Dzień zaczął się słonecznie, choć chłodne powietrze nie dawało tego odczuć. Dzisiaj miałem do wyboru 3 drogi. Pierwsza, łagodna, biegła doliną wzdłuż rzeki. Druga po serpentynie pięła się do przełęczy na wysokości ponad 400 m n.p.m. Trzecia z kolei leciała przez dwie góry, z czego najwyższa miała ponad 700 m. Wybrałem średni poziom trudności, bo i tak nie miałem daleko. Wjechałem na drogę prefekturalną. Nie była jakaś wąska, ale mech porastał jej nawierzchnię. Minąłem zaledwie garstkę pieszych i prawie udało się nie spotkać żadnego auta, ale tuż przed szczytem pojawił się jeden śmierdziel. Zjazd był trudniejszy, bo nawierzchnia rozlatywała się i wolałem nie wpaść w żadną z dziur. Zwłaszcza że jechałem wzdłuż ładnego strumienia, który mocno przyciągał uwagę. Strumień wpadł do rzeki, a ja zmieniłem numer drogi. Ruch był nieco większy niż na przełęczy. Dolina przecięta rzeką ładnie się prezentowała. Tylko słońce zaczęło prażyć. Na szczęście szybko dojechałem do celu. Dzisiaj pokój w wiejskim domu. Obiekt prowadzony przez starszego farmera, przez co nie było najczyściej.
Komentarze (4)
Codziennie w nowym miejscu, więc trochę się nazbierało :P
Rower towarzyszył mi od małego. Przez wiele lat jeździłem na Romecie. W 2012 kupiłem Treka, który na poważnie wciągnął mnie w turystykę rowerową. Przejechałem na nim Islandię i Koreę. Kolejnym połykaczem kilometrów stała się kolarzówka GT, która w duecie z trzecim kołem towarzyszyła mi podczas wyprawy wokół Japonii i Tajwanu. Szukając nowego partnera wyprawowego w trudnych czasach, trafiłem na gravel podrzędnej marki. Mimo to prowadził mnie ku przygodzie po Norwegii i Szkocji. Do tego lubię utrwalać na fotografii ładne rzeczy i widoki.