Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

setki i więcej

Dystans całkowity:60507.27 km (w terenie 5370.45 km; 8.88%)
Czas w ruchu:3134:46
Średnia prędkość:19.06 km/h
Maksymalna prędkość:72.10 km/h
Suma podjazdów:404815 m
Maks. tętno maksymalne:150 (76 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:175271 kcal
Liczba aktywności:455
Średnio na aktywność:132.98 km i 6h 58m
Więcej statystyk

Toyama

  99.92  04:55
Lało od samego rana i miało tak być jeszcze przez pół dnia. Nie mogłem czekać, bo byłem umówiony w Toyamie na północy.
Gdy ruszałem, nie padało, ale po kilku kilometrach jazdy zaczęło lać jak na Islandii. Kurtka, która powinna wytrzymać kilka godzin deszczu zaczęła przeciekać strasznie szybko. Mimo że jechałem cały czas w dół rzeki, nie czułem ani odrobiny przyjemności. Najwyżej ulgę, że nie musiałem pokonywać żadnych gór.
Połowę dystansu do celu pokonałem po bardzo spokojnej drodze z setką tuneli. Padać przestało przed Toyamą. W końcu znalazłem też sklep i po kilku godzinach ciągłej jazdy mogłem się zatrzymać i zapełnić brzuch smacznym jedzeniem.
Dojechałem do domu Hien, która pochodzi z Wietnamu. Nie zastałem jej, więc zostawiłem przyczepkę i wybrałem się do miasta, bo zauważyłem na planie Toyamy zamek. Maleńki, ale równie ładny, jak inne japońskie budowle. Toyama posiada również sieć tramwajową oraz rower miejski (chyba pierwszy raz w Japonii widziałem takie rzeczy). Ten drugi był chyba powodem, dla którego większość krawężników została obniżona. Miasto ma u mnie plusa.
Wróciłem do domu Hien. Czekała na mnie wraz z dwójką Niemców podróżujących po świecie. Spędziliśmy wieczór, jedząc w stylu wietnamskim i rozmawiając na różne tematy. Polecam couchsurfing.com.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, setki i więcej, Japonia / Gifu, Japonia / Toyama, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Festiwal w Hamamatsu

  105.55  05:47
Z rana wybrałem się ponownie na plażę, bo Fuji-san był widoczny z osiedla, więc miałem szansę na jakieś zdjęcia. Ludzi było tyle samo, co wczoraj, ale znalazłem dobre punkty do zdjęć. Byłem przekonany, że Wielka fala z Kanagawy została wpisana w ten krajobraz, ale pomyliłem się z pracą zatytułowaną Suruga miho no matsubara, która pochodzi z kolekcji 36 widoków na górę Fuji.
Po drodze do mojego celu, czyli miasta Hamamatsu, natknąłem się na chram wybudowany wysoko na skale. Wspinaczka po kamiennych schodach była bardzo wyczerpująca, ale najgorszy był szczyt, na którym dopiero pojawiła się informacja o opłacie za wstęp. Dosyć dużo żądali, więc pocieszyłem się jedynie widokami i napojem z automatu.
Jechałem różnymi drogami. Czasem z dużym ruchem, czasem między osiedlami, były też wały przeciwpowodziowe, aż w końcu zorientowałem się, że jazda wzdłuż wybrzeża będzie dłuższa i skręciłem w stronę lądu. Pierwszą niespodzianką był pagórkowaty teren. Kolejną – zielone pola. Czułem zapach herbaty matcha długo.
Pojechałem wzdłuż autostrady. Po pewnym czasie zapadł zmrok, przestrzeń wokół mnie wypełniły pola ryżu oraz dźwięki żab i cykad. Te ostatnie były tak głośne, że aż uszy bolały. Miasta jednak szybko zmieniły tę sytuację. Po dojechaniu do Hamamatsu pojawiły się inne dźwięki – festiwalowe okrzyki i bębny. Po całym mieście byli porozrzucani ludzie w jednolitych strojach z latarniami w dłoniach. Festiwal dobiegał końca, ale klimat wciąż było czuć. Dojechałem do centrum, gdzie spotkałem się z Barisem, który zaprosił mnie do wolnego pokoju w akademiku.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Shizuoka, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Jezioro Suwa

  113.99  05:45
Wstałem wcześnie, bo nie mogłem spać. Pewnie przez zimno. Na początek dnia postanowiłem wrócić do jeziora z wczoraj, aby je okrążyć.
Zjazd z góry nie był przyjemny, bo nierówna droga wymuszała użycie hamulców, więc musiałem zatrzymywać się co chwilę, aby obręcze ostygły. Zapowiadał się upalny dzień, ale do jeziora jechało się wygodnie, bo wybrałem boczną drogą z wczoraj. Samo jezioro jest niewielkie – znaki mówią o 16 km obwodu. Dookoła biegnie droga o wygodniejszej nawierzchni dla biegaczy. (Dlaczego nie robią takich dróg dla rowerów?). Wiatr też był sprzyjający, więc jechało się bardzo wygodnie.
Miasto Chino objechałem od wschodu wśród pól uprawnych. Wiązało się to niestety z kolejnymi podjazdami, więc tym razem wspiąłem się na ponad 1100 m n.p.m. Ale za to jakie widoki na Alpy Japońskie się stamtąd rozciągały.
W Hokuto chciałem zobaczyć zamek, który pokazał się na mojej mapie, ale źle trafiłem czy coś, bo nawet jednego znaku nie było. Dalej tylko zmniejszałem wysokość. Spotkałem pierwszego sakwiarza – i to dziewczynę. Uświadomiłem sobie również, że wzgórza, przez które jechałem były zielone. Na północy widziałem same szare zbocza pokryte bezlistnymi drzewami i nawet nie wiem kiedy się to zmieniło. Przyszła wiosna.
W końcu moim oczom ukazał się wulkan Fuji-san. Trochę niewyraźnie przez słabą przejrzystość powietrza, ale brak chmur oraz szczyt pokryty śniegiem to widok, który trzeba zobaczyć na własne oczy. Uszczęśliwiło mnie to na cały dzień, bo Fuji pojawiał się na horyzoncie jeszcze wiele razy.
W Kōfu zapadł zmrok, ale do noclegu miałem niedaleko. No, prawie, bo musiałem dojechać do sąsiedniego miasta. Trochę po szerszych drogach, trochę po uliczkach osiedlowych, ale dzisiaj trafiłem bez problemu. Dom prowadzony jest przez małżeństwo Japończyka i Chinki. Zatrzymał się tam Amerykanin, a dzisiaj dołączyła Peruwianka, więc w takim międzynarodowym gronie spędziłem wieczór.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Nagano, Japonia / Yamanashi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nagano

  134.30  06:52
Plan na dzisiaj był prosty, to i nie mam o czym pisać, mimo że to jedna z najdłuższych wycieczek po Japonii. Musiałem się dostać do Nagaoki i to by było na tyle.
Wyruszyłem wcześnie rano, żeby nie dotrzeć do celu zbyt późno. Niestety nie miałem zbyt wielu opcji, więc wjechałem na krajową 117. Droga wiodła w górę wzdłuż rzeki. Mimo to zdarzało się wiele krótkich pagórków, które wydłużały jazdę. Kawałek przed celem skręciłem do miasta Iiyama. To był dobry wybór, bo w końcu drogi stały się puste i mogłem jechać w takim luksusie prawie do samego Nagano.
Dzisiaj miałem trochę pecha, bo gdy już się cieszyłem, że będę miał się gdzie zatrzymać, to okazało się, że mój host z Couchsurfingu się pomylił. Tak oto skończyłem w hostelu, ale zostałem poczęstowany ciepłym posiłkiem ugotowanym przez Chińczyków.
Wyjątkowo cenię sobie chodniki w Nagano, ponieważ mają bardzo małe krawężniki, więc mogłem jechać szybciej niż auta stojące w korkach.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Niigata, Japonia / Nagano, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Oguni

  119.80  07:04
Na kolejny tydzień zaplanowałem odwiedzić Niigatę, a jako że z trzech dni wolnego zostały mi tylko dwa, to musiałem się sprężać. Znalazłem więc nocleg na trasie i mogłem ruszać.
Przed wyjazdem pożegnałem się z dziewczynami z wczorajszego hanami, przez co straciłem trochę na czasie, a potem pojechałem na zachód. Po dłuższej chwili zorientowałem się, że tę samą drogę pokonałem poprzedniego dnia. Przynajmniej miałem rozeznanie w terenie i tym razem nie padało. Miałem do pokonania długi podjazd, niewielki tunel i zjazd do Tendō. Dalsze plany zaczął psuć wiatr w twarz. Na tyle skutecznie, że szybko zapadł zmrok, zostawiając mnie daleko od celu. Jazda nocą jest dużo mniej wygodna, ale przynajmniej na tamtych drogach nie było tak dużo aut, jak zwykle.
Na jednym z przystanków skontaktowałem się z panem Toshiharu, na którego trafiłem za pomocą serwisu Airbnb. Uprzedziłem go, że się spóźnię o 2 godziny ze względu na wiatr. Po dłuższej wymianie zdań po japońsku, bo tylko tym językiem się posługiwał, dostałem instrukcję, abym pojechał na dworzec kolejowy. Tam po pewnym czasie pojawił się mój gospodarz z autem i zabrał mnie do celu, czyli swojego domu. Podróż zajęła prawie godzinę, więc nawet nie chcę wiedzieć ile bym jechał na rowerze pod górę i pod wiatr. Jestem dozgonnie wdzięczny za całą pomoc, jaką otrzymałem.
Drewniany dom pana Toshiharu znajduje się w górach pokrytych śniegiem, więc i temperatura spadła. Budowa domu trwała 20 lat, ale efekt jest zdumiewający. Tylko te robaki, które nawiedzają wiejskie domy. W miastach nigdy ich nie spotkałem, ale podobno są plagą na wsi. Zobaczyłem też studio nagrań z mnóstwem elektroniki, efekt pasji pana Toshiharu. Na koniec wszystkiego zostałem poczęstowany sporą kolacją. Jedyny minus to brak wody.

Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Przez tereny wiejskie

  137.94  07:34
Opuściłem mieszkanie moich gospodarzy, zostawiając kartkę i prezent w podziękowaniu. Robiło się późno, a ja nie mogłem czekać. Zjadłem śniadanie w pobliskim konbini i ruszyłem w drogę. Było pochmurno, ale dzisiaj miało na szczęście nie padać.
Ruch był duży, a chodniki niewygodne. Nie mogłem nic z tym zrobić. W Nihonmatsu wypatrzyłem znaki prowadzące do zamku. Pierwszy zamek podczas tej podróży (pomijając przegapiony w Aizu-Wakamatsu), więc tym razem nie mogłem odpuścić. Zostawiłem rower przy parkingu i ruszyłem zwiedzać to miejsce. Trwał jakiś festiwal i na placu pod zamkiem zebrało się sporo ludzi. Były też stragany z jedzeniem, więc skusiłem się na dango, czyli rodzaj klusków z mąki ryżowej, które uważane są za japońskie słodycze. Obszedłem jeszcze zamek i pojechałem dalej.
Jechało się okropnie. Byłem zmęczony, drogi się nie kończyły, a chodniki irytowały. W Fukushimie drogi dla rowerów były tak jakby lepiej zorganizowane niż w Kōriyamie (zwłaszcza krawężniki nie były tak wysokie). Słowem przypomnienia, bo często się spotykam z bezmyślnie powtarzaną informacją, jakoby elektrownia Fukushima Dai-ichi była położona w mieście Fukushima. Otóż nie, elektrownia jest oddalona o 60 km od miasta i znajduje się w zamkniętej strefie, do której wstęp mają nieliczni. Wielu rowerzystów, którzy wybierają tamte okolice do przejazdu wzdłuż wschodniego wybrzeża jest zatrzymywanych i kierowanych okrężną drogą.
Mój plan zatrzymania się w Fukushimie nie wypalił. Nie znalazłem do ostatniej chwili nikogo, kto byłby w stanie mnie przenocować. Miałem plan awaryjny. Poznana kilka tygodni wcześniej Aki. Była ona otwarta na moją wizytę, więc kierowałem się dalej na północny-wschód. Było ciemno, na drogach tłoczno. Chodniki nadal denerwowały nierównością. Gdy dojechałem do Sendai, poprawił mi się humor za sprawą pięknego widoku na miasto, a noc trwała od dobrych wielu godzin. Niestety przejazd przez centrum był jedną, wielką pomyłką. Każde skrzyżowanie zatrzymywało mnie czerwonym światłem. Byłem zmęczony i zdenerwowany. Dojechałem do mieszkania Aki około północy. Bolały mnie plecy i miałem odciski na dłoniach. To była szalona podróż, ale całe szczęście zaplanowałem odpocząć w Sendai przez kilka kolejnych dni. Aki powiedziała, że wszystko poza Tōkyō to tereny wiejskie. Pewnie stąd istnieje opinia, że wielu Japończyków chce przenieść się do stolicy.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Powoli w kierunku tuneli

  138.28  08:05
Jak wczoraj wieczorem zaczęło padać, tak dzisiaj nie przestało. Wyruszyłem w deszczu. Miałem na sobie prawie wszystkie przeciwdeszczowe ubrania sprawdzone na Islandii. Prawie, bo do szczęścia brakowało butów. Miałem ochraniacze na butach sportowych, ale to rozwiązanie nie sprawdziło się najlepiej. Do tego wszystkiego temperatura była niska.
Miałem niewielki dystans do kolejnego miasta, dlatego pojechałem okrężną drogą. Ruch był zaskakująco znikomy. Od początku pod górkę, a im wyżej, tym bardziej nieznośnie zimno. Na przystanku z widokiem na dolinę zagadali do mnie Japończycy. Pytali, czy wszystko w porządku. Tyle zrozumiałem, więc odpowiedziałem, że tak, a oni z tego wszystkiego pomyśleli, że mówię po japońsku i zaczęli coś tam jeszcze mówić, ale ich tylko przeprosiłem, że nie rozumiem, oni z japońską manierą też przeprosili i pojechali w swoją stronę.
Ze znaków dowiedziałem się, że w tamtych lasach są niedźwiedzie, ale na szczęście żadnego nie spotkałem. Na wysokości 700 m pojawił się śnieg wokół drogi, a potem pierwszy tunel. Za nim kilka kolejnych i w każdym z nich było jeszcze zimniej niż na zewnątrz. Telepałem się z zimna i za każdym wylotem robiłem spacer dla rozgrzewki.
Koniec końców wyszło słońce, więc zrobiło się nieco cieplej. Zwłaszcza że miałem długą drogę w dół. Dojechałem do jakiejś wioski, ale na próżno było szukać otwartego sklepu, żeby coś zjeść. Ostatecznie skończyłem na zamkniętej drodze i musiałem się zawrócić. Na szczęście tylko odrobinę, ale wjechałem na zatłoczoną krajówkę.
Zatrzymałem się na parkingu. Szukając restauracji w mojej nawigacji, dostałem butelkę napoju od kierowcy, który zatrzymał się, aby kupić coś do picia z automatu do napojów. Ostatecznie znalazłem sklep 7-eleven, w którym nie dogadałem się ze sprzedawcą, bo często można kupić posiłek, który jest podgrzewany w mikrofalówce, ale najwidoczniej nie zawsze. Potem się dowiedziałem, że chciałem kupić danie na zimno i stąd powstał sprzeciw sprzedawcy do podgrzania go. Spróbował on wyjaśnić mi, że jedna półka jest z jedzeniem na zimno, a druga na ciepło, ale z całego zamieszania, aby nie wydłużać kolejki klientów, wziąłem kanapki.
Gdy dotarłem do miasta Aizuwakamatsu, kompletnie zapomniałem o zamku i przegapiłem go. Szkoda, bo przestało padać i mogłem liczyć na kilka ciekawszych zdjęć. Czas mnie jednak gonił, więc może i dobrze, że tak się stało. Gdy jechałem w górę, do jeziora Inawashiro, pojawiła się mgła, ale na palcach ręki mogłem policzyć auta, które były widoczne we mgle. Prawie nikt nie włączał świateł. Coś niewyobrażalnego. Bałem się jechać. Całe szczęście droga przy jeziorze była mniej zamglona i tylko zmrok uprzykrzał życie (nie licząc niekończącej się rzeki aut).
Przede mną był długi zjazd oraz szerokie pobocze, więc myślałem, że pojadę szybciej, aż się nadziałem na kawałek szkła, który zmusił mnie do zatrzymania się i załatania dziury. Nie przejechałem pięciu kilometrów, jak powietrze zeszło z koła po raz kolejny. Zatrzymałem się pod sklepem, gdzie zaczepiła mnie Japonka z trójką Hindusów. Jeden z nich wracał do swojego kraju żenić się. To nic, że mówił po japońsku po kilku latach mieszkania w Japonii. Życie przynosi wiele niespodzianek.
Okazało się, że odkleiła się łatka założona kilkanaście minut wcześniej. Nie chciałem marnować czasu, więc założyłem zapasową dętkę, dałem znać moim dzisiejszym gospodarzom, że moje opóźnienie się pogłębi i pojechałem dalej do miasta Kōriyama. Prawie złamałem przednie koło, gdy na jednym z zakrętów wjechałem na nieoświetloną blokadę dla aut. Miałem dość przygód na dzisiaj, ale na szczęście szybko dojechałem do ludzi poznanych przez Couchsurfing. Tym razem zatrzymałem się u Patricka i Midori, pary Amerykanina i Japonki. Byli bardzo gościnni, a do tego pokazali mi nocne życie w japońskim mieście.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, z sakwami, po zmroku i nocne, za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Fukushima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Mito się podoba

  124.12  07:07
Dostałem instrukcje od Koty gdzie co mogę zobaczyć w mieście, w którym się zatrzymałem. Pojechałem zwiedzać Mito. Najpierw do parku, aby odszukać kwitnące wiśnie. Niestety spóźniłem się na kwitnienie śliw, a na kwitnienie wiśni było wciąż za wcześnie. Pojedyncze drzewa wypuszczały pąki, ale to nadal niewiele w porównaniu do tego, jak pięknie wyglądają parki w okresie pełnego rozkwitu.
Zacząłem poszukiwania serwisu rowerowego poleconego przez Kotę. Po drodze zaczepił mnie Japończyk i po wyjaśnieniu mu, że jadę do serwisu na drugim końcu miasta, zaprowadził mnie do bliższego. Niestety było zamknięte, więc powróciłem do mojego planu. Potem jeszcze zagadała do mnie para Japończyków, gdy robiłem zdjęcia. Myślałem, że Japończycy są mniej rozmowni.
W drodze do serwisu uznałem, że mogę nie zdążyć do kolejnego miasta, więc odłożyłem naprawę roweru. Wiał tak silny wiatr, że myślałem, że straciłem pieniądze, które jeszcze miałem podczas wizyty w sklepie, ale koniec końców, po krótkiej panice, znalazłem je w tylnej kieszeni. Tak czy inaczej, wiatr zabrał moją mapę prefektury. Widziałem też kilka burz piaskowych w oddali. Wiosna wydawała się być surową porą roku.
Zatrzymałem się w sklepie z elektroniką, aby znaleźć kilka rzeczy. Obsługa mnie tak jakby unikała, ale nie dziwię się, bo nie potrafiliby mi pomóc. Kupiłem tylko przejściówkę do kontaktu do mojego laptopa. Jakoś przecież muszę pracować, aby przetrwać za granicą. Brakuje mi tylko ładowarki do baterii do latarki.
Pojechałem przez doliny górskie w kierunku Shirakawy. Po drodze zatrzymałą mnie kolejna para Japończyków podróżujących autem. Chwilę porozmawialiśmy po japońsku i dostałem kilka prezentów na podróż. Naprawdę niesamowici są ci Japończycy. Może to taki region, że ludzie są bardziej otwarci niż w dużych miastach?
Niestety droga zabrała mi 2 godziny więcej czasu niż planowałem, a do tego zaczęło padać po zmroku, więc moja podróż stała się jeszcze wolniejsza. Najgorsze, że oznaczyłem na mapie miejsce noclegu w złym miejscu i nie mogłem go znaleźć. Po kilkudziesięciu minutach poszukiwań Takeguchi sam mnie zauważył. Był tak uprzejmy, że pomógł mi wysuszyć się po tej deszczowej jeździe. Przegadaliśmy chyba pół nocy.
Kategoria na trzech kółkach, z sakwami, góry i dużo podjazdów, setki i więcej, po zmroku i nocne, za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Ibaraki, Japonia / Fukushima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Narita starym szlakiem

  138.47  07:10
Dzień drugi mojej japońskiej przygody. Wstałem później niż pozostali goście, ale miałem okazję porozmawiać z właścicielem hostelu. Powiedział mi parę przydatnych rzeczy i zażartował, że uciekam przed kwitnieniem wiśni, bo zmierzałem na północ, a wiśnie zaczynały kwitnąć od południa. Nie planowałem w sumie dotrzeć do Japonii w trakcie sezonu kwitnącej wiśni, więc było to miłe zaskoczenie.
Mój plan podróży po Japonii musiałem złożyć wraz z wnioskiem o udział w programie „Zwiedzaj i pracuj”. Miał on być tylko w celu weryfikacji, ale ostatecznie postanowiłem się go trzymać. Ominąłem więc Tōkyō, stolicę kraju, i pokierowałem się na północ. Jako że język japoński posiada własny alfabet (a nawet kilka), na moim blogu będę korzystał z łatwej do odczytania transkrypcji rōmaji (transkrypcja Hepburna).
Musiałem się przepakować, co zajęło mi trochę czasu. Potem jeszcze zatrzymałem się na komisariacie policji, bo wyczytałem w sieci, że należy zarejestrować swój rower. Policjant nie mówił po angielsku, więc wykonał kilka telefonów, w których również ja musiałem wziąć udział. Z tego, co zrozumiałem, rejestracja nie jest obowiązkowa. Potem zauważyłem, że w Japonii określenie bike jest skrótem od motocyklu, a nie od roweru, więc może sam siebie wkopałem, spędzając 2 godziny na darmo.
Było upalnie i późno. Toczyłem się w kierunku miasta Narita, gdy na jednym ze skrzyżowań, próbując skorygować kierunek jazdy, niefortunnie cofnąłem się i wykrzywiłem hak przez przyczepkę, która pojechała w bok. Prowizorycznie go naprostowałem, ale i tak profesjonalna naprawa była konieczna.
W Naricie trafiłem na drogę, po której 2 lata wcześniej spacerowałem przed powrotem do Polski. Ludzi było tak samo dużo, jak wtedy. A ponieważ już raz zwiedziłem to miasto, pojechałem dalej. Chciałem się dostać do rzeki Tone, wzdłuż której ciągnęła się na mapie droga dla rowerów. Okazało się, że to wyasfaltowana ścieżka na wale przeciwpowodziowym. Zrobiło się wietrznie i mniej przyjemnie. Wiosenny upał wydawał się być lepszym wyjściem. Ale przynajmniej nie było tam aut.
Widziałem po drodze wiele różnic względem Polski. Zamiast pól ziemniaków – pola ryżu, zamiast bocianów – żurawie, zamiast jabłek – pomarańcze, zamiast krzyży i figurek przydrożnych – figurki buddyjskie i latarnie sintoistyczne. Ale to dopiero początek. Japonia na pewno zaskoczy mnie jeszcze niejednym.
Dojechałem do informacji turystycznej w mieście Kashima, aby zapytać o mapę wyspy lub regionu. Nie znalazłem żadnej interesującej, a tym bardziej mapy rowerowej. Musiałem sam coś wymyślić. Kontynuowałem jazdę wzdłuż jeziora. Duża ilość asfaltu z kilkoma przerwami wysypanymi grysem pozwalała na szybszą jazdę, choć zakręty zdawały się wydłużać drogę. Gdy się ściemniło, zjechałem na drogę krajową. Byłem spóźniony. Policja zabrała mi za dużo czasu, więc gnałem ile sił w nogach.
Dotarłem do miasta Mito, gdzie czekał na mnie Kota, którego znalazłem przez serwis couchsurfing.com. Bardzo sympatyczny Japończyk, który chciałby objechać Europę na rowerze. Spędziłem z nim i jego siostrą cały wieczór na rozmowie i wymianie doświadczeń.
Kategoria na trzech kółkach, z sakwami, po zmroku i nocne, setki i więcej, za granicą, kraje / Japonia, Japonia / Chiba, Japonia / Ibaraki, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Na trzech kółkach

  110.66  05:07
W tym tygodniu dotarła do mnie paczka z nowym sprzętem, więc trzeba było sprawdzić go w akcji. Tak dokładnie, zamówiłem przyczepkę rowerową; albo określając to dosłownie – trzecie koło.
Zabawna sprawa, że w Poznaniu w środku dnia miało padać, więc wybrałem się na północ, gdzie prognozy opadu już nie było. Miałem pod wiatr, ale trzymałem się nadziei, że potem wrócę z wiatrem. Niestety za długo się grzebałem i wyszedłem z domu późno po południu. Zaczepiłem koło (gdy robiłem to po raz pierwszy, przestraszyłem się, że wybrałem za krótki szybkozamykacz, ale ostatecznie okazał się pasować), dorzuciłem sakwy wypełnione przypadkowymi rzeczami z szafy i ruszyłem przed siebie.
Na początek chciałem się dostać do Obornik, ale wolałem ominąć drogę krajową. Zjechałem na lokalne drogi. Przyczepka nie do końca sobie radziła z ciężarem sakw. Często wpadała w wibracje (czy jak to inaczej określić) i musiałem przestawać pedałować, aby wyrównać tor jazdy. Odrobinę pomogła zamiana miejscami sakw, ale nadal zdarzało się zakołysać trzecim kołem. Starałem się równomiernie rozłożyć ciężar rzeczy w sakwach, ale najwidoczniej coś mi nie wyszło. Sama jazda lekką kolarką z kołem obładowanym ciężkimi sakwami nie sprawia kłopotów (poza cofaniem). Muszę tylko znaleźć sposób na obniżenie środka ciężkości, aby jazda była przyjemniejsza.
Udało mi się przetestować koło również w trudnych warunkach, czyli podczas jazdy po wertepach. Ciężkie sakwy nie powodowały odbijania się przyczepki od podłoża, co widywałem na różnych filmach, więc powinno być dobrze.
Potem miałem pojechać do Czarnkowa i przez Ujście wrócić do Poznania, ale ze względu na późną porę pojechałem tylko do Ryczywołu. Stamtąd przez Rogoźno do Murowanej Gośliny. Po drodze złapał mnie malowniczy zachód słońca i na szczęście żadnego deszczu nie było. Jedynie temperatura spadła prawie do trzech stopni, więc końcówka nie była najprzyjemniejsza.
Kategoria kraje / Polska, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, z sakwami, Puszcza Notecka, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery