Pogoda była kapryśna, ale miało nie padać po południu, więc wyskoczyłem sprawdzić most na Warcie. Dawno mnie tam nie było, bo powstał kawał mostu, choć na wjazd jeszcze trochę będzie trzeba poczekać. Podobno ma tam nawet być droga dla rowerów, ale po obu stronach widziałem tylko kostkę brukową. Wróciłem do Poznania, ale nie chciałem jechać prosto do domu. Pojechałem w kierunku Malty. Głód jednak mnie zawrócił. Chyba mi brakowało szosy. Jazda jest dużo bardziej wymagająca. Wróciłem zmęczony, ale zadowolony.
Odkurzyłem kolarzówkę, założyłem bezprzewodowy nadajnik, bo mój licznik obsługuje dwa rowery, więc w końcu nie muszę się martwić o kabel ocierający o torbę na kierownicy. Do tego poprawiłem bloki w butach, więc mogłem przetestować nowe ustawienia, a ponieważ zawiązałem sznurówki słabiej, to buty nie cisnęły, jak ostatnio. W prognozie była burza, więc postanowiłem wyjść tylko na krótką wycieczkę. Wiało, więc ruszyłem przez centrum. Trochę błąd, bo było mnóstwo ludzi. Poleciałem na Kiekrz przez klin zieleni, żeby schować się od wiatru, który był wyjątkowo nieprzyjemny. Dalej nie miałem za bardzo gdzie się schować, więc pojechałem z wiatrem bocznym aż do Skórzewa, żeby sprawdzić nową drogę dla rowerów na Złotowskiej. Ostatni odcinek jest jeszcze w budowie. Zauważyłem za to znacznik przed sygnalizacją świetlną, który będzie informował o kolorze światła dla prędkości poruszania się rowerzysty. Podobne mają w Warszawie, tylko poznańskie będą nieco bardziej zaawansowane. Ciekawe, ile ich zamontują i jak długo będą działały. Z rozpędu prawie pojechałem do centrum, ale wolałem unikać tłumów. Wróciłem na Górczyn i odwiedziłem Szachty, żeby dokręcić do 50 km. Deszcz zaczął padać niedługo po powrocie, ale żadnej burzy nie było.
Pogoda popsuła się. Wczoraj burza piaskowa była tak silna, że podczas spaceru żałowałem braku gogli. Dzisiaj wyskoczyłem na chwilę przed deszczem, żeby sfotografować kolejną porcję miejsc i kwiatów, które dostrzegłem w ostatnim czasie.
Od kilku dni mijałem znaki ostrzegające o zamkniętych ulicach, więc nie miałem ochoty pchać się do miasta. Pozostał Wielkopolski Park Narodowy. Przy tym wietrze i niskiej temperaturze był to optymalny cel.
Prószył śnieg, gdy ruszałem. Na szczęście tak drobny, że nie martwiłem się. Dostałem się do Wirów, a potem boczną drogą do parku. Potem przez Jarosławiec pojechałem do Jezior, błądząc odrobinę po nieznanych drogach. W oczy uderzała susza. Nawet mech w rezerwacie Grabina wyglądał tak nijak.
Wszedłem na szlak pieszy, który zauroczył mnie podczas jesieni. Wczesna wiosna nie robiła szału. Plusem był za to brak ludzi. Zdecydowałem się przespacerować szlakiem do końca. Obszedłem Jezioro Góreckie, potem przy Jeziorze Skrzynka i Jeziorze Kociołek, aż doszedłem do stacji kolejowej Osowa Góra. Trochę szkoda, że duża część tego szlaku jest niedostępna dla rowerzystów, zwłaszcza odcinki poprowadzone po szerokich drogach, ale widziałem tylu cyklistów, że chyba nikt nie sprawdza, czy ktoś porusza się na nogach, a nie na kołach.
Skoro znalazłem się na Osowej Górze, to nie mogłem nie wspiąć się na wieżę. Widoki były takie sobie. Tylko wiało. To był w sumie koniec wycieczki. Pojechałem prosto do domu, żeby się ogrzać.
Było kilka dni przyjemnie, ale przyszło ochłodzenie. W tym roku wiosna przyszła dużo szybciej, więc zostałem w Poznaniu. Było mi szkoda kwiatów z powodu przymrozków, więc wyszedłem z aparatem, żeby sfotografować kilka roślin i miejsc, które zauważyłem w ciągu tygodnia.
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.