Miało być na minusie, ale poranek zaskoczył mnie wyższą temperaturą niż wczoraj. Niestety mżyło. Raz słabiej, raz mocniej, ale opad towarzyszył mi przez większość dnia, a najgorszy był wiatr na otwartych przestrzeniach. Z tego powodu plan miałem krótki. Ruszyłem na zachód. Droga wojewódzka była pełna tirów zwożących drewno z Bieszczad. Zamiast natury fotografowałem architekturę, w którą bogata jest Łemkowszczyzna.
W Tylawie wjechałem na Transgraniczny Szlak Rowerowy „Beskidzkie Muzea”. Nie był oznaczony, ale według mapy biegł tą samą drogą, co żółty szlak pieszy. Prowadził po terenie prywatnym, w miejscu wysiedlonych wsi. Zaskoczył mnie Magurski Park Narodowy, którego granice obejmowały większy obszar niż oznaczony na mapach osm.org. Szlak zmienił się w papkę błota. Wiele brodów i kałuż utrudniało jazdę. W końcu nawet dotarłem do pierwszych oznaczeń szlaku rowerowego, co mnie upewniło, że poruszałem się po parku legalnie. Po zamoczeniu butów w błocie, jakby były mało mokre od mżawki, dotarłem do cywilizacji. Pozostało tylko dojechać do celu, który był niemal na końcu drogi, gdzieś w granicach parku narodowego. Brak sygnału w telefonie sugerował, że to jest właściwe miejsce.