Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2020

Dystans całkowity:1739.15 km (w terenie 203.45 km; 11.70%)
Czas w ruchu:88:51
Średnia prędkość:18.95 km/h
Maksymalna prędkość:48.69 km/h
Suma podjazdów:6236 m
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:75.62 km i 4h 13m
Więcej statystyk

Objazd przez Łomżę

123.5707:11
Noc była spokojna. Na kempingu znajdowała się restauracja, więc zjadłem tam śniadanie. Jajecznica z talerzem warzyw i pysznym pieczywem wypiekanym na miejscu. Była to olbrzymia uczta, ale mimo to nie czułem się ociężały.
Kontynuowałem podróż szlakiem Green Velo. Przynajmniej pobieżnie, bo ominąłem część wokół jeziora. Nie miałem ochoty na męczenie się jazdą po rozwalonych leśnych drogach. Niebo było zachmurzone, ale od czasu do czasu wyglądało słońce. Wiał przyjemny wiatr boczny.
Wjechałem na drogi lokalne. Trochę na nich trzęsło. Jeżdżę w kasku i mimo że chronię twarz przed słońcem, to i tak udaje mi się ją opalić. Dzisiaj chciałem poprawić czoło, żeby nie zostało białe po wyprawie, więc kask wylądował na sakwach. Niestety lusterko, które miałem przymocowane do kasku odczepiło się na którejś z kolein i w ten sposób straciłem swoje trzecie oko. Teraz tak dziwnie jest jeździć w lekkim kasku i nie wiedzieć, że jest on na głowie, bo wcześniej chociaż lusterko mi o tym przypominało.
Wjechałem do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Szlak przebiegał przez 5 parków narodowych, więc zostały jeszcze 3 (wczoraj byłem w Wigierskim PN). Pojawiły się drogi terenowe, paskudne, zniszczone, rozjeżdżone, z koleinami, kurzącymi blachosmrodami, tarką i kałużami niemal na szerokość drogi. Widoki za to ładne. Biebrza rozlewała się na otaczające łąki. Brakowało tylko wież widokowych, żeby zachować ten piękny krajobraz na fotografii. Nie każdy przecież wozi ze sobą drona.
W Goniądzu zmieniłem swoje plany. Na wszystkich mapach główna oś szlaku Green Velo ma urwaną nitkę w Łomży. Chciałem tam zajrzeć. Nie miałem ochoty na jazdę szlakiem tam i z powrotem, więc zjechałem ze szlaku, aby wrócić nań następnego dnia.
Nowo wybrana trasa biegła gorszymi i (czasem) lepszymi drogami. Niewiele ciekawego widziałem. Na chwilę pojawił się szlak R-11 biegnący z południa Europy na północ. Przez parę kilometrów goniła mnie też ciemna chmura, ale gdzieś przepadła. Potem wyszło słońce i zaczęło podsmażać.
Łomża okazała się wielkim placem budowy, bo gdzie nie skręciłem, to jakieś prace drogowe. Pojechałem na pole namiotowe zlokalizowane w niekorzystnym miejscu. W nocy, do późnych godzin, banda arogantów jeździła głośnymi autami pobliską ulicą, inni puszczali głośną muzykę i darli się jak kretyni. Chyba jeszcze nigdy nie byłem w tak zapyziałym mieście.

Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Augustów

94.0106:11
Wczoraj padało ze dwie godziny, nad ranem też trochę. Obudziło mnie słońce, które podniosło temperaturę w namiocie, choć później na niebie przeważały chmury (przynajmniej rano). Pojechałem znaleźć śniadanie, ale wszystko było pozamykane. Chyba ósma rano to wciąż za wcześnie dla lokalnych barów i restauracji.
Green Velo w Suwałkach ciągnął się po drogach dla kaskaderów, ale za miastem zaczęły się wygodniejsze asfalty. W międzyczasie słońce wyjrzało zza chmur i zaczęło podgrzewać powietrze. Po wczorajszym dystansie nie miałem wielkiej ochoty na zwiedzanie, więc przegapiłem kilka interesujących punktów. Wygoda kompletnie skończyła się za jeziorem Wigry. Wzdłuż rzeki Czarna Hańcza biegły rozjeżdżone szutry przepełnione dołami i tarką. Przynajmniej droga była w miarę płaska w porównaniu do wczorajszych garbów.
Upał zaczynał coraz mocniej doskwierać. Całe szczęście duża część szlaku biegła przez lasy, więc drzewa dawały jakieś schronienie, acz niewielkie ze względu na ciągnącą się w nieskończoność monokulturę sosny.
Szlak skręcił na Augustów. Tym razem biegł wzdłuż Kanału Augustowskiego. Okropny teren powrócił, więc gdy wydostałem się na asfalty, zrezygnowałem z podążania szlakiem i poleciałem prosto do centrum Augustowa. Spróbowałem odrobinę pozwiedzać miasto, ale pozazdrościłem ludziom wypoczywającym w cieniu. Kupiłem kilka pocztówek i usiadłem w parku, aby odpocząć i je wypełnić. Potem odwiedziłem pocztę, a że z tego wszystkiego zapomniałem o obiedzie, to odszukałem restaurację z ogródkiem niezasypanym ludźmi, co się udało na obrzeżach centrum.
To w sumie tyle. Mało się dzisiaj działo. Pojechałem na kemping nad jeziorem. Pani w obsłudze uprzedziła mnie, że podczas deszczu spływa przez ośrodek dużo wody. Rzeczywiście było widać ślady jakby po większych opadach. Całe szczęście nie zapowiadali żadnego deszczu, więc nie musiałem się martwić podtopieniami, ale biada tym, co rozbiją się w złym miejscu. Pojawiły się komary, od których byłem wolny przez parę dni.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / podlaskie, terenowe, z sakwami, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kolejny trójstyk granic i Suwałki

145.1209:12
W nocy chwilę popadało. Przynajmniej sąsiad się uciszył, bo nie przestawał mielić jęzorem. Ranek był bezchmurny i upalny. Kontynuowałem jazdę po szlaku Green Velo.
Na początek dużo terenu. Wjechałem na dawne nasypy kolejowe, które zostały wysypane szutrem i przekształcone w... drogi dla rowerów. Na każdym skrzyżowaniu stoi znak, chyba że akurat droga jest dojazdowa, to wtedy są jakieś ograniczenia, ale nikt się do tych znaków nie stosuje, jak zauważyłem. Blachosmrody pędzą, zostawiając chmury kurzu, drogi usłane tarką od zbyt dużej prędkości poruszających się aut, nawet na drogach dla rowerów. Typowa polska mentalność.
Dawny szlak kolejowy piął się wysoko po wzgórzu. Minąłem dziesiątki rowerzystów. Po jakimś czasie naszły chmury i temperatura zrobiła się przyjemna. Do tego wiał porywisty wiatr zachodni, więc jechało się całkiem lekko. Z chmur od czasu do czasu coś pokropiło, ale bez szału. Nie zapowiadało się na ulewę, jak 2 lata temu.
Gdy dotarłem do Gołdapi, zdecydowałem się zrobić krótki postój w docelowo połowie podróży, aby wypić kawę i zjeść coś słodkiego. Jedyne stoliki wystawione na zewnątrz miała wytwórnia kołaczy węgierskich. Nigdy ich nie próbowałem. Upodobałem sobie z menu smak szarlotki i to była bomba. Nie tylko kaloryczna, ale też kawał smacznego ciasta.
Po chwili wytchnienia na asfaltach znów wróciły drogi terenowe. Niestety jakością były jeszcze gorsze. Tarka miejscami była nie do ominięcia i telepało rowerem gorzej niż podczas trzęsienia ziemi.
Miałem ominąć kawał szlaku przez zniszczone drogi, gdy skusiły mnie mosty w Stańczykach. Ominąłem już mosty w Kiepojciach, więc gdy pojawiła się podobna atrakcja, pozostałem na szlaku. Wstęp był płatny, ale widok z dystansu w zupełności mi odpowiadał.
Liczba pagórków stale wzrastała. Raz aż spadła mi sakwa przez te przeklęte doły. Pojawiło się też kilka piaszczystych miejsc, które wymagały pchania roweru. Spotkałem kilka grup rowerzystów. Ostatnia, największa, zmartwiła mnie. Byłem prawie pod trójstykiem granic. Tym razem Litwy, Polski i Rosji. Drugi taki po trójstyku Czech, Polski i Słowacji. Udało mi się zrobić pamiątkowe zdjęcia zanim dotarła grupa, która obległa cały obiekt pilnowany przez Straż Graniczną. Wkroczenie na część rosyjską mogło bowiem skutkować mandatem.
Zdecydowałem się dopiąć swego i dojechać do Suwałk, gdzie rozważałem spędzić urodziny. Po raz pierwszy od ośmiu lat w całości w Polsce (w 2013 i 2015 były częściowo w Polsce). Droga była jeszcze mocniej pagórkowata, ale dominowały asfalty – w większości w bardzo dobrej kondycji. Ominąłem jeszcze jeden odcinek szlaku, przy paru atrakcjach się nie zatrzymałem, ale wszystko po to, aby dotrzeć przed prognozowanym deszczem. Jeszcze przed Suwałkami zaczęło odrobinę kropić. Miasto przywitało mnie niewygodnymi drogami dla kaskaderów. Mimo to infrastruktura jest dosyć rozbudowana. Szkoda tylko, że wyrzucili w błoto tyle pieniędzy, bo utrzymanie takich dróg jest dużo droższe od asfaltowych.
Dotarłem na kemping wykończony, zwłaszcza po intensywnej końcówce. Drogi terenowe, które stanowiły połowę dzisiejszego dystansu, też dały mi w kość. Zapadł zmierzch, gdy się rozbiłem, więc o przyjemnym spędzaniu czasu mowy nie było. Poszedłem do ostatniego otwartego sklepu w okolicy uzupełnić zapasy i w końcu mogłem odpocząć. Deszcz zaczął padać, gdy wracałem z zakupami.

Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / warmińsko-mazurskie, setki i więcej, terenowe, z sakwami, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Green Velo I 2020, rowery / Trek

Kategorie

Archiwum

Moje rowery