Już od dawna planowałem kupić lusterko, bo czuję się niepewnie na ulicach Poznania. Pomyślałem o lusterku na kask, ponieważ wraz z lemondką byłaby to dobrana para. Wypatrzyłem sklep, w którym można takie cudo wypróbować, zapytałem o dostępność towaru, wyznaczyłem trasę i mogłem ruszać. W sobotę sklep był otwarty do godz. 15, więc wstałem wcześnie rano, ubrałem się ciepło, bo było tylko 7 °C i po godzinie 5 wyruszyłem na południe – do Wrocławia.
Chciałem ominąć beznadziejne drogi w Puszczykowie, więc skierowałem się na Kórnik, a potem na Śrem. Droga do drugiego miasta była wąska, a i aut jakoś dziwnie dużo o tej porze jechało. Po drugim śniadaniu i kawie na stacji benzynowej pojechałem dalej wojewódzką; było już odrobinę bezpieczniej.
Za Miejską Górką średnia prędkość podupadła przez zaniedbane drogi. Minąłem Park Krajobrazowy Dolina Baryczy, który
kilka lat temu tak mi się spodobał, że chciałem tam nawet wrócić, ale po dziś dzień nie doczekałem się tego. Na pewno nie odpuszczę przejażdżce po szlaku dawnej kolei wąskotorowej z Sułowa do Stawów Milickich. Tylko kiedy moje koło tam stanie?
W Żmigrodzie park przyciągnął mój wzrok, jednak gdy zobaczyłem zakaz ruchu rowerem, wycofałem się szybko. Jako że chciałem załapać się na gminę Oborniki Śląskie, pojechałem możliwie najkrótszą drogą w kierunku siedziby gminy. Najpierw drogą wojewódzką z kierunkiem na Wołów (aż przypomniały mi się
moje początki długich wypraw), a potem lokalnymi asfaltami i terenami. Coś mnie podkusiło, żeby wjechać do Osoli. Uzupełniłem tam zapas wody i zacząłem podjazd pod niewielką górkę, gdy nagle wyprzedził mnie dziadek, ale na elektryku, więc się nie liczy. Skubany jechał jakby miał z górki.
Oborniki Śląskie mnie przestraszyły. Miałem tylko godzinę i dużo kilometrów na karku. Miałem szansę, jednak zbyt długo wahałem się. Problemem stanowiły znaki informujące o braku wjazdu do Wrocławia. Objazd został poprowadzony aż do drogi krajowej nr 5 – przez Trzebnicę. Nie dałem się zastraszyć i pojechałem zgodnie z planem. Nie tylko ja, bo ruch był strasznie duży, a wrocławianie okazali się najgorszymi kierowcami, jakich kiedykolwiek spotkałem. Co prawda do wypadku nie doprowadzili, ale na gazetę wyprzedzał co trzeci. Był też krakus, który swoim wielkim, śmierdzącym blachowozem wyprzedził mnie kilka razy i zawsze w tej samej, niebezpiecznej odległości. To już było działanie z premedytacją. Tylko gdzie on się ukrywał, czekając na mnie? Nie zauważyłem go w żadnej z kolumn aut wyjeżdżających z Wrocławia.
Brak wjazdu do Wrocławia polegał na tym, że powstał remont, a na drodze uruchomiono ruch wahadłowy. Jedynym mankamentem było to, że legalnie przejechać tamtędy może wyłącznie komunikacja miejska. Mimo to ci wszyscy kierowcy, którzy pędzili na złamanie karku w obie strony, nie robili sobie nic z zakazu. Co więcej – krótki okres świateł dostosowany do ruchu autobusów powodował, że kierowcy wzajemnie zajeżdżali sobie drogę. Istny cyrk.
Mimo wszystko wjechałem do miasta, ale w połowie drogi od rogatek do sklepu wybiła godzina 15. Na dodatek ja, jadąc kiepskiej jakości drogami rowerowymi (niektóre niby jednokierunkowe, ale jak wszędzie indziej – kto się tym przejmuje?) i myśląc, że doprowadzą mnie one do centrum, dotarłem nie wiadomo gdzie. Ciekawe, kiedy zorientowałbym się o złym kierunku, gdybym nie miał odbiornika GPS. Ponieważ nie było już sensu, aby jechać do zamkniętego sklepu, to udałem się na Stare Miasto. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, więc kręciłem lub spacerowałem bez celu tu i tam. Gdy zmierzch zaczął się nieubłaganie zbliżać, zacząłem rozglądać się za noclegiem. Najpierw w centrum, ale potem wpadłem na pomysł, że mogę szukać w regionie, przez który miałem jechać nazajutrz. Dzięki temu udało mi się trafić na tanią kwaterę prywatną. Byłem wyczerpany po nieudanej gonitwie i długim spacerze. Lusterko poczeka albo po prostu zamówię je i będę liczył, że mi się spodoba.