Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Gniezno – miasto królów

134.2106:07
Pora rozpocząć dalekodystansowe wyprawy. Niestety w piątek nadwyrężyłem ścięgno Achillesa i nie byłem dzisiaj w pełni formy. Nie mogłem jednak odpuścić sobie tak pięknej pogody, więc zaplanowałem odwiedzić Gniezno.
Najpierw sprawdziłem trasę w mapach od Google, ale te wyznaczyły drogę przez Kostrzyn, bo podobno jest tam kawałek drogi dla rowerów. Tak bardzo mądry algorytm, aby posyłać rowerzystów po drodze krajowej dla kawałka kostki! Wybrałem Piastowski Trakt Rowerowy, który prowadzi z Poznania do Gniezna (tak właściwie do wsi Izdby, ale dowiedziałem się o tym później). Dostałem się na początek do Starego Miasta, aby potem znaleźć się pod Poznańskim Węzłem Rowerowym. Podoba mi się kilka szlaków, które tamtędy przebiegają. Na pewno przejadę się kilkoma.
Strasznie dużo dziś ludzi. Ale nie dziwię się, bo miejsce, w którym się znajdowałem i które nosi nazwę Malta, oferuje dużo atrakcji. Są to: jezioro, stok narciarski, kolejka górska, park linowy czy kolej wąskotorowa, no i do tego mrowie ludzi. Jest też zoo, a w nim fort III. Obok zoo znajduje się schron fortu IIa. Muszę dorwać jakiś przewodnik po tej twierdzy. Szkoda, że nie ma żadnego szlaku prowadzącego przez wszystkie fortyfikacje, jak w Krakowie.
Temperatura wahała się od 16 do 25 °C. Jechałem po lasach, rozmaitych ścieżkach, wjechałem pod kilka krótkich podjazdów, aż znalazłem otwarty sklep. Nie miałem ze sobą wody, bo byłem przekonany, że osiedlowy sklep będzie czynny. Ponieważ nie był, to szukałem innego przez prawie 20 km.
W Uzarzewie zatrzymałem się na chwilę, aby zrobić zdjęcie pałacu. Ów pałac leży na terenie muzeum, a może nawet znajduje się w nim to muzeum. Ledwo zatrzymałem się, aby zrobić zdjęcie, a pewna pani powiedziała, że zaraz zamykają. Miałem szczęście, że nie musiałem robić zdjęcia zza płotu. Ładny pałacyk.
Dalej czekało mnie jeszcze więcej terenu, a przede wszystkim dużo piachu. Ciężko się jechało, ale na pewno lepiej niż w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej.
Starałem się cały czas jechać szlakiem, ale przed Pobiedziskami za mocno się rozpędziłem. Szczęście, że jest tam płasko i mogłem wrócić się, ale z drugiej strony niepotrzebnie, bo i tak dojechałem do tego miasta.
Wiele razy obiła mi się o uszy Lednica i dzisiaj właśnie przejeżdżałem obok tego jeziora. Brama Ryba, z którą wiele osób kojarzy Lednicę, znajduje się na Polach Lednickich, gdzieś przy północnej części jeziora. Mój szlak prowadził od strony południowej, dlatego nie widziałem tamtego miejsca. Zobaczyłem za to Wielkopolski Park Etnograficzny, który znajduje się przy Lednicy. Niestety do połowy kwietnia nieczynny. Jako ciekawostkę zauważyłem, że po parku można się wirtualnie przespacerować z Google Street View, ale niestety bez możliwości zajrzenia do wnętrza obiektów.
Gdzieś za Lednogórą zmieniło się znakowanie szlaku i zamiast koloru czarnego był kolor czerwony. Trochę problematyczne to, gdy jedzie się bez mapy, ale na szczęście ja miałem plan i trzymałem się go. W Rzegnowie jedynie musiałem zboczyć ze szlaku, bo polna droga była zalana i za nic nie dało się tej wody ominąć.
W końcu dotarłem do Gniezna. Szlak gdzieś się zgubił, a ja próbowałem wjechać na Rynek. Niestety bez wiedzy lokalnej jest to ciężkie – setki napisów pod znakami, a za mną kolumna aut. A jak już byłem blisko, to trafiłem na jednokierunkowe ulice. Nie chciałem kombinować z okrężnymi drogami, więc tylko wtoczyłem rower do samego placu. Nie wiedziałem czy można po nim jeździć rowerem, bo przed deptakiem, który ciągnie się na wschód od Rynku, stoi jednoznaczny zakaz ruchu (chyba tylko na pokaz, bo lokalni rowerzyści go ignorują). Sam plac Rynku jest ogrodzony od ulicy słupkami. O tym, że można się poruszać po nim na rowerze, dowiedziałem się ze znaków pod archikatedrą. Przez Rynek prowadzi nawet kilka szlaków rowerowych, w tym najpewniej mój, ale nie wiem jaki kolor przybrał w tym miejscu.
Przejechałem się na Plac Świętego Piotra. Zatarł mi się on w pamięci jako bardziej rozległy, ale ludzki umysł potrafi idealizować różne wspomnienia. Jako że czas mnie gonił, a byłem głodny, to zacząłem jeździć w poszukiwaniu kebaba. Na Rynku wypatrzyłem jeden, ale ceny jak w typowej restauracji. Zrobiłem rundkę po mieście ze złudną nadzieją i, gdy wróciłem do punktu wyjścia, zauważyłem, że przy wspomnianej restauracji z kebabem znajduje się zwykły kebab, połowę tańszy od tego obok. Cóż za konkurencja! Jako że obiekt jest lokalem, to musiałem zostawić rower na zewnątrz. Zjadłem i... rower wciąż stał na miejscu. W Gnieźnie nie kradną.
Pora powrotu. Nie miałem już planu, ale kiedyś z Gniezna do Poznania biegła droga krajowa. Miałem nadzieję, że jest w dobrym stanie, więc ruszyłem po przedmieściach gnieźnieńskich, aby ominąć łącznik z drogą ekspresową, bo po zjechaniu z drogi szybkiego ruchu, wielu kierowców nadal ma ciężkie nogi. Niefortunnie wjechałem na osiedle, wzdłuż którego prowadzi ulica, a przy ulicy droga dla pieszych i rowerów, tylko ktoś wpadł na popieprzony pomysł, aby co kilkadziesiąt metrów zrobić zebrę i umieścić znak końca drogi dla rowerów. Po prostu się jedzie i co chwila trzeba zsiąść, żeby przeprowadzić rower przez przejście. Kto normalny tak robi? Nie chciałbym tam mieszkać. Chorzy są ludzie, którzy tak uprzykrzają życie innym.
Musiałem pokonać węzeł łączący drogę krajową nr 5 z drogą ekspresową S5. Niestety z miejsca, w którym się znalazłem nie było możliwości wjazdu na drogę krajową. Na szczęście jest tam droga serwisowa. Ta niestety tuż przy węźle zaczęła gdzieś uciekać. Dobrze, że spotkałem miejscową osobę, bo już miałem zawrócić i poszukać drogi po drugiej stronie krajówki. Spotkana kobieta powiedziała, że kawałek dalej będę mógł się przedostać na drugą stronę ogrodzonej części drogi. Dobrze, że prace stanęły, bo nie wiem jak daleko musiałbym jechać, aby móc dostać się do Poznania na rowerze. Z drugiej strony, gdybym nie przejechał po wiadukcie przez drogę krajową zaraz za Gnieznem, to dostałbym się prosto przez Woźniki. Nie miałem jednak szczegółowego planu, więc takie rzeczy się zdarzają.
Droga, która kiedyś była krajową piątką, jest teraz drogą gminną, ale asfalt nie jest w najgorszym stanie. Dojechałem do Poznania szybkim jak na mnie tempem. Zmrok zastał mnie szybko, ale trafiłem w Poznaniu bez problemu. Na termometrze było jedynie 9 °C.
Po ostatniej aktualizacji aplikacji Moje trasy, z której korzystam, doszła funkcja liczenia kalorii. Czytałem, że wartość jest zaniżana, ale nie przejmuję się tym. Może to poprawią, a skoro na Bikestatsie jest opcja dodawania tej danej, to będę ją uzupełniał tak z ciekawości.
W tym tygodniu założyłem łańcuch, który zardzewiał podczas płukania w benzynie ekstrakcyjnej. Poleżał w oliwie sporo czasu i przestał być sztywny. Nie zauważyłem, aby jechało się na nim ciężko, jednak opory z pewnością ma większe niż przed korozją. Mam nadzieję, że napęd się nie zużyje zbyt szybko. Nowego łańcucha niestety nie założę, bo już nie będzie pasował.
Kategoria po zmroku i nocne, setki i więcej, terenowe, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz trzy pierwsze znaki ze słowa ntrum
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

07:54 sobota, 10 maja 2014
Często jeżdżę drogami krajowymi :) Ale tym razem było to jakieś kilkaset metrów w Poznaniu (tam do węzła z drogą ekspresową koło Gniezna jechałem po drodze serwisowej), a dalej musiałem wjechać na niebezpieczną drogę dla rowerów - nocą jest nieoświetlona i dodatkowo zza każdego mijanego co kilkaset metrów narożnika może ktoś na mnie nagle wpaść. Dlatego też wolę poruszać się głównie po ulicy, która jest o wiele bezpieczniejsza.
23:52 piątek, 9 maja 2014
Odważny jesteś, jak poruszasz się krajówką w drodze powrotnej ;)
W Suchym Lesie po poligonie
Śladami małej historii: Kórnik – Mosina

Kategorie

Archiwum

Moje rowery