Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2016

Dystans całkowity:2380.75 km (w terenie 309.62 km; 13.01%)
Czas w ruchu:159:18
Średnia prędkość:14.36 km/h
Maksymalna prędkość:69.31 km/h
Suma podjazdów:21778 m
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:103.51 km i 7h 14m
Więcej statystyk

Poproszę jezioro z lodem

110.6106:52
Kolejny piękny dzień na Islandii. Dzisiaj trochę o górach, jak i o lodzie. Zachód słońca też pozwolę sobie zachwalić.
Gdy wstałem, większości namiotów już nie było. Jakieś ranne ptaszki. Ja też powoli zacząłem się zbierać, ale nie zbijałem obozu. Chciałem wybrać się na pieszą wycieczkę. Prawie że powtórka z wczoraj. Było słonecznie, więc ubrałem się na lekko. Doszedłem do Svartifossu i stwierdziłem, że to nie był wodospad, którego szukałem. Nie mogłem jednak przypomnieć sobie nazwy tego, który miałem w głowie. Obfotografowałem więc, co znalazłem i poszedłem dalej, wspinając się na szczyt jakiegoś punktu widokowego, a potem wróciłem do bazy. Trekking zajął mi zaledwie godzinę.
Gdy ruszałem, na niebie pojawiły się chmury. Ostatnio poranki często tak wyglądają, ale tym razem zaczęło padać. Nawet szybko uciekłem spod deszczu, bo wiatr nie był silny.
Nie mogłem się doczekać jeziora polodowcowego. Gdy już do niego dojechałem, odrobinę się rozczarowałem, bo nie wyglądało tak, jak na zdjęciach. To jednak zrozumiałe. Wpływa na to wiele czynników, jak zachmurzenie, kąt padania światła, pora roku, ilość lodu oderwanego od lodowca, rodzaj zastosowanego filtru na zdjęciu. Każdego dnia można spotkać inny widok i ja nie miałem tego szczęścia, aby wbić się w dobry moment. W każdym razie spędziłem trochę czasu, spacerując nad brzegiem jeziora i podziwiając sztukę stworzoną przez naturę.
Potem trafiłem do drugiego jeziora, jak się okazało tego właściwego, które jest najbardziej znane – Jökulsárlón. Zdecydowanie bardziej mi się podobało poprzednie, czyli Fjallsárlón. Ale nie powstrzymało mnie to przed spędzeniem czasu na plaży i patrzeniem na hipnotyzujące góry lodowe wypływające do oceanu.
Od ostatniego jeziora ruch tak jakby zamarł. Nie przejeżdżały żadne auta. Jedynie owce spoglądały na mnie płochliwym wzrokiem. Trafiłem też na znaki ostrzegające przed reniferami, ale niestety żadnego z tych zwierząt nie wypatrzyłem. W ramach pocieszenia mogłem zachwycać się złotą godziną, podczas której góry na horyzoncie wyglądały jak z jakiejś bajki. Jeden z najpiękniejszych zachodów, jakie widziałem.
Dotarłem do kempingu na farmie. Trawa nawożona naturalnym nawozem końskim, wychodek oraz zimna woda to jedyny luksus, jaki na mnie czekał. Lepsze to niż noc gdzieś przy drodze.

Kategoria rowery / Trek, kraje / Islandia, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Islandia 2016

Vatnajökulsþjóðgarður

72.6604:17
Trochę mi dzisiaj zeszło ze zwijaniem obozu, bo wyruszyłem w południe. Dzień na wyprawę nie zapowiadał się za długi, ale nigdy nie wiadomo.
Znalazłem sklep i kupiłem trochę zapasów, wliczając codzienną porcję skyru. Dostałem też znaczki, więc nabazgrałem coś na kartkach kupionych 2 dni wcześniej i wrzuciłem do skrzynki. Od razu zdradzę, że wysłałem kilka kartek z różnych miejsc Islandii i dzisiejsze szły najdłużej, bo ok. półtora miesiąca.
Rano było strasznie gorąco. W namiocie temperatura przekraczała 20 °C, ale gdy tylko ruszyłem, naszły chmury. Od czasu do czasu kropiło, nie wspominając o deszczu nad rankiem, gdy się przebudziłem, i który zniechęcił mnie do wcześniejszego wstania.
Trafiłem na atrakcję, którą były Dverghamrar, czyli krasnoludzkie skały. Wielkie bazaltowe kolumny, całkiem jak z Krainy Wygasłych Wulkanów. Co jakiś czas trafiam na baśnie, legendy o ludziach ukrytych (zwanych inaczej elfami), trollach czy innych stworzeniach zamieszkujących tę wyspę. Te historie są naprawdę fascynujące i przyjemnie się je czyta.
Wjechałem na drogę prowadzącą przez teren zalewany w czasie powodzi glacjalnych. Nic ciekawego. Krajobraz zmieniał się niewiele. Już szybciej widoczne były zmiany przy drodze, bo mijałem typowe skały pokryte mchem, była trawa, czarny piach, roślinność stepowa i różne kombinacje. Do tego wiele chmur oraz deszcz, przed którym uciekałem. Kolejny deszcz był przede mną, ale zdążył przejść zanim do niego dotarłem.
Za którymś zakrętem dojrzałem Vatnajökull, największy lodowiec Islandii. Im bardziej się do niego zbliżałem, tym powietrze stawało się chłodniejsze. Zupełnie jakby otworzyć lodówkę. Taką wielką, islandzką.
Ostatnim przystankiem był tytułowy Vatnajökulsþjóðgarður, czyli Park Narodowy Vatnajökull. Postanowiłem przejść się do wodospadu Svartifoss. Niestety było późno, więc w pewnym momencie zawróciłem. Uchwyciłem jednak ów wodospad na zdjęciu, nie zdając sobie sprawy, że to był on.
Mój treking trwał prawie godzinę, ale słońce wciąż było nad horyzontem, gdy wjechałem na pole kempingowe. Po drodze usłyszałem krzyki, głośną muzykę z auta i ognisko... na parkingu. Polska mowa wyjaśniała wszystko – polaczki. Nic dziwnego, że Islandczycy nie przepadają za Polakami. Właśnie takie wyrzutki psują reputację całego narodu, a potem jak tu zyskać zaufanie? Stąd też nie ujawniam swojego pochodzenia.
Po zmroku widok z namiotu był nieziemski. W takim miejscu można mieszkać. Nazajutrz zaplanowałem zrobić krótki trekking, aby odnaleźć Svartifoss, który podobno jest najpiękniejszym wodospadem na Islandii. O zmierzchu jakoś brakowało mu magii, skoro nie rozpoznałem go.
Mój Garmin zaczął się dziwnie zachowywać. Wczoraj wymieniłem w nim akumulator, a mimo to pokazywał wyczerpane baterie. I na takich wyczerpanych bateriach przejechałem cały dzień. Mam nadzieję, że wilgoć nie uszkodziła sterownika.
Kategoria rowery / Trek, kraje / Islandia, pod namiotem, z sakwami, za granicą, wyprawy / Islandia 2016

Wietrznie wiało

118.6908:58
O islandzkiej pogodzie jeszcze trochę. Coś o rowerzystach, słowo o rozległych obszarach, trochę o faunie i o florze. Kolejny, prawie zwyczajny dzień podróży wokół Islandii.
Już z rana telepało namiotem od wiatru. Ale lekko, więc nie musiałem daleko ganiać za rzeczami podczas pakowania. Zebrałem się i pojechałem dalej krajową jedynką w kierunku Víku.
Skręciłem na polecany przez mapę cypel Dyrhólaey. Jedną z atrakcji było miejsce lęgowe ptaków. Panowie z bagnetami strzegli jednego miejsca, a gdy zrobiło się poruszenie, zaczęli strzelać... zdjęcia. Wielkimi aparatami, jakich używają paparazzi, próbowali uchwycić ikonę Islandii – maskonura. Mnie też się to udało, ale bez takiej szczegółowości. Zdradzę też zakończenie – to był jedyny okaz, jaki widziałem podczas całej wyprawy. Te ptaki były na mojej liście must-see na drugim miejscu, zaraz po koniku islandzkim. Poczułem się zawiedziony.
Zrobiło się gorąco, aż musiałem zdjąć kurtkę. Termometr wskazywał nawet 23 °C. Najgorsze, że pojawił się podjazd oznaczony znakiem 12%. Z sakwami wjechać nie było tak lekko. Jeszcze na poboczu leżał grys, który kleił się do opon i strzelał na wszystkie strony. Na szczycie byłem tak wykończony, że darowałem sobie skręt do następnej atrakcji. Popełniłem błąd, który wynikał z mojego braku przygotowania do podróży. Nie wiedziałem, że jest tam Reynisfjara – jedna z najpiękniejszych plaż na świecie. Kolejny zawód.
Dotarłem do miasta Vík í Mýrdal, którego nazwa skracana jest do krótkiego Vík. Odszukałem bank, aby kupić trochę koron, w którym musiałem odczekać pół godziny w kolejce. Imigranci strasznie kombinują, żeby tylko nie płacić podatków. Po udanej wymianie waluty, za którą musiałem dodatkowo zapłacić prowizję, wybrałem się na poszukiwania restauracji. Daleko nie musiałem jechać, ale coś mi do głowy strzeliło, że niby było zamknięte i pojechałem dalej. Koniec historii.
Skończyła się cywilizacja, a ja kompletnie zapomniałem o zrobieniu zakupów. Musiałem się zatrzymać na postoju, aby coś ugotować. Wiał taki paskudny wiatr, że musiałem zdjąć z roweru prawie wszystkie sakwy, aby otoczyć kuchenkę ścianą. Dzięki temu udało mi się przygotować ciepłe jedzenie liofilizowane prosto z Polski.
Po skończonym obiedzie zaczęła się przygoda. Wjechałem na olbrzymi obszar, który jest niebezpieczny podczas erupcji wulkanu znajdującego się pod lodowcem. Taka erupcja powoduje powódź glacjalną, która momentalnie zalewa obszar u podnóża lodowca – nawet tak rozległy, jak ten pokonywany przeze mnie. Po powodzi pozostaje tylko jałowa ziemia, którą później trzeba użyźnić, aby zapobiec burzom piaskowym. Najczęściej spotykanymi roślinami jest trawa oraz wszędobylski łubin. Po wyczytaniu tych informacji z tablicy informacyjnej czułem strach w trakcie jazdy i chciałem jak najszybciej się stamtąd wydostać. Marny był mój los, bo oto wiatr zaczął dmuchać jeszcze silniejszy. Najpierw boczny, ale wraz z postępem jazdy, zmieniał się kierunek, abym ostatecznie jechał pod wiatr. Walki z wiatrakami nie było końca i 10–12 km/h to było wszystko, co mogłem osiągnąć.
W pewnym momencie dogoniła mnie dwójka sakwiarzy, którą prawdopodobnie spotkałem przed Víkiem. Byli to Holendrzy, którzy mieli umówiony nocleg gdzieś w pobliżu. Chcieli, abym do nich dołączył. Chwilę pogadaliśmy, ale oni mieli więcej sił ode mnie i uciekli. Tak to przynajmniej wyglądało, bo nawet się nie pożegnali.
Kilkadziesiąt kilometrów dalej wiatr osłabł. Byłem jednak tak wyczerpany, że nie miałem sił przyspieszać. Planowałem zatrzymać się dużo dalej, ale musiałem skrócić plany, jak poprzedniego dnia. Dojechałem do miasta Kirkjubæjarklaustur. Nie udało mi się znaleźć czynnego sklepu, więc znów pozostało mi jeść drobne zapasy. Takie to świętowanie urodzin sobie sprawiłem w tym roku.
Zrobiło się odczuwalnie chłodniej. Moje podejrzenie padło na dwa lodowce, którymi byłem otoczony. Pojechałem na kemping, aby szybko wskoczyć do ciepłego śpiwora. Przed wjazdem spotkałem mobilną recepcję – właściciele siedzieli w aucie. Myślałem, że ze względu na późną porę ktoś chciał mnie oszukać, ale przecież to Islandia. Zbyt często bywam nieufny. Wciąż jednak nie mogę się przyzwyczaić do islandzkiego akcentu języka angielskiego. Niektórzy mówią tak cicho, że ciężko złapać wszystkie słowa. Dzisiejszy dzień był pierwszym bez deszczu. Wolę zdecydowanie deszcz od wiatru.
Kategoria rowery / Trek, kraje / Islandia, pod namiotem, setki i więcej, z sakwami, za granicą, wyprawy / Islandia 2016

Kategorie

Archiwum

Moje rowery