Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Oświęcim

152.8307:15
Wyjazd raczej spontaniczny, bo po wczorajszej pochmurnej pogodzie nie sądziłem, że będzie tak słonecznie. Postanowiłem, że pojadę do Oświęcimia, który chodził mi po głowie już od jakiegoś czasu.
Obrałem jak najprostszą drogę. Najpierw wałami nadwiślanymi, a później drogą, którą kiedyś dojechałem do Alwerni. Słońce grzało, ale wiatr był chłodny, więc jechało się przyjemnie. No, może gdybym jeszcze tak miał z wiatrem, to byłoby idealnie.
W Podskalu prawie przegapiłem swój skręt, ponieważ chciałem się przedostać przez Wisłę twardym gruntem. Dojechałem do drogi krajowej nr 44. Bardzo niebezpieczna albo po prostu trafiłem dzisiaj na samych piratów. W każdym razie od Zatora planowałem przejechać do Oświęcimia bocznymi, bezpiecznymi drogami. Pomocną dłoń otrzymałem od mieszkańców pierwszego miasta, którzy wskazali mi drogę na Łowiczki, skąd już prosto trafiłem do mojego celu.
Tym razem wymieniam wszystkie szprychy w kole. Pękła kolejna, a dowiedziałem się o tym zbyt późno, żeby zawracać. Możliwe, że zdarzyło się to jeszcze wczoraj i stąd tak ciężko mi się jechało. Chyba kupiłem trefne koło, bo to śmieszne, że tak często przez ostatni miesiąc muszę naprawiać rower.
Oświęcimski Rynek jest rozkopany. Ostatnio trafiam głównie na takie. Plus na przyszłość, minus na teraźniejszość. Pojechałem dalej, znajdując mapę. Postanowiłem zobaczyć zamek oraz – rzecz jasna – muzeum. Przed zamkiem niespodziewanie zakaz ruchu rowerami. Jakoś znalazłem kładkę pieszo-rowerową, którą dostałem się do samego obozu. Zaskakujące jest to jak parkingowi nagabują przejezdnych, aby tylko wjechali na ich parking, a nie któryś z następnych. Każdy chce tam zarobić.
Zatrzymałem się na chwilę, poczytałem, dowiedziałem się, że w muzeum jest zakaz jazdy rowerem (plus kilkanaście innych zakazów) i ruszyłem w dalszą drogę, ponieważ zbliżał się wieczór. Myślę, że jeszcze tu wrócę, już bez roweru, bo zafascynował mnie ten ład, porządek i ogólny spokój tego miejsca.
Podczas powrotu zrobiłem sobie maraton dróg dla rowerów. Te są zadziwiająco głupie i irracjonalne. Przykładowo jest ścieżka pieszo-rowerowa przy Moście Jagiellońskim, ale już na samym moście jest... sam nie wiem co. Myślę, że chodnik, bo znaku brak, a zjazd przez barierkę na jezdnię jest niemożliwy. A ponieważ ciut się rozpędziłem i pojechałem w niewłaściwą drogę, to podczas korekty swojej trasy odkryłem, że jechałem wcześniej (obok Rynku) po zakazie ruchu rowerów. No dobrze, ale w takim razie którędy mają rowerzyści jechać? Oświęcim pod względem infrastruktury rowerowej powinien podkulić ogon i czekać aż mu rzucą resztki w postaci planów prawidłowej budowy sieci dróg, bo to miasto zniechęca rowerzystów starających się jeździć zgodnie z przepisami.
Skierowałem się na Libiąż, żeby później pojechać drogami, których nie ma na papierowej mapie do Mietkowa. Dowiedziałem się czemu ich nie ma – droga na mapie OpenStreetMap jest oznaczona jako powiatowa, ale jest to zwykła polna dróżka z kałużami. Nie jechało się po niej wygodnie. Chociaż gdyby nie ostatnie opady deszczu, to pewnie narzekałbym na pył, także... nie dogodzisz.
Przejechałem się kawałkiem drogi R-4, czyli szlakiem Greenways, którym chciałbym kiedyś dojechać aż do Wiednia. W przyszłości ma to być najdłuższa aleja drzew w Europie, ale póki co odcinki, którymi jechałem, na pewno nie zostaną obsadzone drzewami – między ogrodzeniami domów przy drodze nie zmieści się nawet chodnik.
Za Mietkowem chciałem pojechać drogą leśną, a dalej jakoś wiejskimi drogami. Niestety najpierw ubabrałem się w błocie, a później zawróciły mnie zarośla. Bez maczety nie przedostałbym się, dlatego nie pozostało mi nic innego, jak dojechać do drogi wojewódzkiej i nią dostać się do Krakowa.
Już z dala widziałem wieżę zamkową na wzniesieniu. Wydawało mi się, że to Tenczynek, ale ten przecież stoi kilka kilometrów dalej. Przypomniałem sobie o zamku Lipowiec, o którym czytałem na mapie zabytków Małopolski w Oświęcimiu. Już niestety nie miałem sił na podjazd, bo zamek wznosi się wysoko nad miejscowością.
W Alwerni zmieniłem plan, bo zbyt duży ruch był na mojej drodze i postanowiłem dojechać do drogi, którą niedawno wracałem z Frywałdu. Żeby to zrobić potrzebowałem przedostać się do Głuchówek. Mapy dokładnej niestety nie miałem, więc wjechałem na przypadkową drogę asfaltową. Wyglądała na pewną i kierowała mnie we właściwym kierunku, więc przestałem się upewniać czy dobrze jadę, tylko parłem do przodu. Masa podjazdów i zjazdów. Te mniejsze pokonywałem siłą pędu, a te większe męczącym pedałowaniem. Nie podobało mi się, że Kraków miałem po lewej stronie, a nie po prawej. Wyjechałem niestety nie tam, gdzie chciałem, jednak widoki były warte tej pomyłki. Szybko naprawiłem swoją omyłkę i po długim podjeździe (skądkolwiek się on wziął) miałem już bardziej płaskie drogi.
Tym razem krawężnik przed Parkiem Decjusza w Krakowie nie był tak złowrogi. Nie jest on aż tak niebezpieczny, jak myślałem. Ładnie wykonany, tylko różnica poziomów jest znaczna, dlatego 3 tygodnie temu odczułem to uderzenie jakby to była ostatnia moja jazda na tym rowerze.
Kategoria Polska / małopolskie, setki i więcej, kraje / Polska, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa emwog
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Twierdza Kraków, część 4
Rowerem po Krakowie, odcinek 22

Kategorie

Archiwum

Moje rowery