Trwa ładowanie…
Widzisz podstawowy wygląd strony. Wystąpił problem z serwerem plików. Napisz do mnie, gdyby problem występował zbyt długo.

Andrzej na rowerze

Wpisy archiwalne w kategorii

ze znajomymi

Dystans całkowity:6650.50 km (w terenie 1170.33 km; 17.60%)
Czas w ruchu:373:38
Średnia prędkość:16.81 km/h
Maksymalna prędkość:71.10 km/h
Suma podjazdów:52981 m
Suma kalorii:2609 kcal
Liczba aktywności:88
Średnio na aktywność:75.57 km i 4h 33m
Więcej statystyk

Trasą Gran Fondo

65.4903:08
Nadszedł dzień wyścigu, w którym startowała Ania. Odprowadziłem ją na start, a sam pokręciłem się po okolicy, aby złapać przejazd na kilku zdjęciach. Pechowo wybrałem takie drogi, że jechałem po trasie wyścigu. Ostatni zawodnicy pojechali, ale mimo to drogi nadal były zamknięte. Nikt się jednak nie czepiał rowerzystów, a jedynie auta były zawracane. Zrobiłem krótkie kółko, aby złapać początek peletonu podczas powrotu. Potem jeszcze złapałem Anię na mecie. Była zadowolona z wyścigu.
Pogoda była dzisiaj całkiem różna. Rano snuła się mgła, potem padał deszcz, a po starcie wyszło słońce, przez co zrobiło się nieprzyjemnie wilgotno i gorąco.

Kategoria ze znajomymi, Polska / wielkopolskie, kraje / Polska, rowery / GT

Ostatnia marszruta

63.2604:18
Ostatni dzień wyprawy z Anią po kaszubskiej ziemi. Pierwszy raz zjedliśmy śniadanie przyrządzone przez kogoś, bo czekał na nas bufet. Dzień rozpoczął się równie gorąco, co wczoraj.
Wróciliśmy się kawałek do centrum wsi, w której nocowaliśmy, żeby jeszcze raz rzucić okiem na chatę owczarza, a potem ruszyliśmy na południe. Odbiliśmy trochę w teren, żeby zobaczyć stary młyn. Nadal spotykaliśmy obszary zniszczone podczas nawałnicy z 2017 roku. W Leśnie zobaczyliśmy kolejne kamienne kręgi i cmentarzysko kurhanowe. Na drodze do Brus ominęliśmy piaszczystą drogę, odkrywając asfaltową ścieżkę wzdłuż głównej drogi. Nie można zapomnieć o dużej liczbie dekoracji dożynkowych.
Brusy nie przykuły naszej uwagi, ale w pobliskiej wsi znajdowała się chata kaszubska. Za nią z kolei znaleźliśmy galerię Józefa Chełmowskiego, gdzie trafiliśmy na moment oprowadzania po skansenie. Przewodniczką była córka artysty. W oczy rzucało się przede wszystkim to, że zbiory były niezwykle płodne.
Dalej jechaliśmy marszrutą, która była głównie szutrowa, na kilku odcinkach asfaltowa, ale trafiło się też trochę kostki. Szlak biegł przez parę wsi, kilka lasów i niestety wiele z nich było bez drzew przez wspomnianą nawałnicę. Ostre słońce nie dodawało atrakcyjności krajobrazom.
W Chojnicach zjedliśmy, chwilę pozwiedzaliśmy to, czego nie zobaczyliśmy ostatnim razem i pojechaliśmy na pociąg powrotny. Miasto próbuje być rowerowe, bo gdzie nie spojrzeć, tam jakiś znak nakazujący jazdę chodnikiem, ale taki chaos z tego powstał, że ciężko się poruszać. No i niebezpiecznie, bo z każdej kamienicy może ktoś wybiec wprost pod koła roweru.
Szukanie pamiątek zostawiłem na ostatnią chwilę, przez co nie znalazłem niczego wartościowego. Z tej wyprawy pozostaną mi tylko wspomnienia oraz zdjęcia. Pierwsza w pełni niesamotna wyprawa i pierwsza tak krótka, bo przejechaliśmy niespełna 400 km, co oczywiście przełożyło się na liczbę atrakcji. Sam z pewnością nie dokonałbym tego.
Kategoria kraje / Polska, Polska / pomorskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Bytów

61.3804:36
Kolejny dzień kaszubskiej wyprawy. W końcu poranek nie przerażał temperaturą w śpiworze i poza nim, bo spaliśmy w wygodnych łóżkach. Dzień i tak rozpoczął się gorąco. Na szczęście w planach było dużo dróg leśnych.
Drogi terenowe towarzyszyły nam od początku. Trafiliśmy na świeżo oznaczone szlaki piesze, które ściągnęły nas ku bunkrom. Właściwie ku miejscu, gdzie kiedyś jeden z nich znajdował się. Szlak nie był nam za bardzo po drodze, więc szybko wróciliśmy do naszego planu. W Lipuszu zobaczyliśmy stary młyn, potem wpadliśmy na dużo piachu, lasy bez drzew, które prawdopodobnie również ucierpiały podczas nawałnicy z 2017 roku.
Im bliżej Bytowa, tym teren zaczynał być bardziej pagórkowaty. Wjechaliśmy na rowerowy Grzybowy Szlak, ale był chyba tak stary, że jedynym jego śladem była mapa w telefonie, a i to zawodziło, bo kilka dróg w tym rejonie zostało źle wyrysowanych. Wpadliśmy w pułapkę, wybierając złą drogę, która zaprowadziła nas donikąd. Szukając drogi, która gdzieś znikła, zaczęliśmy przedzierać się po krzakach. Nic to nie dało, więc wróciliśmy do punktu wyjścia i pojechaliśmy bez objazdów (pierwotny plan powstał z uwagi na obecność szlaku).
Jestem przewrażliwiony na punkcie owadów, więc po każdej styczności z wysokimi roślinami otrzepuję nogi. Zupełnym przypadkiem wypatrzyłem na nodze paproch, który okazał się być… kleszczem. Nie miałem większego wyboru, jak dostać się do Bytowa. Coraz wyższe pagórki nie pomagały, ale znaleźliśmy aptekę i usunąłem zarazę. Mam nadzieję, że niczym mnie nie zaraził.
Po całym dniu jazdy w terenie zatrzymaliśmy się na obiedzie. Potem objechaliśmy zamek, dawny most kolejowy i ruszyliśmy do punktu noclegowego. Mieliśmy daleką drogę, a zbliżał się wieczór. Całe szczęście w planach był sam asfalt. Okolice Bytowa nadal obfitowały w pagórki, ale im dalej, tym było lżej. Atrakcji po drodze nie mieliśmy już niemal żadnych. Na miejsce dojechaliśmy po zmierzchu i znowu zdecydowaliśmy się na nocleg pod dachem zamiast w namiocie, aby wypocząć przed ostatnim dniem wyprawy.
Kategoria góry i dużo podjazdów, kraje / Polska, Polska / pomorskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, po dawnej linii kolejowej, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Rëbôczi

69.9104:38
Rano było słonecznie, choć namiot rozbity w cieniu zapewniał temperaturę wystarczająco niską, aby bardzo wolno wygramolić się z ciepłego śpiwora. W końcu trzeba było się ruszyć, więc zjedliśmy standardowe śniadanie i ruszyliśmy w drogę.
Była niedziela, więc zrobiliśmy zakupy prawie na poczcie. Prawie, bo wszystkie poczty były dzisiaj zamknięte – poza supermarketami, które udawały poczty, aby podróżnicy mogli zjeść i zrobić zapasy na dalszą podróż, a pracownicy – zarobić na życie w tym dziwnym kraju.
Ruszyliśmy ku pierwszej atrakcji – rezerwatowi Kamienne Kręgi w Odrach. Byłem tam zimą, choć wtedy tylko pocałowałem klamkę. Tym razem można było wejść. Obeszliśmy całą trasę. Było dużo kamieni i jeszcze więcej wrzosów. Niektórzy zwiedzający przybyli po bardziej metafizyczne doświadczenia.
Robiło się gorąco. Dalsza droga trochę się nam zagubiła, bo jechaliśmy polnymi drogami i tak one nas poprowadziły, że chyba przejechaliśmy przez czyjeś podwórze.
Dotarliśmy do tytułowych (po kaszubsku) Wdzydz Tucholskich, gdzie zatrzymaliśmy się na obiad. Niestety nie mieli nic regionalnego, mimo kaszubskiego wystroju lokalu. Kolejnym punktem w programie były Wdzydze. Zrezygnowaliśmy z kilku dróg w terenie, ale to niewiele nam dało, bo Kaszubski Park Etnograficzny był już zamknięty. Co gorsza, nazajutrz mogliśmy zmienić plany, ale w poniedziałki jest w ogóle zamknięte. Żałowaliśmy tego niefartu i sfotografowaliśmy tylko kilka obiektów nielicznie widocznych zza ogrodzenia. Na pocieszenie weszliśmy na pobliską wieżę widokową.
Robiło się późno. Mieliśmy w planach jeszcze Kościerzynę, ale nie zobaczylibyśmy zbyt wiele przed zmrokiem. Ruszyliśmy prosto do celu. W tej okolicy ciężko było o dobre pole namiotowe, więc mieliśmy nocleg w ośrodku wypoczynkowym. Trochę luksusu na tej wyprawie pełnej atrakcji.
Kategoria kraje / Polska, pod namiotem, Polska / pomorskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Gród Raciąż – awaryjna Tuchola – akwedukt Fojutowo

67.2004:43
Chwilę popadało, gdy jedliśmy śniadanie. Było chłodniej niż wczoraj. Plan na dzisiaj to w dużej mierze bory tucholskie.
Drogę do Raciąża zablokował nam rozkopany most. Nie było możliwości nawet przejścia, więc musieliśmy znaleźć objazd. Dużo piachu, trochę leśnych dróg. Minęliśmy sporo wiatrołomów po nawałnicy z 2017 roku.
Gród Raciąż stał za znakiem zakazu wjazdu rowerem. Zostawiliśmy rowery na parkingu z nieoheblowanego drewna, które prawdopodobnie zostało pozyskane z drzew usuniętych po nawałnicy. W ogóle gród był przez tych parę lat zamknięty i ponowne otwarcie zostało zaplanowane na kilka dni po naszej wizycie, więc można powiedzieć, że zwiedzaliśmy plac budowy, ale zauważyłem brak tylko jednej tablicy informacyjnej, więc byli na finiszu. Poznaliśmy tam Szamana, mieszkańca pobliskiej wyspy, podobno największej w Polsce w całości będącej własnością prywatną. Poopowiadał nam trochę i udzielił lokalnych informacji.
Droga do Tucholi była chłodna i wietrzna – jechaliśmy pod wiatr. Momentami krajobrazy wydawały się znajome, ale może za dużo ich widziałem. W Tucholi zaczęliśmy zwiedzać rynek. Jadąc po równej drodze, usłyszałem trzask. Pękła szprycha w tylnym kole mojego roweru. Sobotnie popołudnie nie wróżyło dobrze. Dowiedzieliśmy się, że w mieście są tylko trzy serwisy rowerowe. Dwa pierwsze były już zamknięte. Dopiero Pan Stach, mieszczący się na przedmieściach, wybawił mnie z opresji. Sposób wymiany szprychy przyprawiał mnie o zawroty głowy, bo wszak rower kupiłem wiosną, ale metoda ostatecznie poskutkowała i nawet wziąłem kilka szprych w zapas, gdyby sytuacja powtórzyła się gdzieś w trasie. I tak mieliśmy mnóstwo szczęścia. Do tego mechanik chciał absurdalnie małe pieniądze za taką usługę. Człowiek o złotym sercu.
Zjedliśmy obiad i po raz kolejny okroiliśmy plany. Zamierzaliśmy zobaczyć wszystkie trzy wiadukty na Wielkim Kanale Brdy, ale zredukowaliśmy to do jednego, największego – w Fojutowie. Mniej dróg terenowych oznaczało mniej problemów, gdybyśmy trafili na grząskie piachy. Temperatura zaczęła spadać i nawet kilka razy pokropiło. Dojechaliśmy do Fojutowa, gdzie nie zastaliśmy nikogo. W sezonie pewnie jest tam tłoczno. Obeszliśmy teren, spacerując pod akweduktem i nad. W końcu zaczęło padać, wiec zebraliśmy się w dalszą drogę. To był właściwie koniec atrakcji, bo nieprognozowany deszcz nie opuszczał nas do końca. Nawet zaczął się nasilać. Zrobiło się ciemno, temperatura spadła do 10 °C. Wpadliśmy też na kilka piaszczystych dróg zanim znaleźliśmy się na miejscu. Niestety pole namiotowe było po sezonie, więc choć mieliśmy dostęp do toalet i wody, to nie udostępniono nam ciepłej wody. Jeden plus, że budynek miał zadaszenie, więc zamiast moknąć, rozbiliśmy się pod dachem.
Kategoria ze znajomymi, z sakwami, terenowe, Polska / pomorskie, Polska / kujawsko-pomorskie, pod namiotem, po zmroku i nocne, kraje / Polska, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Podstępna marszruta

67.9204:26
Poranek powitał nas zachmurzeniem i dużą rosą. Było chłodno, a słońce – po chwilowym przejaśnieniu – szybko schowało się za gęstymi chmurami. Do tego drogę na północ utrudniał wiatr. Nareszcie trafiliśmy na pierwsze kaszubskie chaty. Jedna nawet była w trakcie budowy i wyglądała nieswojo w kolorystyce świeżego drewna.
Rano zauważyłem niskie ciśnienie w kole roweru Ani. Po kilku kilometrach jazdy powietrze znów uciekło. Trzeba było się zatrzymać i rozwiązać problem. Z antyprzebiciowej opony wyciągnąłem drucik, który przebił dętkę. Było szkoda czasu na klejenie, więc założyliśmy nową dętkę, która też przyniosła nie lada kłopot. Wentyl był uszkodzony, więc okleiłem go taśmą i zabezpieczyłem nićmi, co pomogło, bo ciśnienie pozostało na swoim poziomie, ale myślę, że łatając starą dętkę, zaoszczędzilibyśmy więcej czasu.
Kaszubska Marszruta, którą jechaliśmy, była dzisiaj fatalna. Powstały cztery szlaki. Podążaliśmy po ostatnim, czarnym, który przebiegał po drogach lokalnych i leśnych. O ile asfalt był znośny, o tyle w lasach zdawało się, że więcej pchaliśmy rowery po piachach niż jechaliśmy. W końcu zeszliśmy ze szlaku, ale to niewiele dało, bo okoliczne drogi były rozjeżdżone i pełne sypkiego piasku. Przedostanie się po tych paru kilometrach zajęło strasznie dużo czasu.
Zatrzymaliśmy się na obiad w Swornegaciach. Robiło się późno, więc przeplanowaliśmy resztę drogi, minimalizując dystans po drogach terenowych. Zrezygnowaliśmy ze szlaku przez Park Narodowy Bory Tucholskie. I tak mijając wjazd na ten szlak, widzieliśmy fałdy piachu leżące na drodze. Z pewnością zaoszczędziliśmy sobie trudu i czasu.
Kontynuowaliśmy jazdę marszrutą i tym razem odcinki leśne były przyjaźniejsze. Zdarzyło się kilka razy ugrząźć, ale to było nic w porównaniu z wcześniejszą katorgą. Odwiedziliśmy pierwsze miejscowości z tablicami w dwóch językach: polskim i kaszubskim. Przejechaliśmy też przez olbrzymi obszar zdewastowany w 2017 roku przez nawałnicę. Pustynia rozciągała się niemal po horyzont.
W Rytlu zaczęło kropić. Całe szczęście niedługo. Słońce znikło za horyzontem, gdy dotarliśmy na pole namiotowe. Tym razem wszystko było na swoim miejscu. Mogliśmy się umyć, a nawet zaparzyć gorącej herbaty.
Kategoria ze znajomymi, z sakwami, terenowe, Polska / pomorskie, pod namiotem, kraje / Polska, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Na Kaszëbë

57.9203:55
Po weekendowych mikrowyprawach z Anią przyszła pora na dłuższy plan. Wszystko skrupulatnie zaplanowaliśmy i prawie (jak się później okazało) dopięliśmy na ostatni guzik, aby ograniczyć liczbę problemów na trasie. Za cel obraliśmy Kaszuby. Pogoda zapowiadała się bardzo dobra.
Rano stawiliśmy się na dworcu, by wsiąść do pociągu InterCity. Pierwsza niespodzianka to brak przedziału dla rowerów – trzeba było je umieścić w ostatnim wagonie. Już dawno tak nie podróżowałem. Po drobnym problemie z panem, który nie chciał nas wpuścić, bo ustawił na miejscu dla rowerów kamerę (interweniowała konduktorka) mogliśmy jechać do Piły. Tam kolejna niespodzianka: pociąg regionalny był opóźniony. Okazało się, że zderzył się z autem. Całe szczęście mógł jechać, choć bujało.
W końcu dotarliśmy na miejsce startu. Zaplanowaliśmy zacząć koło Człuchowa. Było jednocześnie wietrznie, pochmurno i słonecznie. Ruszyliśmy spokojnie, zaliczając kawałek polnej drogi, potem różnej jakości dróg dla rowerów, wliczając kawałek z niebezpiecznymi barierkami.
Zamek w Człuchowie już z daleka kusił swoją wysoką wieżą. Zatrzymaliśmy się pod nim i weszliśmy na sam szczyt. Widoki nie wyróżniały się niczym szczególnym. Bilet wstępu pozwalał na zwiedzenie również eksponatów muzealnych i dziedzińca zamku. Ograniczyliśmy się tylko do dziedzińca. Potem szybki objazd rynku zalanego betonem i ruszaliśmy dalej.
Droga do Chojnic wydała mi się znajoma. Tak, jechałem nią podczas zimowej wyprawy. Wtedy jeszcze nie było wszystkich dróg dla rowerów, chociaż przy Człuchowie nic się nie zmieniło – drogi dla kaskaderów stoją w najlepsze.
Chojnice miały dziwny układ dróg dla kaskaderów, ale doprowadziły nas one na rynek. Zrobiliśmy sobie krótki objazd, bo mamy w planach powrót do tego miasta, i zatrzymaliśmy się na obiedzie. Na przedmieściach chcieliśmy ominąć główną drogę, co odbiło się na wygodzie jazdy, gdy musieliśmy niepotrzebnie pokonać górkę i parę piaszczystych dróg. W Charzykowach już sobie odpuściliśmy objazdy. Tam rozpoczęła się Kaszubska Marszruta. Jest to sieć szlaków o utwardzonej nawierzchni, które biegną głównie wzdłuż dróg. Była kostka, był asfalt, ale najwięcej jechało się po szutrowej nawierzchni, więc mało przyjemna okolica dla szosowców – mijaliśmy dużo zakazów wjazdu rowerem.
Marszruta wiodła lasami. Nawet kawałek przebiegał przez Park Narodowy Bory Tucholskie. Ścieżka wyglądała pięknie w świetle słońca wędrującego nisko nad horyzontem. Do tego mijaliśmy mnóstwo wrzosów, przejechaliśmy przez intrygująco nazwaną miejscowość Małe Swornegacie. W końcu zjechaliśmy z mniej i bardziej wygodnych ścieżek na drogi lokalne, by dostać się do celu. Ten okazał się polem biwakowym pozbawionym jakichkolwiek udogodnień. Tuż obok znajdowało się kolejne pole namiotowe. Niestety zostało niedawno otwarte i było tak samo półdzikie, jak to spod Starego Sącza. Wyjątkowo były toalety, które zadecydowały o zmianie planu. Pierwszy raz w Polsce widziałem toaletę kompostową (wcześniej było to w Japonii). Rosa mocno uprzykrzała rozbijanie obozu.
Kategoria ze znajomymi, z sakwami, terenowe, Polska / pomorskie, pod namiotem, kraje / Polska, wyprawy / Kaszuby 2021, rowery / Fuji

Pechowa rozgrzewka

75.0603:32
To miała być druga próba pokonania mojej trasy przez Puszczę Notecką. Ostatnim razem wycieczka została przerwana przez deszcz. Tym razem pogoda była lepsza, dużo bardziej słoneczna. Jechało mi się nieco ciężko przez krótki sen. Do tego Ania znów narzuciła tempo. Za Kiekrzem pojechaliśmy ciut krótszą drogą, którą zbadałem w tym tygodniu. Pechowy owad doprowadził Anię do widowiskowej gleby i przykrego szlifu na asfalcie. Rany udało się częściowo opatrzyć tym, co szczęśliwie wrzuciłem dzień wcześniej do pojemnej torby na kierownicy. Zdeterminowanie, mimo odniesionych ran, nie przeszkodziło w kontynuowaniu jazdy, ale ucierpiał także rower. Poza paroma rysami wygiął się hak. Nie udało się go w pełni naprostować, więc ostatecznie wróciliśmy do Poznania, żeby odwiedzić serwis rowerowy, zahaczając po drodze o aptekę. Lista rzeczy przydatnych na każdej wycieczce powoli rośnie. Zaraz torba na kierownicy okaże się za mała.
Kategoria kraje / Polska, Polska / wielkopolskie, ze znajomymi, rowery / GT

Deszczowa rozgrzewka

117.4905:26
Temperatura bardzo przyjemna na rower. Pojechałem po Anię, która szykuje się do wyścigu, więc miał to być dzień treningu. Zaplanowałem pokazać jej moją ulubioną drogę na obrzeżach Puszczy Noteckiej. Ruszyliśmy dość szybko. Momentami nie nadążałem. Rozgrzewka nie trwała jednak długo, bo w Objezierzu dopadł nas deszcz. Nie mieliśmy zbyt dużych możliwości na kolarzówkach. Przeczekaliśmy najgorsze na przystanku i pojechaliśmy, gdy opad zmalał. Kałuże chlapały, ale w Obornikach zrobiliśmy sobie długą przerwę na obiad i drobne zwiedzanie. Postanowiliśmy odwołać wycieczkę i wsiąść do pociągu. Mieliśmy pecha, bo konduktor nas nie wpuścił. Koleje regionalne z roku na rok stają się coraz gorsze. Ostatnio zdecydowanie wybieram Intercity, bo tam można bez żadnego problemu zarezerwować miejsce dla roweru (o ile są wolne). Z braku alternatyw ruszyliśmy do Poznania na rowerach. Zrobiło się nieprzyjemnie chłodno, ale jazda rozgrzewała.
Kategoria ze znajomymi, setki i więcej, Polska / wielkopolskie, po zmroku i nocne, kraje / Polska, rowery / GT

Zabawa w piasku

82.5005:54
Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Poranek spędziliśmy w towarzystwie niezwykle gościnnej gospodyni kempingu. Gdyby nie siła perswazji, najpewniej jechalibyśmy objuczeni dużą ilością jedzenia.
Odwiedziliśmy Książ Wielkopolski. Dalej, chcąc ominąć główne drogi, wpadliśmy na szutry, które jednak zaczęły zamieniać się w horror. Im dalej jechaliśmy, tym bardziej grząsko stawało się. Nie mieliśmy dużych możliwości ominięcia tego. Rowery nierzadko trzeba było pchać. Po dotarciu do cywilizacji zrezygnowaliśmy z dalszej zabawy w piasku i wróciliśmy na główne drogi, zahaczając o Sosnowiec. Przynajmniej pojawiły się chmury, które choć częściowo ograniczyły gorąc.
W Śremie przejechaliśmy po promenadzie nadwarciańskiej, a dalej bocznymi drogami po Nadwarciańskim Szlaku Rowerowym do lasów. Znów pojawiły się szutry, które na ostatnim odcinku wskrzesiły koszmar sprzed południa. Ktokolwiek rozwalił te drogi, powinien smażyć się w kotle wypełnionym gorącym piachem.
Piaskowa impreza nie zakończyła się na dobre, bo pod Mosiną zaliczyliśmy jeszcze odcinek terenu z piaszczystym finałem. Całe szczęście było to koniec tych absurdów. Głodni dojechaliśmy do Puszczykowa, zatrzymując się w niesamowitej restauracji o nazwie Lokomotywa. Wypełniona po brzegi elementami kolejnictwa, powinna zawrócić w głowie niejednemu fanowi pociągów.
Na koniec, w Luboniu, trafiliśmy na Szlak Architektury Przemysłowej, a przynajmniej jego kawałek. Z pewnością warto tam wrócić, żeby poszwendać się nieco więcej po dawnej zabudowie industrialnej.
Kategoria mikrowyprawa, kraje / Polska, pod namiotem, Polska / wielkopolskie, terenowe, z sakwami, ze znajomymi, Wielkopolski Park Narodowy, rowery / Fuji

Kategorie

Archiwum

Moje rowery