Nad Japonię nadciąga tajfun. Wczoraj pogoda przyniosła zachmurzenie i niską temperaturę. Miało nawet padać, więc przejechałem się tylko do centrum miasta. Zamiast deszczu przyszło przejaśnienie. Dzisiaj też miało coś popadać, ale nie miałem niczego lepszego do roboty. Po raz kolejny wybrałem się do Matsushimy.
Po kilku kilometrach zza chmur wyjrzało słońce i zrobiło się gorąco. Całe szczęście nie trwało to długo. Niebo nawet bardziej pociemniało. Do Matsushimy pojechałem odrobinę na około, aby nie wracać po własnym śladzie. W miasteczku trafiłem na kilka nowych chodników oraz mnóstwo niedzielnych turystów.
Miałem wrażenie, że z nieba spadło parę kropel. Zrobiło się mroczniej, a temperatura odczuwalnie spadła. Zdecydowałem się na szybki powrót. Nie zrezygnowałem jednak z jazdy wzdłuż wybrzeża, jak zaplanowałem.
W Shiogamie chciałem jeszcze się wspiąć na wzgórze, aby odwiedzić chram, ale może innym razem. Nie chciałem zmoknąć. W Sendai przegapiłem skrzyżowanie i znalazłem się na tych samych drogach, którymi jechałem miesiąc wcześniej, gdy przypłynąłem do wybrzeży Tōhoku. Na kilka skrzyżowań przed celem złapała mnie mżawka, ale deszcz przyszedł dopiero późną nocą.