Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wronki nieopodal Lizbony

133.8806:12
Dzisiaj nie miałem pomysłu, więc wybrałem sobie miasto i ruszyłem w jego kierunku. Chociaż wyruszyłem w południe, to nie było zbyt ciepło. Wiał chłodny wiatr, niestety z kierunku, w którym podążałem. Miałem tylko nadzieję na dużą ilość lasów.
Ruszyłem szlakiem do rezerwatu Gogulec. Prowadzi on przez rezerwat Meteoryt Morasko. Gdzieś w tamtych okolicach są kratery, ale zostawiam zwiedzanie ich na krótkie wycieczki po pracy. Mam nadzieję, że już wkrótce skończy się praca po godzinach (chcę mieć 3 dni majówki więcej) i zacznę jeździć do zmroku lub do upadłego po okolicach Poznania. Do upadłego, bo są tutaj ładne lasy, w których można się porządnie zmęczyć.
Zaraz za rezerwatem spotkałem rowerzystę na rowerze szosowym, który jechał do Złotnik i trochę zabłądził. Gdyby nie jego sprzęt, to moglibyśmy pojechać razem. A szlak do Złotnik był bardzo apetyczny – ładny teren typu singla. Tylko motocrossowcy straszyli w oddali swoimi silnikami.
Dotarłem z niedowierzaniem przed wjazd na poligon. Nawet szybko pokonałem kawałek z Suchego Lasu, ale nie zaskoczyłem tamtego kolarza, nie spotkałem go ponownie.
Chciałem maksymalnie ograniczyć jazdę drogą krajową, dlatego też gdy tylko znalazłem jakiś szlak, to ruszyłem nim. Ów szlak nie jest oznaczony na mapie. Pokierował mnie do kolejnego wjazdu na poligon, więc poszukałem innej drogi i dostałem się dokładnie do miejsca, w którym chciałem odbić z drogi krajowej. Na światłach na szczęście czujnik mnie zauważył i zrobiło się zielone (kilka skrzyżowań w Poznaniu z chęcią sparaliżowałbym za bezmyślny system kontroli ruchu).
Zaczęła się ciut nudna droga do Szamotuł. Było odrobinę terenu, parę kamieni, ale tak przez większość drogi – asfalt i wiatr w twarz. W Szamotułach zatrzymałem się pod supermarketem, jak zwykle zostawiając rower samemu sobie. Mogę napisać, że w Szamotułach nie kradną!
Próbowałem się jakoś odnaleźć w tym miasteczku, ale ilość jednokierunkowych strasznie odbiera chęci do podróży. To bardziej wiocha aniżeli porządne miasto. Cóż, może i mają tam zamek, ale zielona woda w stawie czy zniszczone ławki w parku nie są przyciągające.
Wyjazd z tej miejscowości także nie zachęcał do powrotu – musiałem jechać mało bezpieczną drogą dla pieszych i rowerów. Dalsza droga to znów nudne jechanie do przodu pod wiatr bez większych zakrętów czy ciekawych sytuacji. W ten sposób dotarłem do Wronek. Podobno mają tam ratusz, ale przegapiłem go. Przegapiłem chyba wszystko, co interesujące. Jest tam zbyt płasko i nie dostrzegłem niczego, co zwróciłoby moją uwagę. Na mapie zauważyłem jednak Lizbonę, która leżała nieco ponad kilometr od mojej trasy. Co prawda jest to przysiółek, ale jaki światowy. Ciekawe czym jeszcze Wielkopolska mnie zaskoczy.
Za Wronkami zrobiłem pierwszy pod Poznaniem tak długi podjazd. Co prawda miał jakieś słabe nachylenie, ale zawsze to coś. Ze wzniesienia rozciąga się widok na meandrującą Wartę. Niewielka panorama, jednak nie oczekuję po tych równinach żadnych atrakcji, jakie miałem na Dolnym Śląsku.
Pomyślałem, aby wydłużyć sobie wycieczkę i z Wronek skierowałem się do Lwówka. Ostatecznie po niecałych 10 kilometrach jazdy zmieniłem zdanie. Nie chciało mi się wracać po zmroku, więc skręciłem w jakąś polną drogę. Ponieważ ostatnio moje plany polegają na docieraniu do celu bez wyznaczania trasy, to obierałem kierunek na kolejne większe miejscowości bądź miasteczka. Łatwiej jest o pomyłkę, gdy droga znajduje się tylko na mapie, a przejazd bywa trudniejszy, gdy drogi na mapie nie ma i nie wiadomo dokąd prowadzi, jednak urozmaica to podróż, odciągając mnie od trzymania się stricte planu.
Na początek celem była Lipnica z bezczelnymi drogami dla pieszych i rowerów o szerokości 1 metra i nawierzchni ze starej kostki brukowej. Za nią wjechałem na polną drogę, którą od dawna mało kto użytkuje, więc zdążyła zarosnąć trawą. Męka szybko minęła i zaczął się asfalt, na którym do Kaźmierza dotarłem szybkim tempem. Stamtąd przez Górę do Tarnowa Podgórnego. W tej miejscowości drogi dla rowerów są asfaltowe, nawet krawężniki nie straszą, choć poprowadzenie drogi zygzakiem mija się z komfortem jazdy i bezpieczeństwem mijania się rowerzystów.
Miałem teraz przed sobą do pokonania drogę krajową. Niestety zakaz wjazdu rowerem uniemożliwił mi jazdę samą drogą krajową. Trochę niepotrzebnie zawróciłem się do wiaduktu, bo na drogę serwisową mogłem wjechać też od północnej strony krajówki. Na szczęście po obu stronach można było się przedostać w kierunku Poznania.
Jechałem wąską drogą do jakiejś miejscowości, aż zdecydowałem się na przekroczenie drogi krajowej. Potem pobłądziłem po drogach osiedlowych aż wjechałem do Poznania. Dotarłem do Transwielkopolskiej Trasy Rowerowej i coś mnie tknęło, aby wjechać na ten szlak. Stwierdziłem, że nie mam ochoty na jazdę terenem i to po zmroku, co dodatkowo wydłużyłoby moją jazdę. Tuż przed skrzyżowaniem z krajówką moją drogę przeciął wielki dzik. Przeszedł sobie jakby nigdy nic. Straszne od czegoś takiego uciekać.
Włączyłem się do ruchu samochodowego. Po chwili zostałem wyprzedzony przez tir. Przejechał tak blisko, że zacząłem się zastanawiać czy aby był to dobry pomysł, żeby wybierać taką trasę. Na szczęście więcej tak niebezpiecznych momentów nie było, więc pedałowałem dalej, aż dotarłem do skrzyżowania, po którym przejeżdżam w drodze do pracy i z powrotem. Byłem już prawie w domu.
Kategoria setki i więcej, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, terenowe, rowery / Trek
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa przed
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]

Nie ma jeszcze komentarzy.
Śladami małej historii: Kórnik – Mosina
Kościan, Grodzisk Wlkp., prawie Nowy Tomyśl

Kategorie

Archiwum

Moje rowery