Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

Japonia / Ehime

Dystans całkowity:1106.66 km (w terenie 1.40 km; 0.13%)
Czas w ruchu:68:35
Średnia prędkość:16.14 km/h
Maksymalna prędkość:59.11 km/h
Suma podjazdów:8824 m
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:85.13 km i 5h 16m
Więcej statystyk

Promem na Shikoku

139.6108:51
To był długi dzień. Zaczął się od pożegnania z gospodarzami domu gościnnego. Udałem się prosto do chramu Usa-jingū, który planowałem odwiedzić wczoraj, ale spędziłem wtedy za dużo czasu w górach i nie zdążyłem. Jest to spory obiekt, więc trzeba było się nachodzić i z braku czasu poszedłem tylko do głównego budynku.
Podjazd przez góry dzielące mnie od Beppu był lekki i przyjemny, bo nachylenie było niewielkie, a zachmurzone niebo przyniosło normalną temperaturę. Niestety to się zmieniło po drugiej stronie. Chmury przepadły i zaczęło być upalnie.
Planowałem zobaczyć 7 Piekieł Beppu, czym określane jest 7 gorących źródeł, które są bardziej do zwiedzania niż do kąpieli. Każde ma inny wygląd, a wstęp do wszystkich to osobna i spora opłata. Z tego powodu zrezygnowałem całkowicie z atrakcji.
W mieście Ōita upał zaczął doskwierać. Podczas postojów na światłach rower nagrzewał się tak bardzo, że aż parzył. Miasta wylane betonem ze znikomą roślinnością. Do tego słońce świecące pionowo, więc brak cienia ze strony budynków. Całe szczęście dalej pojawiły się nieliczne drzewa i choć dużej ochłody nie dawały, to można było pod nimi przeczekać na zielone. Dopiero przy obszarze przemysłowym znalazł się lasek ciągnący się przez kilka kilometrów. Tego w miastach brakuje dla ochłody – szerokie pasy zieleni z dużą liczbą drzew.
Jechałem na prom. Planowałem dostać się do niego i mieć sporo czasu na obiad i odpoczynek. Niestety coś nie wyszło, bo znalazłem się na miejscu na kilka minut przed rejsem. Całe szczęście procedura kupna biletu poszła sprawnie i – jako ostatni pasażer – znalazłem się na promie na Shikoku.
Miałem tyle planów związanych z Kyūshū, ale z powodu klęski żywiołowej na południu musiałem z nich zrezygnować. Teraz tylko chciałbym uciec od upałów, bo pora deszczowa wkrótce minie i dzisiejsze popołudniowe piekło będzie codziennością.
Po ponad godzinnym rejsie znalazłem się na wyspie. Miałem kawałek do celu, ale zapomniałem o sprawdzeniu drogi, a właściwie przekroju wysokości. Okazało się, że musiałem zrobić mnóstwo podjazdów. Wjechałem też do setki tunelów, zastał mnie zmrok, a na końcu podróży byłem wykończony. To był długi dzień.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Ōita, wyprawy / Japonia latem 2019, rowery / Trek

Shimanami Kaidō

95.0005:39
Ciągle słyszałem o pewnym szlaku, który łączył ze sobą 8 wysp japońskich. Nie miałem w planach wizyty na Shikoku, czyli wyspie, na której spędziłem ostatni tydzień, ale gdy już zaplanowałem tę wizytę, miałem na celu przejazd szlakiem Shimanami Kaidō.
Shimanami Kaidō jest trasą samochodową, ale podczas budowy mostów łączących wyspy pomyślano o rowerzystach. Powstała wydzielona infrastruktura dla pieszych i rowerzystów, a także dla skuterów. W ten sposób każdy uczestnik ruchu może swobodnie poruszać się między głównymi wyspami – Shikoku oraz Honshū. No, może prawie, ale o tym za moment.
Jak zwykle dałem się sfotografować właścicielowi hostelu. Nie tylko ze względu na to, że jeżdżę na trzech kołach, ale również dlatego, że robię to w grudniu. Przez chmury przeciskało się słońce, ale i tak założyłem nogawki i bluzę. Za pierwszy punkt dnia wybrałem zamek. Nie miałem jednak ochoty wchodzić do środka, bo wiedziałem czego się spodziewać. Na płaskim terenie nie było dużo do zobaczenia z wieży, a wnętrza pewnie też nie były wypełnione niczym ciekawym. Obszedłem tylko dziedziniec i wróciłem do jazdy.
Już dojazd do pierwszego mostu był zdumiewający. Zaczęło się od typowego szlaku, czyli znakach na jezdni, które prowadziły rowerzystów standardową trasą przez 70 km od miasta Imabari do miasta Onomichi. Każdy most jest wyniesiony kilkadziesiąt metrów nad poziom wody, dlatego trzeba było jakoś się tam dostać. Zostały w tym celu wytyczone łagodne podjazdy, które wydłużały dystans, ale upraszczały podjazd, więc trasę mogą pokonać całe rodziny na rowerach, a nawet ja z moimi ciężkimi sakwami. Spotkałem setki kolarzy. Zarówno amatorów na kolarzówkach, jak i miejscowych na góralach i mieszczuchach.
Wracając do podjazdu. Gdy grunt się skończył, pojawił się ślimak. Wydzielony ślimak dla rowerów. Byłem pod wrażeniem, bo do tej pory tylko słyszałem o nim, a dzisiaj mogłem po nim wjechać na szczyt mostu Kurushima-Kaikyō. Ów most chwali się jako najdłuższy na świecie ciąg mostów podwieszanych. Miał prawie 2 kilometry, ale myślałem, że istnieją dłuższe mosty. Chyba że kategoria robi różnicę. W każdym razie, wydawało się, że droga 80 metrów nad wodą nie ma końca. A może to duża liczba przystanków dawała takie wrażenie?
Dojechałem na drugą wyspę, zaczynając od Shikoku. Jeszcze w hostelu dostałem rządową mapę z trasami rowerowymi i atrakcjami. Skusiłem się, żeby pojechać trasą eksploratora, która prowadziła wybrzeżem (trasa rekomendowana poleciała środkiem wyspy). W sumie za dużo nie zwiedziłem. Odechciało mi się eksplorowania na pierwszym podjeździe, który wycisnął ze mnie dużo energii. Zacząłem rozglądać się za jedzeniem. Nie trafiłem na nic na tamtej wyspie, więc zacząłem podjazd do mostu na wyspę trzecią. Każdy most czymś się od siebie różnił, więc miałem dodatkową atrakcję, gdyby znudziło mi się patrzenie na wodę. Żartuję, widoki też były piękne.
Na trzeciej wyspie trafiłem na postój Michi-no-Eki. Kupiłem niewielkie bento, lokalne słodycze i mandarynki, których niska cena mnie zaskoczyła. Zjadłem i ruszyłem dalej, ubrany w kolejną kurtkę. Zachmurzenie się zwiększyło i zaczęło mocniej wiać, a ja trząść się z zimna. Z tego powodu całkowicie zrezygnowałem z dalszej eksploracji wysp i po przedostaniu się na wyspę czwartą nie zatrzymałem się w sanktuarium cyklistów, jak nazwano postój zlokalizowany w połowie szlaku. Widziałem go z góry i nie chciało mi się zawracać. Miałem jeszcze nadzieję, że będą jakieś schody na dół, ale nic z tego. Przegapiłem to miejsce. Na moście tymczasem przekroczyłem półmetek i granicę prefektur Ehime i Hiroshima.
Zatrzymałem się na piątej wyspie na przystanku wśród hektarów drzew cytrusowych. Aż zapragnąłem spróbować owoców, które kupiłem. Trochę się obawiałem, że ktoś posądzi mnie o kradzież, bo mogłem sięgnąć ręką po pomarańczę czy yuzu. No ale kupiłem mandarynki, a jak okiem sięgnąć nie widziałem ich na drzewach. Nikt też nie zwrócił uwagi na mnie, więc zjadłem dwa owoce i pojechałem dalej.
Trafiłem na większą liczbę zabudowań na wyspie. Również miejscowych rowerzystów było więcej, więc gdy jechali grupkami, nie byłem zbyt zadowolony, bo ciężko takich wyminąć. A jak już się wyminie, to postój na zdjęcie kończy się potrzebą ponownego wyprzedzania całej wesołej gromady. Znalazłem też jakąś ciekawą świątynię – Kōsan-ji. Była bardzo kolorowa, ale bilet wstępu kosztował majątek. Darowałem sobie zwiedzanie, bo i czas jakoś tak uciekał. Miałem przed sobą jeszcze 3 mosty.
Przed wjazdem na most na szóstą wyspę pojawiło się słońce, więc udało mi się złapać jeszcze kilka ładniejszych ujęć na fotografiach. Potem miałem trochę gór do pokonania, na których znów znalazłem kwitnące drzewa wiśni. Tak dojechałem do mostu szóstego. Ten był inny niż wszystkie. Droga dla rowerów, pieszych i skuterów biegła pod mostem. Widok przez kraty był dość smutny, więc szybko znalazłem się na siódmej wyspie.
Zabudowania rozciągały się po horyzont. Pojechałem rekomendowaną trasą prawie do końca. Prawie, bo to był koniec szlaku dedykowanego rowerzystom. Dalej był stary most, przy budowie którego nikt nie pomyślał o rowerzystach. Rekomendowaną trasą do przedostania się na wyspę ósmą był płatny prom. Ja nie chciałem wydawać pieniędzy, więc za wszelką cenę chciałem sprawdzić warunki na moście. Od jednej strony był koszmar, bo korek ciągnął się na kilka kilometrów i nie było pobocza. Na mapie znalazłem drogę nieco okrężną, ale dojechałem do mostu. Tam niespodzianka, bo miejsca wystarczyło tyle, że auta mogły mnie wyprzedzić bez szczególnych trudności. A na dodatek most zaczął „płonąć”. Czerwone słońce wyjrzało zza chmur, pochłaniając wszystko swoim czerwonym światłem. Szkoda, że nie miałem się gdzie zatrzymać, bo wyglądało to nieziemsko.
Dojechałem do Honshū, największej wyspy Japonii. Pozostała już tylko jedna trudność logistyczna. Dostać się do hostelu na wzgórzu. Problem był taki, że prowadziło do niego 360 stopni. Po wymianie wielu wiadomości z właścicielem, udało mi się znaleźć rozwiązanie i przejazd okrężną drogą przez chram, który znajduje się na szczycie góry. Było ciężko, ale metr za metrem i dojechałem... sam nie wiem dokąd. Była bramka z poborem opłat. Zawróciłem więc i zrobiłem objazd, trafiając do niewłaściwego hotelu. Znów podjazd i w końcu dojechałem maksymalnie blisko, jak tylko mogłem rowerem. Resztę pokonałem na własnych nogach, mając do hostelu tylko kilkadziesiąt stopni, ale bagaż i rower zniosłem w dwóch turach. Uff, to był wyczerpujący dzień.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, z sakwami, za granicą, Japonia / Ehime, Japonia / Hiroshima, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Deszcz, wiatr, zmrok i co jeszcze?

103.1606:11
Przebudziłem się w nocy kilka razy. Słyszałem deszcz za oknem. W dawnej klasie przekształconej na miejsce noclegowe nie byłem sam. Coś przespacerowało się przez całą długość pomieszczenia. Słyszałem stukot łapek z pazurkami spokojnie idącego stworzenia. Byłem zbyt leniwy, żeby sprawdzić co to było. Nie hałasowało później, więc wróciłem do spania.
Rano były 3–4 °C. Gdy się zbierałem, deszcz odrobinę ustał, ale znów zaczęło padać, gdy już jechałem. Czekał mnie mokry zjazd. W rowerze zaczęło coś dziwnie trzeszczeć, jak przy układających się szprychach po centrowaniu. Sprawdziłem wszystkie szprychy i trzymały się. Miałem zagadkę na resztę podróży. Piękny początek dnia.
Deszcz po kilku kilometrach zamienił się w grad albo śnieg z deszczem. W każdym razie, nie mogłem jechać, bo tak boleśnie zacinało po twarzy. Schowałem się pod przypadkowym dachem, założyłem dodatkową bluzę, bo było mi zimno i ponieważ przemokły mi rękawice, musiałem założyć nowe, które całe szczęście kupiłem 2 dni wcześniej. Przeczekałem pod tym skrawkiem zadaszenia wystarczająco długo, że deszcz ustał. Kolejnym problemem było śniadanie. Nie mogłem trafić na żaden sklep przez kilkadziesiąt kilometrów. Dopiero w południe dotarłem do pierwszego miasta i zjadłem ciepły posiłek.
Ciężko się jechało. Deszcz ustał, ale pojawił się wiatr w twarz. Poruszałem się bocznymi uliczkami, żeby jakoś się schować przed nim i przed autami na głównej drodze. Zatrzymywałem się rzadko, żeby nie tracić czasu, choć widokowi ośnieżonych gór nie mogłem się oprzeć. Gdy zmieniłem kierunek na północny, wiatr ustał, ale zapadł zmrok. Na szczęście były to ostatnie przeciwności losu na drodze do hostelu. A zatrzymałem się w bardzo rowerowym miejscu, bo nawet mieli warsztat. Szkoda, że nie znalazłem przyczyny stukania w rowerze, bo może bym ją usunął.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Japonia, na trzech kółkach, po zmroku i nocne, setki i więcej, z sakwami, za granicą, Japonia / Tokushima, Japonia / Ehime, wyprawy / Japonia 2017/2018, rowery / GT

Kategorie

Archiwum

Moje rowery