Trwa ładowanie…
Trwa ładowanie…

Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

na trzech kółkach

Dystans całkowity:12316.70 km (w terenie 14.33 km; 0.12%)
Czas w ruchu:694:01
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:60.43 km/h
Suma podjazdów:84734 m
Liczba aktywności:167
Średnio na aktywność:73.75 km i 4h 09m
Więcej statystyk

Polski festiwal w Tōkyō

  22.79  01:41
Po wczorajszym upale nie zostało nic. Od rana lało i mżyło na przemian. Okropna pogoda, a mnie się zachciało jechać przez Tōkyō. Całe szczęście miałem niedaleko do kolejnego hostelu. Dzisiaj chciałem odwiedzić miejsce, dla którego pojawiłem się w stolicy Japonii po raz pierwszy od przylotu do kraju, czyli od ponad pół roku. Swoją drogą, strasznie szybko to zleciało.
Mój obecny hostel chwalił się niewielkim dystansem do Sensō-ji, jednej z najpopularniejszych świątyń Japonii. Spojrzałem na mapę i się rozczarowałem, bo kompleks znajdował się kilka ładnych kilometrów na południe. Zacisnąłem zęby i, ubrany po uszy, ruszyłem po ulicach wielkiego miasta. Przyjemnie nie było, wielokrotnie kończyłem na chodnikach przez zbyt duży ruch lub korki.
W końcu dotarłem do celu. Brak parkingu dla roweru wymusił na mnie pozostawienie roweru na ulicy obok. Zabrałem parasolkę i aparat, i ruszyłem pieszo na podbój mojej pierwszej świątyni, którą zobaczyłem 2 lata temu i która wywarła na mnie olbrzymie wrażenie. Dzisiaj wrażenie nadal pozostaje, choć tłumy zwracały większą uwagę niż otoczenie. Przywykłem do cichych miejsc, których w Japonii wciąż można spotkać wiele, a w stolicy jest niestety tłoczno.
Kolejnym punktem na dzisiaj był pałac cesarski, który stał na mojej drodze. Obowiązywał zakaz wprowadzania rowerów, a o parkingu to nawet ochrona nic nie wiedziała, więc darowałem sobie ten punkt programu i pojechałem do hostelu. Dojechałem tam na kilka godzin przed możliwością zameldowania się, więc zostawiłem rzeczy w przechowalni bagażu. Rower, za naradą, zaparkowałem w garażu budynku i poszedłem do Roppongi Hills, wieżowca, w którym odbywał się polski festiwal.
Próbowałem zdobyć program festiwalu po polsku lub po angielsku, ale bezskutecznie. Sam festiwal zaskoczył mnie swoim niewielkim rozmiarem, wręcz kompaktowym. Tuż pod budynkiem widziałem jak stawiali wielką scenę. W pierwszej chwili sądziłem, że to właśnie tam miał się odbyć wspomniany festiwal, ale to było zupełnie inne wydarzenie.
Wracając do polskiego festiwalu, w programie było wiele występów muzyki klasycznej i jazzowej w wykonaniu Japończyków oraz Polaków. Spędziłem tam może z godzinę, kupiłem trochę prezentów dla Couchsurferów (te zabrane z Polski powoli mi się kończyły), zjadłem polski bigos. Tak właściwie to dla polskiego jedzenia się tam pojawiłem. Tylko strasznie drogo. Importowane, więc pewnie dlatego.
Festiwal miał trwać jeszcze pół dnia, ale ja miałem pracę, więc wróciłem do hostelu. Po drodze moją uwagę przykuła wieża tokijska, najpiękniejsza wieża, jaką znałem. Nie mogłem się oprzeć i przespacerowałem się wokół niej. Przepiękna konstrukcja.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Zatrzymali mnie w Japonii

  81.71  03:45
Dzisiejsza trasa nie była planowana. Chciałem to rozegrać zupełnie inaczej, ale tak jakoś wyszło.
Zjadłem przepyszne śniadanie w domu gościnnym, pożegnałem się z obsługą i zacząłem jazdę na południe. Był chłodny poranek. Powietrze wyglądało nieprzyjemnie mdławo w przeraźliwym słońcu na bezchmurnym niebie. Dzień nie zapowiadał się ciekawie, bo było płasko. Chciałem się dostać do rzeki Tone-gawa (nazwa czysto przypadkowa), bo zauważyłem na mapie drogi dla rowerów ulokowane na wałach. Jest to pewien standard w Japonii, choć z jakością nawierzchni bywa różnie. I właśnie o tę nawierzchnię chodzi. Jadąc po tej drodze zobaczyłem zakaz wjazdu, więc zjechałem na wewnętrzną część wału, bo biegła tamtędy równiutka i pusta droga o dwóch pasach ruchu, bez dostępu dla aut, bo wszystko zablokowane ogrodzeniami. Cuda i dziwy, że coś takiego istnieje. Pojechałem więc tamtędy i po kilku kilometrach wyskoczył z pobocza Japończyk. Budowlaniec zaczął coś mówić, po chwili dołączyło do niego kilku innych. Kompletnie nie rozumiałem o co chodziło. Zrozumiałem za to uwagę jednego z kompanów, że ja to na pewno nic nie rozumiem. Wszyscy byli uśmiechnięci i pokazali mi drogę gruntową obok asfaltu, który był od tamtego odcinka częściowo ogrodzony. Pojechałem zgodnie ze wskazaniem robotnika po błocie i w najbliższym miejscu odbiłem z powrotem na wał, na którym zakaz już nie obowiązywał. To była przedziwna sytuacja. Droga niby jest, a jednak jej nie ma.
Rzeka się rozdzieliła nowy odcinek nazywał się Edo-gawa. Nawierzchnia była różnej jakości, często dochodząc do kilku metrów szerokości. Niestety nie było ładnych widoków, więc jechało się dosyć monotonnie. Jednak dzięki brakowi skrzyżowań czy sygnalizacji świetlnej mogłem jechać bez zbędnych postojów. Zatrzymywałem się jedynie w cieniu, aby odpocząć od smażącego słońca.
Im bliżej Tōkyō, tym więcej rowerzystów spotykałem, chociaż ich liczba nie była jakaś porywająca, jak to sobie wyobrażałem. Jechałem właśnie do tej metropolii, mimo że wcześniej planowałem zatrzymać się gdzieś w prefekturze Saitama. Nie wiem, co mnie porwało na taką decyzję, ale jazda po tym mieście nie była najprzyjemniejsza. Dużo aut, dużo świateł, dużo ludzi. Ciężko się jechało. Trafiłem na kilka pasów rowerowych i namalowanych na drodze sierżantów, ale to raczej oczywiste, bo tego się oczekuje od dużych miast, aby gwarantowały usprawnienia dla rowerzystów.
W końcu dojechałem do hostelu. Spotkałem tam samych obcokrajowców. Rozmawiali strasznie głośno, więc praca w słuchawkach była obowiązkiem, ale na szczęście nie hałasowali w nocy. Witamy w Tōkyō.

Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Ibaraki, Japonia / Tochigi, Japonia / Saitama, Japonia / Tōkyō, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nikkō Tōshō-gū

  71.05  03:32
Skoro już do Nikkō dotarłem, nie mogłem przegapić zobaczenia dostępnych tam atrakcji. A te najlepsze znajdowały się kilka kilometrów na północ od centrum miasta i figurowały na liście UNESCO jako Chramy i świątynie Nikkō. Było dużo do zobaczenia, jednak ja ograniczyłem się do jednego – chramu Nikkō Tōshō-gū.
Zapowiadał się deszcz po południu, więc chciałem jak najszybciej znaleźć się na górze, a do pokonania miałem lekki podjazd. Na jego końcu ukazała się reprezentatywna część miasta. O parking było trudno, więc co mogłem, to objechałem rowerem, a potem wjechałem na zatłoczony parking pod chramem. Chętnych na wjazd było wielu, więc korki ciągnęły się przez połowę dzielnicy. Rower zostawiłem pod płotem razem z innymi kolarzami, którzy byli na lekko. Tylko ja z tą moją przyczepką.
Bilet wstępu bardzo drogi, ale zarabiają dużo, bo turystów było niesamowicie dużo, i to w środku tygodnia. Do zobaczenia też jest sporo i nawet dodali mapkę, aby się nie zgubić. W dwóch obiektach byli nawet przewodnicy, ale niestety mówili po japońsku, więc nic nie zrozumiałem. Zobaczyłem, co mogłem i wraz z mżawką opuściłem kompleks, wyjeżdżając z tej części miasta. Przestało padać, gdy minąłem centrum.
Chciałem pojechać do miasta Utsunomiya, ale zwróciłem uwagę na uciekający czas i zmieniłem plany, kierując się prosto na południe do Tochigi. Droga poszła szybko, bo miałem cały czas z górki i nawet średnia podskoczyła. W mieście Tochigi minąłem kilka miejsc przechowywania powozów festiwalowych, które były gotowe do listopadowego wydarzenia. Szkoda, że nie miałem możliwości zobaczenia tego festiwalu. Tyle miejsc do odwiedzenia, a tak mało czasu. Może by się udało przedłużyć moją wizę?
Zatrzymałem się w domu gościnnym obsługiwanym przez przesympatyczną obsługę. Niestety słaby dostęp do internetu zmusił mnie po raz kolejny do skorzystania z dobrodziejstw Starbucksa. Jak to dobrze, że jeszcze są takie awaryjne miejsca w Japonii, gdzie można uzyskać w miarę dobre połączenie z internetem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Nikkō

  74.37  04:03
Słyszałem wiele razy o Nikkō, ale tak szczerze nie miałem bladego pojęcia, co tam można było zobaczyć. Postanowiłem odwiedzić to miasto i się dowiedzieć.
Dzisiaj zamglenie było nieznaczne. Mimo chmur na niebie temperatura przekraczała 28 °C. Na początku jechałem po wyżynach i pagórkach, z których były nie najgorsze widoki, a potem znalazłem się na długiej drodze na południe. Była prawie pusta i niesamowicie wygodna.
Poszukiwania przydrożnych lokalnych marketów Michi-no-Eki doprowadziły mnie do kilku, w których jednak było więcej lokalnych produktów spożywczych niż pięknie zapakowanych japońskich słodyczy i przekąsek. Prawdopodobnie stosunek liczby turystów do lokalnej ludności znacząco wpłynął na charakter marketów w tym rejonie Japonii. Nie widziałem zbyt wielu sklepów po drodze, więc prawdopodobnie takie markety stają się miejscem spotkań ludzi z daleko położonych gospodarstw.
Do Nikkō miałem dwie drogi – dłuższą i bez podjazdów oraz krótszą z kilkoma wzgórzami. Wybrałem drugą opcję, bo wydała się najbardziej optymalna. Słońce prażyło pod górkę i gdyby nie drzewa to nie byłoby się gdzie schować. Gdy już dojeżdżałem do granic miasta, chmury przesłoniły całe niebo. Ot, znalazły sobie porę. Do hotelu dojechałem za wcześnie, więc miałem czas, aby poszukać restauracji, bo sklepów w okolicy nie było. Nie znalazłem nic otwartego, więc musiałem nadrobić drogi do centrum. Przy okazji przejechałem się po drodze otoczonej potężnymi cydrami. Wyglądała ona niesamowicie.
Kategoria na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Mgła na górze, upał na dole

  102.32  05:57
Ruszam w dalszą drogę. Na zewnątrz była gęsta mgła. John powiedział, że tak jest prawie każdego poranka. Góry przynoszą wiele niespodzianek, ale codziennie zaczynać jazdę we mgle na pewno nie chciałbym. Chociaż marzy mi się zamieszkać gdzieś blisko gór.
Czekała mnie nieco dłuższa droga w dół do miasta Kōriyama. W połowie zrobiło się tak upalnie, że musiałem zrzucić z siebie większość ubrań. Potem już miałem prosto przed siebie. Chociaż tak prosto nie było, bo próbowałem omijać ruchliwe drogi i wjeżdżałem na boczne i wiejskie dróżki różnej jakości i nachyłu. Przynajmniej nie było aut.
W mieście Shirakawa zatrzymałem się pod zamkiem. Wstęp był bezpłatny. Niestety widok z wieży rozciągał się na niewielki dystans. Chciałem się tam zatrzymać, ale Takeguchi, którego poznałem pół roku temu był zajęty pracą. Musiałem pojechać dalej i w ten sposób dotarłem do domków kempingowych.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Tochigi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

W kierunku Tōkyō

  100.73  05:39
Zbliża się jesień, więc pora rozpocząć kolejną przygodę. Tak właściwie planowałem wyruszyć wraz z pojawieniem się złotych liści na drzewach, ale dowiedziałem się o pewnym wydarzeniu w Tōkyō, na którym chciałem się pojawić. Ruszyłem powoli w kierunku metropolii.
Zwlekałem ze startem 2 dni ze względu na deszczową pogodę. W końcu się rozpogodziło i wystartowałem. Dzisiejsza droga była relatywnie prosta. Miałem się spotkać z Couchsurferem w Nihonmatsu, więc po spakowaniu wszystkiego co miałem (nie planowałem wracać do Sendai) ruszyłem na południe. Początki zawsze są trudne, bo trzeba się przyzwyczaić do dodatkowego balastu, ale na szczęście utrzymałem balans i przyczepka nie telepała się. Kolejne kilometry leciały, aż dotarłem do rzeki Abukuma-gawa, do której wpada Shiroishi-gawa. Ruszyłem więc znanymi mi już wałami rzecznymi w kierunku miasta Shiroishi.
W sumie nie mam o czym opowiadać, bo prawie się nie zatrzymywałem. Zmierzch złapał mnie na podjeździe między Shiroishi i Fukushimą. W odległej części Fukushimy słyszałem znane mi dźwięki, bo trwał tydzień festiwalowy, ale jego obszar nie był mi po drodze, więc nie zbaczałem z kursu, aby zdążyć na czas.
Do Nihonmatsu miałem kilka dróg, a ponieważ byłem w kontakcie z Johnem, moim gospodarzem, informowałem go o mojej pozycji. Tak się złożyło, że John wyjechał mi na przeciw autem i spotkaliśmy się w połowie drogi, akurat na skrzyżowaniu zamkniętym przez policję. John mówił po japońsku, więc dowiedział się o co chodzi. Byliśmy gdzieś na południu Fukushimy. A może był to już Nihonmatsu? W każdym razie, z wielkim łutem szczęścia trafiliśmy na festiwal. Był to najpiękniejszy festiwal, jaki do tej pory widziałem w Japonii. Kilkanaście powozów obwieszonych latarniami, w których wykorzystuje się świeczki, a nie jakieś tam żarówki. Ludzie w pogodnych nastrojach, niejeden z promilami we krwi, wszyscy się świetnie bawili. Spędziliśmy chyba godzinę, podziwiając tę tradycję, która trwa od kilkuset lat. To było naprawdę coś.
Po tym wszystkim John zabrał mój rower do samochodu, a następnie pojechaliśmy do jego mieszkania w górach. Tam czekało na nas jeszcze dwóch Szwajcarów, bo dom Johna jest otwarty dla turystów. Wieczór spędziliśmy na wymianie doświadczenia turystycznego i kulturowego. Zamieszkałbym tak w Japonii. Tylko co ja bym tu robił?
Przed wyjazdem dostrzegłem kilka niepokojących rzeczy w rowerze. W tylnej zębatce ubyło dwóch zębów, chociaż napęd i tak niebawem będzie trzeba wymienić. Do tego w tylnej obręczy zauważyłem pęknięcia wokół nypli. To już jest poważniejszy problem. No i w końcu wymieniłem klocki. Niestety nie udało mi się samemu tego zrobić i o wymianę dwóch poprosiłem serwis rowerowy. Sami mieli z tym kłopot, bo śruby się zapiekły. Ale wszystko się udało, skasowali mnie na 1000 jenów i byłem krok do przodu ze sprawnym rowerem.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Fukushima, Japonia / Miyagi, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Sendai, akt trzeci

  59.58  03:10
Kolejny upalny dzień był przede mną. Ale to ostatni dzień wyprawy po Tōhoku, bo wracałem do Sendai, gdzie zostawiłem połowę mojego bagażu.
Miałem do pokonania dosyć spory kawałek podjazdu. Zaczęło się spokojnie, choć od początku miałem pod górkę. Nie była to najwygodniejsza droga, bo gdy już znalazł się kawałek pobocza, leżało tam sporo śmieci. Na szczyt dojechałem w całości. Zjechałem też bez problemów, chociaż powiedziałbym, że ruch zamarł po drugiej stronie masywu.
Cieszyłem się ze zjazdu, ale nie przeczuwałem, że tamta droga była mi znana. Jechałem nią pół roku wcześniej w kierunku Niigaty. Potem jeszcze kilka dróg wydało mi się ciekawych, ale zdałem sobie sprawę, że jechałem nimi wielokrotnie, choć nigdy w tamtym kierunku. Znalazłem się w centrum Sendai lekko po południu, więc miałem jeszcze sporo czasu przed pracą na przepakowanie swoich rzeczy. Niebawem ruszam dalej.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Miyagi, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Upał w Sakacie

  100.79  05:10
Rano Miki, u którego się zatrzymałem, zabrał mnie na przejażdżkę po mieście. Pokazał mi swoje rodzinne miasto i kilka miejsc wartych odwiedzenia. Po powrocie do domu zebrałem swoje rzeczy i ruszyłem w drogę. Było gorąco jak diabli.
Pojechałem najpierw do centrum, żeby przespacerować się po miejscach, które pokazał mi Miki. Nic mi się nie chciało przez ten upał.
Bardzo powolnym tempem ruszyłem w kierunku kolejnego miasta. Znalazłem puste drogi, którymi jechało się bardzo przyjemnie. Wokół pracowały kombajny. Wyglądały zabawnie, bo były wielkości japońskich aut. Ale to zrozumiałe, gdy przez pół roku pole ryżowe znajduje się pod wodą i wymaga lekkiego sprzętu do zbioru plonów.
Pojawiło się trochę nieznacznych podjazdów. Niestety jedyna droga zwęziła się, a ruch stał się nadzwyczaj wzmożony. Cóż, może dlatego, że to jedyna droga. W każdym razie, z powodu leniwego poranka złapało mnie późne popołudnie. Słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi w połowie mojej drogi. Przynajmniej widok był efektowny. Złota godzina w Japonii bywa tak samo piękna, jak na Islandii.
Zapadł zmrok i zrobiło się chłodniej. Narzekałem za dnia na upał, a teraz musiałem szukać bluzy. Później w sumie nic się nie działo. Do samego hotelu dojechałem po spokojnych drogach i chodnikach.
Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Wybrzeżem do Sakaty

  109.91  05:42
Chciałem dzisiaj pojechać w głąb lądu, ale napisałem do Couchsurfera, który pół roku temu zaproponował mi nocleg, tylko w tamtym czasie moje plany się pozmieniały i nie skorzystałem z okazji. Zaprosił mnie ponownie, więc ruszyłem wybrzeżem do Sakaty.
Obudziła mnie właścicielka noclegu. Dobijała się drzwiami i oknami. Okazało się, że przyniosła śniadanie. Miły gest, choć nie byłem przygotowany. Dobrze, że nie kupiłem czegoś poprzedniego dnia. Zjadłem, spakowałem się i ruszyłem w kierunku zamku, który był oddalony o spacerowy dystans. Z zamku zostały tylko bramy (o ile to nie repliki). Zrobiłem sobie krótki spacer kulturoznawczy i pojechałem w kierunku południa.
Droga nie była jakoś ciekawa. Sporo aut, kilka podjazdów. Widoki nie były najlepsze, bo morze zasłaniały wydmy, drzewa i różne falochrony. Radość dawały stacje drogowe Michi-no-Eki, na których można było dostać lokalne produkty, japońskie łakocie czy pamiątki. Zatrzymałem się na każdej ze spotkanych i zawsze coś mi musiało wpaść w oko. Przynajmniej nie narzekałem na głód.
Dzień szybko się skończył. Zmrok dopadł mnie na wiele kilometrów przed celem, ale dojechałem zgodnie z przewidywaną godziną. Miki, człowiek z wielkim doświadczeniem, który przyjął dziesiątki osób pod swój dach, przywitał mnie wraz ze swoim uczniem. Zjedliśmy wspólnie kolację i porozmawialiśmy na różne tematy. Wieczór zleciał strasznie szybko.

Kategoria na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, Japonia / Yamagata, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Akita

  98.89  04:50
I znów upalny dzień, znów bez ciekawych wydarzeń. Dzisiaj chciałem się dostać do miasta Akita. Miasto nosi tę samą nazwę, co rasa psów. Ciekawe, czy są ze sobą powiązane, bo gdy wjeżdżałem do prefektury, widziałem zdjęcia psów na znakach drogowych.
Jadąc na zachód, trafiłem na stację drogową Michi-no-Eki. Polubiłem te miejsca i starałem się zatrzymywać na każdej stacji, aby spojrzeć na dostępne produkty, a można tam dostać wszystko świeże, bo prosto od lokalnych rolników. Do tego sprzedawane są regionalne produkty, z których słodycze cieszyły się u mnie największą popularnością. Aby jednak nie zbankrutować, najczęściej tylko oglądałem ładnie zapakowane i nierzadko apetycznie wyglądające rarytasy.
Zrobiłem sobie kilka niepotrzebnych podjazdów, ale skąd mogłem wiedzieć? Gdybym jechał lokalnymi drogami, pokonałbym po płaskim podobny dystans, a do tego w mniej licznym towarzystwie. Jeszcze muszę popracować nad planowaniem podróży.
Narzekałem już, że było gorąco? Było tak bardzo, że z całej długiej wycieczki wyszło zaledwie kilka fotografii. Dojechałem do Akity, gdzie zatrzymałem się w prywatnym mieszkaniu znalezionym przez Airbnb.
Kategoria góry i dużo podjazdów, na trzech kółkach, kraje / Japonia, z sakwami, za granicą, Japonia / Akita, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery