To miał być kolejny, nudny dzień w Poznaniu. Pojechałem standardowo ku Dolnej Wildzie, a potem centrum. Po drodze jednak był przejazd rowerowy. Pani ustąpiła pieszym, a mnie, mając prosto przed sobą, chciała przeciągnąć przez maskę. Nie wiem, jak to zrobiłem, ale przejeżdżając przed autem, zahaczyłem pedałem o tablicę rejestracyjną, zablokowałem przednie koło, a pęd podniósł koło tylne tak, że prawie przeleciałem przez kierownicę, ale jakoś wylądowałem na nodze. Był to dziwny lot, ale nic się nie stało. Dobrze, że nie wróciłem do wpinanych pedałów, które zdjąłem na czas wizyty w górach. Pani się tłumaczyła roztargnieniem, a ja nie miałem ochoty tracić czasu na opieszałe służby, więc pojechaliśmy w swoje strony. Zawitałem na chwilę w centrum i okrężną drogą wróciłem do domu.