ładną alternatywą dla Chełmca czy Górzca. Jest o wiele łagodniejszy, choć dłuższy, ale coś za coś.
Dojeżdżam do Nowej Wsi Wielkiej, w której nie do końca wiem jak jechać. Plan, który tam postawili jest dosyć chaotyczny, ale wybrałem drogę w dół po kałużach. Po paru chwilach docieram do asfaltowej drogi leśnej i w końcu do pierwszych śladów leżącego śniegu. Pokonanie tej drogi nie było łatwe i mimo wielu prób wywrócenia mnie – dotarłem do rozdroża, na którym wszystko miało się zacząć. Odpocząłem i odnalazłem na mapie miejsce, od którego powinienem rozpocząć poszukiwanie szlaku. Wypadało na miejsce, w którym się znajduję i udało się. Problemem były śnieg i strumień na drodze. O ile wodę ominąłem idąc obok, o tyle ze śniegiem nic zrobić nie mogłem. Jazda w ogóle nie wchodziła w grę. Przejechałem się kilkanaście metrów dopiero w 2/3 dystansu na szczyt, bo zrobiło się płasko i o dziwo nie było śniegu. A tak, to co chwila postój, żeby wyciągnąć śnieg z butów czy uważanie, żeby nie stanąć w jakimś zagłębieniu pełnym wody i ukrywającym się pod śniegiem. Rower jak już nie dawał rady, to musiałem go nieść i tak nosiłem go z kilometr... Miałem moment, żeby zawrócić, ale nie lubię się poddawać. W końcu dotarłem na bazaltową górę. Wdrapałem się na wieżę, ale las urósł od momentu, gdy budowla została wybudowana i nie da się zobaczyć wiele.
Usłyszałem strzał, więc pomyślałem, że najwyższa pora się zbierać. Niestety nie udało mi się zjechać i musiałem prowadzić rower. Szlak się urwał i zabłądziłem, ale ponieważ było to zbocze, to schodziłem w dół, od czasu do czasu zjeżdżając po cienkiej warstwie śniegu. Wydostałem się z lasu na drogę, po której prawdopodobnie od kilku tygodni nic poza zwierzyną się nie poruszało, a w butach miałem tak mokro... Ruszyłem w kierunku zabudowań. Minąłem nawet szlak, którym powinienem zejść, ale dobrze, że zabłądziłem, bo miałbym problem jak przedostać się w tym miejscu przez strumienie. Tam dalej miałem to ułatwione, bo pod śniegiem był marny strumyczek.
W końcu asfalt. Ruszyłem w kierunku domu, żeby zdążyć przez zmrokiem i nie zamarznąć po drodze. Zaplanowałem taką trasę, aby nie jechać dwa razy tą samą drogą oraz aby pierwszy raz przejechać Górzec z Pomocnego do Bogaczowa. Niestety droga przez las nie jest utrzymywana zimą i zjazd nie był taki, jak sobie go wyobrażałem. Powyżej 20 km/h nie wchodziłem, a i tak było zimno. Lasy są dobre, ale na upalne lato. Dowiedziałem się chociaż nad czym pracowano tutaj jesienią i podoba mi się :)
Kategoria Polska / dolnośląskie, Park Krajobrazowy Chełmy, terenowe, kraje / Polska, rowery / Trek

Widokówka z Wądroża Małego

  47.92  02:08
Kolejny piękny dzień zachęcał, żeby wyjść na rower. Plan był, aby wyruszyć gdzieś z Bożeną, ale niestety nie wypaliło. Podejrzewam, że dzieci ją wysłały w kosmos, a szkoda, bo miło się z nią jeździło :P
Przeziębiłem się w sobotę na tym zimnie. Taki dzień przerwy na regenerację w sumie dobrze robi i będę tak jeździł w poniedziałki, środy i piątki. A w weekendy zobaczymy :D Prognoza pogody niestety przewiduje deszcze od czwartku, a planowałem już w ten weekend przejechać żółty szlak wokół Legnicy. Widocznie przełoży się to na przełom marca i kwietnia...
Pomyślałem, aby odwiedzić dzisiaj wzgórze w Wądrożu Małym. Ruszyłem na wschód. Zbyt wcześnie skręciłem w Koskowicach w prawo i coś mi mówiło, żeby skręcić na rozdrożu w lewo. Dobrze zrobiłem, bo za Taczalinem wjechałem do gminy Wądroże Wielkie. Wracając do tematu elektrowni wiatrowych, to mają powstać nie 2, a 22 wiatraki pod Księginicami. Pokaźna liczba.
Dojechałem do celu, żeby zrobić zdjęcie panoramy. Pomyśleć, że jeszcze w sobotę zalegał na tych polach śnieg. W Mikołajowicach stwierdziłem, że nie chcę wracać drogą, którą jechałem i ruszyłem na południe, dużo na południe aż do Snowidzy. W tamtejszym lasku stoi pewna budowla przypominająca starą wieżę, do której nie ma dostępu od strony, którą przemierzyłem. Jak wyczytałem w sieci, jest to pomnik niemiecki z tablicą datowaną na okres I wojny światowej. Jest to cmentarz wojenny leżący w parku pałacowym, co wyjaśniałoby ogrodzenie tego miejsca, choć już jakość ogrodzenia pozostawia wiele do życzenia.
Nie chciałem jechać do Jawora, więc skierowałem się w stronę domu. Nie jechałem też przez Legnickie Pole, bo nie chciało mi się robić podjazdu, a zresztą już tam byłem w sobotę. Prawie wszystkie drogi przebyłem dzisiaj nie pierwszy raz, ale wszystko wydaje się takie inne. Najszybciej kojarzyłem skrzyżowania. W środę może wybiorę się na Muchowskie Wzgórza do wieży widokowej, na którą "poluję" już od września.
Kategoria Polska / dolnośląskie, kraje / Polska, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery