Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Puszcza Notecka

Dystans całkowity:6130.07 km (w terenie 498.53 km; 8.13%)
Czas w ruchu:278:35
Średnia prędkość:22.00 km/h
Maksymalna prędkość:52.70 km/h
Suma podjazdów:24311 m
Maks. tętno maksymalne:130 (66 %)
Maks. tętno średnie:160 (81 %)
Suma kalorii:17699 kcal
Liczba aktywności:49
Średnio na aktywność:125.10 km i 5h 41m
Więcej statystyk

Miasteczko Krajeńskie

  211.39  09:37
Miałem plan, aby wyjechać na 2 dni gdzieś na zachód Polski. Prognoza niedzielnych burz przekreśliła jednak moje zamiary. W dodatku wczorajsza wieczorna wycieczka spowodowała, że wstałem późno. Nie miałem jednak zamiaru lenić się cały dzień, dlatego jak najszybciej wyruszyłem w drogę. Bez wyrysowanego planu i bez bagażu. Wiedziałem tylko, że pojadę z wiatrem w kierunku Piły.
W Poznaniu był dziwnie duży ruch. Chyba przez to próbując wydostać się z miasta, pojechałem w złym kierunku. Na szczęście ta droga nie była drogą zmarnowaną, bo na krajówce do Obornik ruch był strasznie duży, więc oszczędziłem sobie odrobinę tej nieprzyjemności. Jazda na lemondce obok pędzących aut mocno podnosiła średnią, toteż szybko pokonałem ten krótki dystans.
Oborniki jak zwykle odpychają przez idiotyczną infrastrukturę drogową dla rowerów. Droga z kostki brukowej to pikuś. Tam można się porzygać od setki podjazdów do posesji. Co za amatorstwo.
Gdy wyjechałem z Puszczy Noteckiej, południowy wiatr zdążył zamienić się w północny. Wiedziałem, że tak będzie, ale nie sądziłem, że tak szybko. Gdybym wyruszył wcześniej, problemu by nie było. Nie chciałem jednak odpuszczać. Zbyt daleko zajechałem, żeby zawrócić. Z każdym kilometrem patrzyłem, ile jeszcze zostało do Ujścia. Pod jakimś sklepem wypadł mi bidon Isostara (ciężko dostać nowy), roztrzaskując korek, a kawałek dalej, na przejeździe kolejowym, pękł koszyk na bidon. Jak to dobrze, że nie wyrzuciłem starego koszyka, który wciąż był sprawny, ale bałem się, że może się z nim stać to samo, co z obecnym. Cóż, domyślałem się, że Kross nie robi wytrzymałych produktów, więc następnym razem będę omijał tego producenta z daleka.
Wreszcie dojechałem do Ujścia, a zaraz dalej skręciłem na wschód. Wiatr zaczął wiać w plecy. Od razu przyjemniej i zdecydowanie lżej. Trafiłem nawet na międzynarodowy szlak R1. Trafiło się kilka mniejszych podjazdów, a widoki na obszar Doliny Środkowej Noteci i Kanału Bydgoskiego były świetną nagrodą za trud włożony w tę wyprawę. Minąłem dziesiątki ogrodzonych sadów. Jaka szkoda, że te czerwone skarby na tysiącach drzew były tak niedostępne. Miałem jeszcze nadzieję, że w którejś wiosce trafię na rolnika chętnego sprzedać mi odrobinę owoców, jednak tak się nie stało.
Czas niestety leciał szybko. Chciałem zaliczyć kilka gmin więcej, jadąc do Ośka nad Notecią, ale nie lubię chodzić późno spać, więc w Białośliwiu skręciłem na południe. Miałem nadzieję na wygodną podróż po drodze wojewódzkiej, i tak właśnie było. Lemondka bardzo dobrze się spisywała, choć podkładki są ze słabej jakości pianki, przez co pot po pewnym czasie powoduje, że przedramiona się ślizgają. Będę musiał poszukać lepszego rozwiązania.
Dojechałem do Wągrowca. Jest to jedno z najbardziej nieprzyjaznych rowerzystom miast. Gdzie się nie obejrzeć, tam droga dla pieszych i rowerów na słabej jakości chodniku. Do tego progi zwalniające, zebry zamiast przejazdów rowerowych. W ogóle te znaki – sugerują pierwszeństwo dla rowerzystów, a umiejscowienie po lewej stronie drogi czy brak znaków za skrzyżowaniem to jakiś absurd. Co za barany wymyślają coś takiego? To jest skuteczna antyreklama dla miasta.
Miałem nadzieję, że wydostanę się z tamtego piekła pociągiem, ale ostatni odjechał 20 minut przed moim przyjazdem. Zresztą doszukanie się rozkładu jazdy na tym placu budowy (dworzec doczekał się remontu) graniczy z cudem – jedyny znajduje się daleko na peronie. Musiałem więc wrócić do Poznania o własnych siłach. O dziwo za miastem kilka dróg dla rowerów było wyłożonych dobrym asfaltem, jednak nadal muszą się oduczyć budowania progów zwalniających. Kto to widział w XXI wieku na prostej, niezabudowanej drodze je stawiać?
Skoki też się postarały o zakazy wjazdu rowerem i asfaltowe drogi dla rowerów z progami zwalniającymi. Tylko jak omijać takie wioski? Coraz mniej jest bezpiecznych dróg. Na szczęście niczego nie uszkodziłem, choć na jednym krawężniku myślałem, że zaraz usłyszę syk. Szybko przejechałem przez Murowaną Goślinę, potem przez Biedrusko i do Poznania dotarłem po godzinie 23. Lemondka po zmroku słabo się spisuje, bo kark i plecy szybko mnie rozbolały od monotonii jazdy w ciemnościach. Chociaż z drugiej strony – zawsze boli mnie kark podczas jazdy nocą.
Jest pewien sukces, bo teraz już mam pewność, że od trzech lat powodem stukania w trakcie jazdy jest przedni amortyzator. Leżąc na kierownicy, niczego nie słychać, więc czeka mnie kolejny wydatek, zwłaszcza że stukanie strasznie się ostatnio nasiliło. Pomału nie idzie tego wytrzymać.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, rowery / Trek

Z wiatrem ze Stargardu Szczecińskiego

  208.52  09:48
Przez kilka ostatnich dni wiatr był bardzo dokuczliwy. Choć wiał z jednego kierunku, do dzisiaj niestety zdążył zmaleć. Jazda ze zwykłym wiatrem nie imponowała, ale wolałem wsiąść do pociągu i pojechać daleko, bo w plany włożyłem gminobranie. Padło na niedawno ułożony plan ze Stargardu Szczecińskiego prawie po prostej do Poznania.
Na miejsce dostałem się przed godz. 9. Pociąg był pełny – i zwykłych podróżnych, i rowerzystów. Na stacji końcowej podszedł do mnie rowerzysta, Wojtek. Okazało się, że tak jak ja zaplanował podróż do Poznania, jednak nasze plany się rozmijały. Coś się udało jednak poprzestawiać i dołączył do mnie. Uprzedził, że ma problem z kolanem i jeździ tempem turystycznym. No dobrze, może jego tempo nie będzie takie złe – myślałem. Na wyjeździe ze Stargardu Szczecińskiego prowadziłem ja. Powoli, żeby rozgrzać mięśnie. Po kilku kilometrach, w obawie o kolano kolegi, pozwoliłem mu poprowadzić. Cóż, jeśli to było jego tempo turystyczne, to raczej nie chciałbym z nim podróżować w szczycie jego formy. Jechaliśmy prawie 30 km/h. Znów się zastanawiam nad kupnem lemondki. Słyszałem o niej same dobre opinie.
Po kilkudziesięciu kilometrach pojechaliśmy w swoje strony. On do Pełczyc, ja do Choszczna. Stwierdził, że całą drogę moglibyśmy przejechać wspólnie, gdybym nie miał w planach terenów (wszystko przez zaliczanie gmin), a on tereny omijał szerokim łukiem. Nie dziwię się, bo na niektórych odcinkach nie było wygodnie.
W Bierzwniku trafiłem na dawny klasztor Cystersów. Trwają tam prace rekonstrukcyjne mające na celu odbudowę zabytku. Ciekawe jaki będzie efekt końcowy i ile jeszcze lat to potrwa (a trochę to już trwa, jak wyczytałem z tablicy informacyjnej). Na mapie wypatrzyłem obiekty cysterskie w innych miejscach w Polsce. Może jeszcze kiedyś trafię na nie.
Z Dobiegniewa do Krzyża Wielkopolskiego wolałem przedostać się asfaltami, ale do Wronek nie miałem wyjścia i wjechałem do Puszczy Noteckiej. Niektóre fragmenty dróg były w strasznym stanie – piach, tarka. Tę puszczę można lubić chyba tylko zimą, gdy zmarznięte drogi pozwalają w pełni cieszyć się jazdą w terenie.
Przed Szamotułami widziałem auto w polu kukurydzy, którego pomoc drogowa nie umiała wyciągnąć, a w samym mieście natrafiłem na dziewczynę jadącą na koniu po przejściu dla pieszych. To sobie znalazła miejsce na konną przejażdżkę. Szkoda tylko konia, bo musi wdychać te wszystkie spaliny. Zawsze byłem przekonany, że te wszystkie końskie odchody na chodnikach w Poznaniu to sprawka Policji, a jednak niesłuszne były moje oskarżenia.
Od Szamotuł ciągnęło się kilka kilometrów dróg dla pieszych i rowerów w bardzo złym stanie. Nie wiem, kto wymyśla takie rzeczy, ale powinien stanąć przed słupem i walić w niego głową, aż wyrosną kwiatki. Do domu dotarłem po zachodzie słońca.
Kategoria Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, Puszcza Notecka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, ze znajomymi, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Nad morze

  62.33  02:57
Bynajmniej nie dzisiaj, ale mam na to aż 3 dni. No, prawie 3, bo dzisiaj byłem w pracy. Za główny cel obrałem Koszalin, jednak później wpadłem na ciekawszy pomysł, aby dotrzeć nad samo morze. To w sumie niedaleko. Trochę mnie przeraża myśl o powrocie w niedzielę, gdy przypominam sobie wczorajszy pociąg do Świnoujścia. Może wrócę wcześniej?
260 km to niewiele. Po pracy spakowałem się, załadowałem sakwy na zamontowany wczoraj bagażnik i ruszyłem tuż przed godz. 18 do Lubasza. Znalazłem tam kemping – postanowiłem przenocować pod namiotem. Pierwszy raz od dwóch lat.
Do Obornik jechało się świetnie. Średnia prędkość rwała się do góry. Dopiero kretyńskie zakazy i beznadziejne chodniki zaczęły mnie spowalniać. W dodatku za miastem wpadłem na kilka kilometrów dróg rodem z pustynnego piekła. Nie w takiej Puszczy Noteckiej się zakochałem. Tragedia większa niż wczoraj w Puszczy Drawskiej. Czas leciał, a ja chciałem zastać kogoś w recepcji na kempingu. Sił miałem niewiele, gdy w końcu wydostałem się na asfalt. Do Lubasza dojechałem z zachodem słońca. Zrobiłem zakupy na kolację i śniadanie, i dojechałem na kemping. Niestety już od dawna nikogo z obsługi nie było. Zatelefonowałem pod numer z ogłoszenia i pani pozwoliła mi się zatrzymać. Trzeba wcześnie rano wyruszyć, bo wiatr ma dmuchać z południa, ale tylko w sobotę. Martwiąca jest prognoza deszczu wieczorem w okolicach Koszalina. Oby ICM się mylił.
Kategoria kraje / Polska, terenowe, Polska / wielkopolskie, z sakwami, pod namiotem, mikrowyprawa, Puszcza Notecka, rowery / Trek

Powroty potrafią być długie

  204.04  09:41
Kolejny chłodny dzień przede mną. Jeszcze rano niebo było błękitne, ale gdy wyszedłem na dwór, czarne chmury zaczęły mnie martwić. Po nieprzespanej nocy i szybkiej kawie na Orlenie obok motelu ruszyłem w dalszą drogę z nadzieją, że dojadę do domu suchy.
Jagów, godz. 10.31
Pyrzyce mają kawał solidnych murów. Szkoda że drogi dla rowerów są tam źle oznaczone. Za miastem trafiłem na bardzo dobrej jakości ciąg pieszo-rowerowy na starym nasypie kolejowym. Tylko po co tam szykany?
Kolejne miasto – Pełczyce – było na wyciągnięcie ręki. Mnie jednak coś podkusiło, żeby wjechać w teren. Dużo tutejszych dróg jest wyłożonych kamieniami. Po pewnym czasie zauważyłem goniącą mnie chmurę burzową. Na szczęście przeszła bokiem, ale niespodziewanie pojawiła się kolejna. Zaczęło się od lekkiej mżawki, potem coraz mocniejszego deszczu, aż znalazłem przystanek z wiatą. Gdy oglądałem się za siebie, widziałem jak bardzo nie chciałem znaleźć się pod tamtymi chmurami. Po kilku minutach wszystko ucichło. Trzeba było ruszać dalej.
Bobrówko, godz. 11.55
Słońce coraz częściej wychylało się zza chmur. Temperatura się podwoiła w stosunku do poranka. Po kilku kilometrach wygodnych asfaltów znów wjechałem na kamienne ścieżki. Byłem coraz bliżej Strzelec Krajeńskich, gdy natrafiłem na znak prowadzący do głazu „Leżący Słoń”, ale daleko tej skale do zwierzęcia. Spodnie całe pożółkły od pyłku z kwiatów rzepaku, przez który trzeba było się przedrzeć, aby ów głaz obejrzeć. Czy on ma jakąś wartość historyczną?
Gościmiec, godz. 14.18
W chwili gdy tylko zobaczyłem dużą liczbę kałuż, zaczęło kropić. Wisiała nade mną kolejna czarna chmura. Zastanawiałem się tylko kiedy to się skończy. W Strzelcach Krajeńskich zobaczyłem zachowane w świetnym stanie mury obronne i wyznaczony wzdłuż nich szlak rowerowy. Jaka szkoda, że droga, po której szlak prowadzi jest wyboista. Na mapie okolic miasta zauważyłem napotkanego „Leżącego Słonia”. Najwidoczniej ma jakieś znaczenie. Chmury mnie nie opuszczały. Raz po raz jakaś przelatywała po niebie obok lub nade mną, strasząc drobnym deszczem.
Puszcza Notecka, godz. 15.19
Przejechałem przez Noteć i po chwili znalazłem się oczywiście w Puszczy Noteckiej. Spokój, brak blachosmrodów, brak wiatru – wspaniale.
Międzychód, godz. 17.17
Trochę mi zeszło w puszczy. W końcu przekroczyłem Wartę, dojechałem do Międzychodu i zmieniłem plany. Miało być trochę nowych dróg, ale musiałem z tego zrezygnować, zwłaszcza że od pewnego czasu czarne chmury zakrywały całe niebo. Wybrałem drogę krajową, aby w Tarnowie Podgórnym skręcić na Kiekrz i wygodnie wrócić do domu. Żeby jeszcze pogoda mi na to pozwoliła.
Młodasko, godz. 19.42
Droga krajowa nie do końca była dobrym pomysłem. Panował strasznie duży ruch, a pobocza było ledwo pół metra. Dopiero za Pniewami poboczu się urosło. Właściwie zapomniałem już jak beznadziejne jest to miasto. Zakazy wjazdu rowerem, drogi dla rowerów z kostki i jeszcze gigantyczne progi zwalniające. Oni wiedzą jak zniechęcać do siebie przejezdnych.
Pomyślałem sobie, żeby może pojechać przez Kaźmierz, ale po ostatecznym zbadaniu mapy porzuciłem wszystkie poprzednie pomysły, bo droga w Sadach wydała mi się jeszcze krótsza. Byłoby pewnie łatwiej z nawigacją.
Poznań, godz. 20.00
Nawet nie wiem kiedy złapał mnie zmierzch. Do Poznania dojechałem dosyć szybko po znanych mi drogach, ale tak jakoś inaczej się jedzie wieczorem, a inaczej po zmroku. Coraz dłuższe dni pozwalają się cieszyć światłem jeszcze dłużej. Trzeba to wykorzystywać. Ciekawe dokąd mnie poniesie następnym razem.
Pokonałem pierwsze w tym roku 200 km. Niestety drugiego dnia ciężko się jechało. Siedzenie bolało okropnie. Mogłem użyć sakw, bo zapakowałem się w plecak i nie był on najlżejszy. Muszę w końcu odwiedzić serwis rowerowy i zrobić przegląd roweru.

Kategoria Polska / zachodniopomorskie, kraje / Polska, Puszcza Notecka, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, mikrowyprawa, po dawnej linii kolejowej, rowery / Trek

Piła II

  133.02  05:43
Nawiązując tytułem do jakiegoś filmu, postanowiłem odwiedzić Piłę po raz kolejny. Chcę odrobinę poprawić mapę przebytych dróg, aby nie tworzyły one odcinków, tylko złudnie wyglądające pętle. Wygląda to wtedy ładniej na mapie.
Było ciepło, czasem nawet ponad 15 °C. Wybrałem północ, jak zwykle z uwagi na wiatr. Po ciężkim wstępie, w którym próbowałem w miarę prosto wydostać się z Poznania, zaczęła się ta wygodniejsza część. Wpakowałem się do zachodniego klina zieleni, ale już teraz trzeba się trzymać od takich miejsc z daleka. Sezonowcy poczuli ciepło i wyciągnęli swoje hałaśliwe rowery. Spotkałem też kilku kolarzy, ale w przeciwieństwie do wczorajszego wypadu, dzisiaj nie wszyscy byli burakami, a jeden nawet pomachał mi jako pierwszy.
Do Szamotuł dojechałem bez przygód, w mieście zjadłem obiad i skierowałem się na Obrzycko. Niestety znów wjechałem na tamtą ohydnie dziurawą drogę. Nie ma alternatywy, bo mostów na Warcie ze świecą szukać.
Trasy nie planowałem tak dokładnie. Po prostu spojrzałem na mapę i wiedziałem, które miejsca chcę zaliczyć. Znalazłem między innymi drogę leśną z Zielonejgóry, która była „skrótem” asfaltowej wojewódzkiej. Na mapie wgranej do telefonu niestety nie miałem żadnych danych o tamtej części Puszczy Noteckiej, więc ruszyłem w ciemno. Przejechałem kilka dróg o różnym podłożu, aż w końcu trafiłem na tę, którą widziałem na mojej mapie ściennej. Zrobiłem dokumentację fotograficzną i puszcza się skończyła. Potem znów było nudne pedałowanie przed siebie. Asfalt na szczęście był równy, w słuchawkach wciąż brzmiały angielskie konwersacje, tylko aut strasznie dużo. Po co oni wszyscy tak jeżdżą?
W Czarnkowie ostatecznie skręciłem na Trzciankę. Myślałem o skróceniu dzisiejszego dystansu przez Ujście, aby zdążyć na wcześniejszy pociąg powrotny, jednak jechało się tak dobrze, że nie mogłem tego zrobić. W dodatku jak mógłbym zaniechać zaliczenia dodatkowej gminy? Po drodze widziałem słońce chylące się nad horyzontem i byłem pewien, że nie zdołam dotrzeć na wcześniejszy pociąg. Niespiesznie kręciłem zgodnie z pierwotnym planem – w kierunku drogi krajowej nr 11. Zmodyfikowałem jednak swój plan, jadąc do Ujścia zamiast do Piły. Pobocze było szerokie, ale wolałem jak najszybciej uciec z tamtej zatłoczonej szosy. Wymyśliłem, żeby dojechać do pociągu spokojną drogą, którą wypatrzyłem na mapie. Była tak spokojna, że włączyłem swoją latarkę na maksymalny poziom jasności i jechałem jak autem ze światłami drogowymi. Światła odbijały się od znaków kilkaset metrów przede mną. Było tak cicho i pusto. Ciekawe dokąd mógłbym pojechać, aby być z dala od ludzi przez dłużej niż podczas przejazdu tamtą drogą.
Także od tej strony Piły nie było znaku. Najwyżej oznaczenie dzielnicy/osiedla Piła-Kalina. W centrum dotarłem przypadkiem do mostu, przed którym ostatnio mnie otrąbiono (baran nie znał przepisów, więc nie wiem, czym chciał się popisać). Pomyślałem, aby przejechać się drogą dla pieszych i rowerów wzdłuż rzeki Gwdy. Droga dla rowerów urwała się bezczelnie, więc wróciłem na ulice, dojechałem do deptaka, który pełni rolę rynku i skończyłem wycieczkę pod dworcem. Pociąg znów był przepełniony.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, Puszcza Notecka, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Próbując zdążyć na pociąg

  108.02  04:59
Pierwsza setka w tym roku wyszła szybciej niż zwykle, a ile przy tym miałem przygód. Nie było ciepło, bo temperatura nie przekraczała zera, ale słońce na bezchmurnym niebie grzało przyjemnie. Pojechałem z wiatrem do czarującej Puszczy Noteckiej.
Drogi dla pieszych i rowerów były oblegane przez lód i obsypane piachem, więc nie jechałem nimi. Na początek moim celem była Rokietnica. Poruszałem się jedynie z planem w głowie, więc w Poznaniu musiałem się pomylić. Przejechałem więc przez Suchy Las, potem znów przez Poznań i wjechałem w pierwszy w tym sezonie teren.
Od Rokietnicy chciałem przejechać przez Kaźmierz, ale skręciłem do bardzo wygodnej drogi wojewódzkiej. Aby na ściennej mapie narysować trochę nowych linii, po pewnym czasie zjechałem w nieznane i nie spodobało mi się. Droga była okrutna. Gdy dojeżdżałem do Lipnicy, przyszły pierwsze zmartwienia. Zaczynałem przemarzać w ręce, ponieważ znalazłem się w lesie. Martwiło mnie to, jak będzie w puszczy, skoro tak krótki odcinek w cieniu mnie już maltretował.
Dojeżdżając do Ostrorogu miałem kolejne zmartwienie, bo wiatr zmienił się w boczny, a czasem nawet twarzowy. Na szczęście Wronki szybko pojawiły się na horyzoncie. Zjadłem coś ciepłego i ruszyłem na zachód, aby wjechać do puszczy jakąś nową drogą. Dojechałem do Mokrza, a potem zacząłem szukać jakiejś dobrej drogi do Miałów. Trafiłem na taką, po której jeszcze nie jechałem. No, nie w całości, bo w pewnym momencie zorientowałem się, że znam tamte zakręty. Na najbliższym skrzyżowaniu skręciłem i całe szczęście, bo samo trafiłem do Miałów.
Jechało się idealnie. Ta puszcza jest nieopisywalna. Wcale nieporównywalna do żadnej innej. Będę ją jeszcze częściej odwiedzał. Jest tam jeszcze tyle dróg do przejechania, a teraz, gdy nawierzchnia była zamarznięta, a drogi pokryte zaledwie odrobiną śniegu, jazda stała się samą przyjemnością, lepszą od jazdy po najlepszym asfalcie.
Na stacji kolejowej w Miałach zobaczyłem, że mam ok. 40 minut do pociągu w Mokrzu, a ponieważ wydawało mi się, że dotarłem stamtąd w pół godziny, to mogłem zdążyć. Choć słońce już dawno zaszło, to ruszyłem w stronę Poznania. Temperatura zdążyła spaść poniżej -5 °C, ale teren mocno mnie rozgrzał i nie narzekałem tak, jak na asfalcie, gdy było o 4 stopnie cieplej.
Niestety nie zdążyłem. Dotarłem chyba 3 minuty po planowanym przyjeździe pociągu, odczekałem z 5 kolejnych i nic. Poza towarowym nic nie nadjechało. Do kolejnego osobowego miałem znowu mnóstwo czasu, więc postanowiłem dotrzeć do Wronek i... zdążyłbym, gdyby nie to, że dojście do pociągu było od północy, a nie od południa. Na darmo czekałem przed szlabanem, aby obejrzeć pociąg od strony zamkniętych drzwi. Jedynym plusem tego fiaska było więcej czasu na znalezienie czegoś do jedzenia. Gdy wróciłem na dworzec, szynobus już czekał.
Wysiadłem w Poznaniu Woli, aby nie jechać do centrum. Do domu wróciłem drogą krajową. Nie było dużego ruchu.
Nadal nie wmontowałem regulatora tylnej przerzutki, ale tym razem będę musiał to zrobić, bo linka się rozciągnęła w taki sposób, że na manetce mam bieg o 1 wyższy niż na kasecie. Nie jechało się przyjemnie, ale nie chciałem się zatrzymywać, żeby nie robić dodatkowej rozgrzewki. Trzeba było sprzedać ten rower i kupić nowy zamiast się męczyć z remontami.

Kategoria Polska / wielkopolskie, terenowe, setki i więcej, Puszcza Notecka, po zmroku i nocne, kraje / Polska, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Przez Kraków i Piłę do serca Puszczy Noteckiej

  83.12  03:29
Wiatr nadal wieje z południowego-wschodu, więc mogłem jedynie pojechać po raz kolejny w tamte rejony pociągiem i wrócić do Poznania na rowerze albo pojechać na północny-zachód rowerem i wrócić pociągiem. Wybrałem tę drugą opcję, bo chciałem się wyspać, a w dodatku ostatnio zbyt często jeżdżę na południe. Mały odpoczynek od zaliczania gmin przydał się, zwłaszcza że nie było dzisiaj zbyt ciepło. Właściwie to nie było ciepła w ogóle.
W końcu mam sprawny napęd. Z początku ciężko było się do niego przyzwyczaić, bo na zużytym ruszanie wyglądało jak powolny start lokomotywy parowej. Dodatkowo zmieniłem pedały zatrzaskowe na zwykłe, bo w poprzednich pojawił się luz, a zresztą zimą jazda w przewiewnych butach mijała się z celem. Mam nadzieję, że ten napęd będzie mi długo służył. Jedynym problemem jest brak regulacji linki do tylnej przerzutki, którą też wymieniłem. W niskiej klasy osprzęcie taka regulacja jest przy przerzutce, a jako że przeszedłem na Shimano Deore, to powinienem był wymienić także manetki. Na razie uważam to za zbędny wydatek, więc jedynie zamontuję regulator na pancerzu, gdy tylko do mnie dotrze.
Z powodu ujemnej temperatury, moja komórka wylądowała w kieszeni kurtki, stąd też wszelka nawigacja polegała na zapamiętaniu trasy i postojach w razie wątpliwości. Z Poznania wyjechałem prawie bezproblemowo. Potem już miałem z wiatrem do Szamotuł. Do Obrzycka droga była fatalna. Wiedziałem o tym z innej wycieczki, ale miałem nadzieję, że coś się poprawiło. W międzyczasie mój Oshee zamarzł, więc została mi już tylko herbata w termosie. Za Obrzyckiem wjechałem na kilka fragmentów dróg dla pieszych i rowerów. Niepotrzebnie, bo co chwila wracałem na jezdnię przez leżące tam drzewa. Wycięto tyle pięknych drzew.
Przed Wronkami wjechałem do Nowego Krakowa, a chwilę później do Piły. W samych Wronkach spotkała mnie niemiła niespodzianka. Objazd, który widziałem za Obrzyckiem, dotyczył mojej drogi, po której planowałem dojechać do środka Puszczy Noteckiej. Droga wojewódzka nr 140 była zamknięta. Zatrzymałem się na stacji Orlenu, żeby się ogrzać i rozważyć warianty dalszej drogi. Jedynym sensownym wyjściem był teren, którego najbardziej się obawiałem. Z nowym napędem chcę postępować rozważnie, nie zasypując go piachem na prawo i lewo (przynajmniej na razie). Do pociągu miałem niestety ponad 2 godziny, więc nie widziałem innego wyjścia, jak wjechać w teren.
Jak na złość ostatnio wszystko mi wypada z rąk. Byłem wczoraj w Decathlonie, aby kupić trochę ciepłych podkoszulków pod kurtkę, bo dojazdy do pracy są coraz chłodniejsze i sama kurtka o dziwo przestaje wystarczać (jakieś zmęczenie materiału przez kilkakrotne pranie?). Po wyjściu ze sklepu wyleciała mi z rąk tylna lampka. Roztrzaskał się element ochronny. Na szczęście diody świecą na czerwono, dlatego nie było to dużym zmartwieniem. Problemem były baterie, których już nic nie powstrzymywało przed wypadnięciem. Na szczęście trzymają się mocno i na żadnym z wybojów nie musiałem się zawracać. Dzisiaj za to wyleciał mi licznik. Po 61 km jazdy straciłem wszystko. Podczas wymiany baterii mam 30 sekund na utratę danych, a tutaj doszło do jakiegoś twardego resetu. Wszystkie dane z wycieczki to tylko wyliczenia na podstawie danych GPS. Jako że do tamtego zdarzenia miałem średnią 24,5 km/h, to ze średniej z GPS-a (czas w ruchu liczy strasznie niedokładnie) obliczyłem przybliżony czas w ruchu. Teraz muszę na nowo obliczyć obwód koła.
Droga przez las nie była najgorsza. Zamarznięty piach dało się łatwo poskromić. Pomyśleć, jak bardzo męczyłbym się, gdyby temperatura była dodatnia. Dojechałem do Rzecina, ale wolałem nie ryzykować z jazdą do drogi wojewódzkiej, która nie wiadomo na jakim odcinku była zamknięta. Chciałem pojechać od Hamrzyska do Miałów, bo podobno są to ładne okolice. Może jeszcze będzie ku temu okazja. Tymczasem dojechałem do Mężyka, skąd już po chwili jazdy asfaltem znalazłem się w Miałach. Miałem 45 minut do pociągu. Nie ma tam żadnej poczekalni, a na mapie nie widziałem żadnych dróg, aby w prosty sposób dotrzeć do Mokrza czy Drawskiego Młynu. Pozostało mi czekać, przestępując z nogi na nogę, żeby nie zamarznąć.
W pociągu zauważyłem, że brakuje zęba w największej zębatce korby. Nie chcę nawet wiedzieć, czy to jedyny ubytek. Tak to jest. Nie sprawdziłem tego, w serwisie także nie przyłożyli się i co teraz mogę zrobić? Następnym razem sam wymienię sobie napęd. Za 2 lata, o ile nie wywalę tego roweru, już na pewno będę gotowy do samodzielnego majsterkowania także przy mechanizmie napędowym.

Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, terenowe, rowery / Trek

Puszcza Notecka

  147.42  07:35
Od dłuższego czasu planowałem wycieczkę do Konina. Wstałem dzisiaj o 5, pojechałem w świetle gwiazd na dworzec, zdążyłem kupić bilet, a nawet wsiąść do pociągu... ale nie mojego. Zamiast relacji na Kutno o 6.35, wsiadłem do pociągu do Krotoszyna o 6.36. Dopiero pani konduktor mnie o tym poinformowała podczas sprawdzania biletów. Wsiadłem do pociągu powrotnego w Środzie Wielkopolskiej. Byłem półtorej godziny w plecy, a nie opłacało mi się już jechać do Konina, bo najbliższy pociąg był przed południem. Wymyśliłem, że pojadę do Puszczy Noteckiej. Tak intensywnie o niej myślałem, że będzie moim kolejnym celem, a wyszło dużo szybciej. Wsiadłem w pierwszy pociąg i pojechałem do Krzyża Wielkopolskiego.
Do Krzyża dojechałem bez przeszkód. Pod dworcem zrobiłem zdjęcie wyblakłej mapki okolicznych dróg dla rowerów (chociaż żadnego z tych szlaków nie znalazłem) i głównych dróg leśnych. Od razu ruszyłem do Drawska, a potem jeszcze dalej na południe, już po drogach leśnych. Przyjemnie się jechało, choć minąłem się z kilkoma blachosmrodami. Z jednej strony wchodzi się do lasu, aby od tego odetchnąć, a z drugiej częściowo dzięki nim droga nie zarasta zielenią. Sam nie wiem.
Na chwilę wjechałem na drogę asfaltową, potem źle skręciłem, wjechałem na jakąś podmokłą łąkę bez możliwości przejazdu dalej. Po wydostaniu się stamtąd było z górki. Droga najczęściej wygodna, pomijając jedną taką wyłożoną kamieniami. Żeby było zabawniej, jeździłem po puszczy zygzakiem. Tak dla większej przyjemności.
W Piłce trafiłem na zakaz wjazdu rowerem, a obok drogę dla rowerów. Mimo że była stara, to na szczęście nieutwardzona i nawet dobrze się jechało, choć rośnie na niej stanowczo za dużo chwastów. Gdy zjechałem ze ścieżki, aby dostać się do Marylina, źle skręciłem i zatrzymałem się na jakimś gospodarstwie rolnym. Na szczęście powrót na trasę nie był trudny i po chwili byłem w Marylinie. Doprawdy przedziwna wioska. Szukając właściwej drogi, trafiłem na drewniany drogowskaz, którego tabliczki były wypełnione imionami. Obok imion był podany czas w sekundach. To prawdopodobnie czas dojścia do domów, jednak tabliczka z podpisem „Las” nie naprowadziła mnie dobrze. Może i trafiłem do lasu, jednak droga się tam urwała, a ja zabłądziłem. Gdy w końcu znalazłem drogę, to okazało się, że skręciłem zbyt wcześnie i nie powinienem był nawet zobaczyć tamtego drogowskazu.
Na południe jechałem jakąś drogą pożarową, ale jaka to była droga! Tyle pagórków i ładnych drzew minąłem, że mam teraz apetyt na więcej. A skoro mowa o apetycie, to zrobiłem się głodny. Wjechałem na jakąś starą pół asfaltową drogę, którą pokrywają łaty z ziemi, więc była to prawie że droga terenowa, jednak dużo wygodniej było poruszać się poboczem. Dojechałem nią do Mokrza. Miałem nadzieję znaleźć tam sklep, ale się pomyliłem. Sklep w kolejnej wiosce był otwarty na klucz – wywieszona plakietka „Otwarte”, a drzwi zamknięte. Głód zaspokoiłem dopiero po ok. 30 km w którejś z kolei wsi. Drogi leśne, które pokonałem nie były najwygodniejsze, ale w końcu dostałem się do Obornik. Po drodze, gdzieś pod Wronkami, myślałem o tym, aby przerwać jazdę i wrócić do domu pociągiem, ale na szczęście wyleciało mi to z głowy. Wiatr nie był szczególnie silny, choć słońce mogło zajść trochę później. Kilka kilometrów za Obornikami zapadł zmrok. Na szczęście aut nie było wiele. Zatrzymałem się jeszcze w sklepie osiedlowym po śniadanie. Planowałem następnego dnia spróbować ponownie, tym razem wsiadając do właściwego pociągu.
Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, rowery / Trek

Pociągiem przez Krzyż

  150.87  06:37
Brzydka pogoda nie ustępuje. Dzisiaj wyjątkowo miało nie padać, dlatego postanowiłem wybrać się gdzieś dalej. Gmin w zasięgu ręki jest coraz mniej, dlatego postanowiłem pojechać pociągiem. Ze względu na zachodni wiatr, za cel obrałem Wolsztyn. Niestety, ale z powodu jakiegoś remontu dojazd zajmuje teraz ok. trzech godzin i trzeba się raz przesiąść. Wybrałem więc inny cel – Krzyż Wielkopolski.
Zaplanowałem zaliczyć dzisiaj kilka nowych gmin. Z Krzyża pojechałem lasami do Drezdenka. Przejechałem po moście Baileya na Drawie w Łokaczu Wielkim, jechałem drogami przez wielkie bory, które przypomniały mi lasy lubińskie. Myślę, że to nie była moja ostatnia wizyta w tych rejonach.
Gdy jechałem do Wielenia, martwił mnie boczny wiatr. Specjalnie wybrałem zachód, aby mieć lekką jazdę, a tutaj taka podłość. Przynajmniej chroniły mnie lasy, a właściwie puszcza, najbardziej pociągająca ze wszystkich atrakcji na dzisiaj – Puszcza Notecka. Przeolbrzymi kompleks leśny, drugi taki w Polsce (zaraz po Borach Dolnośląskich). Chciałbym go przemierzyć wzdłuż i wszerz, ale jest on tak daleko, że mogę sobie pozwolić na wycieczki najwyżej 2 razy w tygodniu, a jeszcze trzeba pogodzić chęć zdobywania gmin, to już całkiem brakuje nóg.
W Rosku za Wieleniem znalazłem czynny sklep i gdy się zatrzymałem, zobaczyłem wielką, czarną chmurę sunącą się od zachodu. Sklepikarz powiedział, że zaraz będzie padać, a ja jednak ufałem prognozie meteo.pl. Żeby zaliczyć kolejną gminę, skręciłem w stronę Puszczy Noteckiej. Równymi asfaltami oraz wygodnymi leśnymi drogami dojechałem do Lubasza. Za tą wsią zobaczyłem znak stromego zjazdu. Wcale stromy nie był, bo gdy zaczęło padać, to musiałem mocno pedałować, aby nabrać sensownej prędkości. W Czarnkowie, po kilku minutach jazdy w deszczu, znalazłem przystanek z wiatą i odczekałem na nim pół godziny, aż przestanie lać.
Jak zawsze, jazda po kałużach nie jest najwygodniejsza. Zwłaszcza gdy trzeba jechać pół metra od krawężnika, aby jazda była bezpieczna (kałuże mogą być groźniejsze od kierowców aut). Wiatr na szczęście zmalał, a kałuże znikły, więc najwidoczniej na południu nie padało. Niestety przegapiłem mój skręt, a chciałem pojechać drogami terenowymi obok Biedruska. Dojeżdżając do Obornik już nie chciało mi się wydłużać drogi, zwłaszcza że zapadał zmrok.
Postanowiłem wrócić do Poznania drogą krajową, bo ma ona w miarę szerokie pobocze. W Obornikach udało mi się znaleźć właściwą ulicę, ale musiałem zmierzyć się z kretyńskimi drogami dla rowerów, bo ktoś wymyślił sobie, aby postawić kilka znaków zakazu wjazdu rowerem. W Suchym Lesie skręciłem na boczne ulice, oczywiście bez czekania na światłach, które nie widzą rowerzystów. Na ostatnich metrach terenu znalazła się przeszkoda – ogrodzony teren budowy, który ostatnim razem pokonałem po prostu przejeżdżając przezeń. Dzisiaj ktoś się tam kręcił i słychać było dźwięk agregatów, więc ominąłem ogrodzenie.
Aaa, mam nowy telefon. Od teraz moje zdjęcia będą ciut lepszej jakości. Jest to Pentagram Monster P430-1 z olbrzymią baterią, dzięki czemu nie będę się tak bardzo martwił o prąd w trakcie dłuższych wypraw. Nie wiem jeszcze jakiej jakości jest zamontowany moduł GPS, ale telefonu będę używał głównie do robienia zdjęć. Postarałem się o nowy sprzęt, bo poprzedni nie trzymał się najlepiej.

Kategoria kraje / Polska, po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, Puszcza Notecka, dojazd pociągiem, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery